Wywiad. 20.01.2020. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Red Lipstick Monster

Wspaniale, że żyjemy w czasach, w których możemy sobie pozwolić na różnorodność. Trzeba ją celebrować. Interweniujmy wtedy, kiedy ktoś swoim zachowaniem narusza nasze prawa, ale nie wtedy, kiedy wygląda inaczej, niż my uważamy za odpowiednie

Z Ewą Grzelakowską-Kostoglu, znaną szerszemu gronu jako Red Lipstick Monster, spotykamy się w przestronnym biurze, gdzie na co dzień pracuje z całym zespołem. Choć przez grafik pękający w szwach mamy określoną ilość czasu, przyjmuje nas z otwartymi ramionami, odpowiadając wyczerpująco na każde zadane pytanie.
Przyznamy szczerze, że mimo gościnności i ciepła, które w sobie nosi, można przy niej zapomnieć przysłowiowego języka w gębie. Jednak nie z poczucia przytłoczenia, a wrażenia, które robi. Wygadana, bardzo konkretna, wie, czego chce i jak to osiągnąć. Ale w żadnym wypadku po trupach. Bo Ewa na pierwszym miejscu stawia człowieka, jego uczucia i potrzeby — niezależnie od pozycji czy osiągnięć.

Twoja praca polega między innymi na testowaniu kosmetycznych nowości. Czy mimo to masz w użyciu swój stały zestaw produktów? Czy można w ogóle mówić o jakiejkolwiek rutynie pielęgnacyjnej?

Rzeczywiście testuję sporo, ale mimo to mam zarówno rutynę, jak i ulubione kosmetyki, których używam od lat. Niektóre są nie do zastąpienia.

Na przykład?

Bibułki matujące z Inglota. Od zawsze zmagam się z mocno przetłuszczającą się skórą w strefie T — przetestowałam sporo bibułek, ale żadne nie przebiły w skuteczności tych Inglota.  Najlepiej ściągają sebum, nie zawierają zbędnego pudru, dzięki nim skóra mniej się świeci, ale efekt matu jet przy tym naturalny.
Drugi kosmetyk, którego nie zmieniam od lat to podkład Revlon ColorStay. Jest na rynku odkąd pamiętam, i mimo, że przeszedł delikatną reformulację składu — kryje i trzyma się skóry dokładnie tak samo, jak 10 lat temu, gdy po raz pierwszy go użyłam. Wiem, że jak nałożę go rano, to do wieczora nie muszę się przejmować żadnymi poprawkami. 

Wróćmy do rutyny. Jak wygląda Twój dzień pod względem pielęgnacji? Jak go kończysz, a jak zaczynasz?

Podział jest prosty — rozbudowana pielęgnacja wieczorna, skromniejsza rano. 

To może opowiedz najpierw o wieczornej.

Zwykle noszę sztuczne rzęsy, więc wieczorną toaletę zaczynam od ich odklejenia, oczyszczenia i odłożenia z powrotem do pudełeczka. Zdejmuję soczewki i przechodzę do zmywania makijażu. W tym celu sięgam po olejek Origins Clean Energy Gentle Cleansing Oil. To delikatny i skuteczny sposób na zmycie wodoodpornych kosmetyków, nawet tych, co zastygają na skórze jak cement. A często używam takich produktów, więc wiem, co mówię. 

Nie towarzyszy Ci nieprzyjemne uczucie lepkości?

Rzeczywiście różnie bywa z olejami. Unikam tych lepkich, po których użyciu czuję się jak patelnia po naleśnikach (śmiech). Ważne, żeby nie myć olejkiem suchej twarzy, bo zrobi się na twarzy nieprzyjemna i trudna do zmycia warstwa. Trzeba rozmieszać go z odrobiną wody. Wystarczą delikatnie zwilżone palce, a wszystko pięknie się wiąże i emulguje, dzięki czemu makijaż i brud schodzą razem z wodą. Ja sięgam dodatkowo po dwa duże płatki kosmetyczne i to nimi ściągam resztki zanieczyszczeń. Ostatnio przerzuciłam się na te wielokrotnego użytku — mniej szkody dla środowiska, a komfort używania taki sam.

Co po olejku?

W zależności od intensywności makijażu, myję twarz olejkami raz, lub powtarzam tę czynność  dwukrotnie. Po użyciu wyłącznie olejku, skóra wciąż nie jest 100% domyta, więc w drugiej kolejności sięgam albo po piankę, albo po żel. Ostatnio wpadł mi w ręce brzoskwiniowy żel polskiej marki Resibo. Bardzo go sobie chwalę — jest delikatny, a ja, pomimo zamiłowania do czystej skóry, omijam szerokim łukiem produkty, które dają efekt ściągnięcia. Zresztą to zwyczajnie niezdrowe, nie chcę sobie tego fundować. Więc staram się, żeby zmywanie było maksymalnie skuteczne, ale jednocześnie niezbyt agresywne.
Następnie spryskuję twarz tonikiem. Nie pocieram, nie smaruję – wybieram te toniki, które są w butelce z atomizerem. Dzięki temu nie muszę dotykać twarzy i przy okazji generować kolejnych śmieci w postaci wacików. A jeśli nie wystarcza nam psiknięcie, można wylać trochę kosmetyku na dłonie i wklepać go bezpośrednio w skórę.

Po toniku…

…serum lub esencja. Mam ich kilka i sięgam po to, na co w danym momencie mam ochotę. Czasami są to lekkie olejowe sera, czasami ich żelowe lub wodne odpowiedniki. Nakładam nie więcej niż dwie krople na całą twarz. Rozgrzewam je między palcami, a następnie wciskam powoli w skórę. Znowu — nie rozsmarowuję, raczej okładam starannie twarz. To, co zostanie na dłoniach, ląduje na szyi. Zresztą, nie powiedziałam tego na początku, ale przy dwuetapowym demakijażu nie pomijam szyi i myję ją z taką samą dokładnością. 

Ile Ci to zajmuje?

Czekajcie, jeszcze nie skończyłam (śmiech). Na sam koniec wklepuję jeszcze krem Missha Time Revolution Night Repair Probio Ampoule Cream. A ile mi to zajmuje? Krótko… Wydaje mi się, że nawet jak mam bardzo intensywny makijaż i jest co zmywać, zamykam się ze wszystkim w kilku minutach. 

Wprowadzasz do tej bazy pielęgnacyjnej jakieś dodatki?

Już od dłuższego czasu jestem zakochana w jadeitowychkwarcowych wałeczkach do masażu. To świetny i relatywnie tani sposób na zrelaksowanie, wyciszenie, odciążenie mięśni, i dopełnienie wieczornej pielęgnacji. Za to bardzo rzadko używam peelingów. Moja skóra jest wrażliwa i nawet najbardziej łagodne specyfiki wywołują u mnie intensywną reakcję. Poza tym wydaje mi się,  że proces złuszczania martwego naskórka przechodzi u mnie naturalnie wraz z codzienną pielęgnacją.
Lubię za to maski — w płachtach lub peel-off, i towarzyszący im rytuał, proces nakładania i ściągania czegoś z twarzy. I lubię też sam efekt, bo produkty, do których wracam, np. DR. JART+ Rubber Mask Moist Solution lub GlamGlow Gravitymud, są zwyczajnie skuteczne.

A jak w takim razie rozpoczynasz poranek?

Wskakuję pod prysznic, myję zęby, a następnie zabieram się za twarz. Rano już jej nie myję, tylko spryskuję tonikiem Mario Badescu Facial Spray with Aloe, Herbs and Rosewater, i nakładam krem na dzień Missha Time Revolution Bridal Cream Intense Aqua. I to jest koniec.
Częste mycie przesusza skórę. Odkąd zmniejszyłam częstotliwość jej kontaktu z wodą, ma się ona znacznie lepiej. Mniej się przetłuszcza i czerwieni.

Zawsze wiedziałaś, jak poprawnie o nią dbać, czy ta świadomość nadeszła naturalnie wraz z rozwojem kariery?

Przed otwarciem kanału na YT skończyłam kosmetologię, więc miałam już zaplecze wiedzy i świadomość wszystkich procesów związanych z pielęgnacją. Co ciekawe, podczas studiów nie uczyłam się w ogóle sztuki makijażu — przez większość zajęć wałkowałam, co zrobić albo czego nie robić, żeby skóra była w lepszej kondycji. To była jednak teoria. W praktyce uczę się cały czas.

Co z ciałem? Jak o nie dbasz?

Od pół roku jestem zafascynowana jogą. Ćwiczę regularnie i to sprawia, że nie tylko mogę się lepiej podrapać po plecach (śmiech), ale też czuję więcej życia w swoim ciele, mam nad nim kontrolę. Wydaje mi się, że nawiązanie kontaktu ze swoją fizycznością procentuje dużą dawką pewności siebie.

Wanna czy prysznic?

Zdecydowanie prysznic. Mam taką przypadłość, że źle się czuję, kiedy długo leżę w wannie. Pięć minut to moje maximum, także bez sensu marnować wodę. Od kiedy 3,5 roku temu przeprowadziłam się do Warszawy, brałam kąpiel dosłownie cztery razy.

Mamy twarz, mamy ciało. A włosy? Często zmieniasz fryzury.

Myję włosy codziennie, bo od czasów nastoletnich bardzo mi się przetłuszczają. Ale jak przykleję perukę, to noszę ją w zależności od upodobań — od jednego do pięciu dni ciągiem.

Czyli nie ściągasz jej na noc? Opowiesz więcej? Nie mamy o perukach zielonego pojęcia.

Można tak robić tylko z perukami, które są tkane na siatce. Zawsze polecam te wykonane z prawdziwych włosów — pozwalają skórze głowy na oddychanie i odprowadzanie wilgoci. Mniej grzeją, w przeciwieństwie do ich syntetycznych zamienników. Z tyłu zwykle mają klipsy, część siatki wspomagana jest stretchem, dzięki czemu dopasowuje się do kształtu głowy. Przód z kolei się przykleja — albo specjalną taśmą, albo pastą do stylizacji włosów zastygającą jak klej. Ja używam Schwarzkopf GOT2BE Glued, dostępna w każdej drogerii za niewielkie pieniądze.

Jak je czyścić?

Ważne jest to, żeby za każdym razem dokładnie usunąć wspomniany klej. Na szczęście łatwo się go pozbyć samą wodą, ewentualnie można sobie pomóc odrobiną detergentu. A kiedy trzeba już odświeżyć całe włosy, należy umyć je szamponem — tak, jak własne.

Czy Ewa w wersji sauté i Ewa znana vlogerka w pełnym makijażu, sztucznych rzęsach i peruce to ta sama osoba? Rozdzielasz te dwie światy?

Jestem jedną i tą samą osobą, Ewa vlogerka nie jest moim alter ego. Mimo to świadomie decyduję o tym, które sfery mojego życia pokazuję w mediach społecznościowych — są takie, których tam nie ma i nigdy nie będzie. Ale zawsze i wszędzie jestem tą samą osobą. Nieważne co mam na twarzy, czy w ogóle mam coś na twarzy, czy mam swoje włosy, czy perukę, to cały czas ja.
Mogę bez problemu wyjść niepomalowana z domu i wcale nie unikam wtedy ludzi. Ale zdecydowanie mniej osób mnie rozpoznaje.

A czy w związku z rozpoznawalnością czułaś kiedyś presję, żeby bardziej się starać, wychodząc do ludzi?

To jest bardzo dobre pytanie. Na początku taka presja rzeczywiście we mnie narastała. Z prostej przyczyny — wiele osób w beauty community na YouTube wymaga od innych, żeby byli tę piękną, wymuskaną wersją siebie niezależnie od czasu i sytuacji. Zawsze z entuzjazmem, zawsze z sukcesami w życiu, ze zrobioną twarzą, ze zrobionymi włosami, od przodu, od tyłu, od boku. Zawsze z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Mam taką smutną obserwację, że ludzie, zwłaszcza w Polsce, są bardzo surowi wobec drugiego człowieka. Że oczekują, że ten będzie wyglądał i zachowywał się według ich wyobrażenia. Przyznaję, że sama wpadłam w tę pułapkę. Szczęśliwie w porę otrzeźwiałam. Powiedziałam sobie, że nie będę się do tego dokładać, bo to się mija z prawdą i nie chcę tak funkcjonować.

Mówiąc beauty community masz na myśli zarówno twórców, jak i odbiorców?

Tak, to działa w obie strony. Zresztą nie jest tak, że ja się od negatywnych komentarzy odżegnuję. Pierwszy lepszy przykład — nie retuszuję rozszerzonych porów czy innych niedoskonałości skóry, nawet na zbliżeniach. Nie towarzyszy temu jakaś wyszukana filozofia, po prostu to dla mnie naturalne pokazywać skórę tak, jak ona faktycznie wygląda. Staram się dobrze ustawić światło, uzyskać ciekawą kompozycję, ale nie prasuję skóry. I czasem zdarza się, że ktoś palnie: „Ej, coś Ci nie wyszło, widać zmarszczkę”, a ja na to: „Ej, jestem człowiekiem”. A nawet jeśli nie zdążę tak odpowiedzieć, to zrobią to moje trzeźwo patrzące na rzeczywistość obserwatorki. Dzięki temu wywiązuje się często ciekawa dyskusja, z której każda strona czegoś się uczy. Zwłaszcza że często nieprzychylne komentarze nie wynikają ze złej woli, a z chwilowego braku refleksji.

Zamiast wtłaczania jednej wizji, uczysz swobodnej zabawy wizerunkiem. Jaki jest twój stosunek do silnych trendów, za którymi wiele młodych dziewczyn ślepo podąża? Co myślisz, widząc na ulicy jasną blondynkę z mocno przerysowanymi brwiami?

Nie patrzę oceniająco na ludzi. Niech każdy wygląda tak, jak chce. Dla mnie to właśnie wspaniałe, że żyjemy w czasach, w których możemy sobie pozwolić na różnorodność. Trzeba ją celebrować. Długo się tego uczyłam i teraz staram się zarażać tym innych. Interweniujmy wtedy, kiedy ktoś swoim zachowaniem narusza nasze prawa, ale nie wtedy, kiedy wygląda inaczej, niż my uważamy za odpowiednie.

Pytanie tylko, czy ta różnorodność zawsze daje właśnie wolność, czy jednak generuje w nas potrzebę identyfikacji i powielania jakiegoś trendu.

Wydaje mi się, że to bardzo indywidualna kwestia. Nigdy nie wiemy, co człowieka motywuje do przyjęcia danego trendu — może akurat sprawdza na sobie jakieś nowe rozwiązanie? Ponosi chwilę, a potem odklei te rzęsy w cholerę, zdejmie tipsy, zmyje brwi, bo sam poczuje, że to nie dla niego.
Gorzej, gdy robimy coś bez refleksji, bo wydaje się nam, że tak trzeba. Coś nam się nie podoba lub nie pasuje, a mimo to „wchodzimy” w trend z presji otoczenia. Fajnie się ze sobą dogadywać i nie robić niczego na siłę.

Czujesz odpowiedzialność za swoich widzów?

Oczywiście. Czułam ją od samego początku, nawet jak miałam tych subskrypcji sto. Wchodziłam w to wszystko, będąc już ponad 25-letnią kobietą — orientowałam się mniej więcej, na czym świat stoi (śmiech). Wiedziałam już wtedy, co lubię i kim jestem, wobec czego było mi łatwiej, bo nie musiałam poszukiwać siebie w nowej rzeczywistości.
Jeśli nawet jedna osoba będzie chciała z mojego powodu coś mieć lub odwrotnie, przekona się do czegoś lub nie — to już jest wywieranie wpływu, prawda?

I Ty ten wpływ rzeczywiście fajnie wykorzystujesz. Często powtarzasz, że to, co nas odróżnia od innych, jest w nas najciekawsze i najpiękniejsze. Nie tylko wizualnie, ale też charakterologicznie. Dlaczego umacnianie ludzi w przekonaniu o ich wyjątkowości jest dla Ciebie tak ważne?

Bo często o tym zapominają, zwłaszcza w obliczu postępu mediów społecznościowych. Zapominają również o tym, jak wygląda prawdziwe życie, odnoszą wszystko do obrazka, który jest tylko finalną częścią żmudnego, czasem zupełnie nudnego procesu. Dlatego za szalenie istotne uważam przypominanie, że rzeczywistość wygląda inaczej, że każdy człowiek na świecie, niezależnie od pozycji, ma problemy, choruje, dogania go szara codzienność i wszelkie jej znoje. Warto nie tylko o tym mówić, ale też to pokazywać.

Jesteś pierwszą kobietą w Polsce, które osiągnęła próg miliona subskrypcji na YT. Cieszysz się ze swojego sukcesu? Nie raz odnosimy wrażenie, że kobiety mniej doceniają to, co osiągnęły. Trudniej nam przyznać przed sobą, że coś nam się rzeczywiście udało, na mniejszą lub większą skalę.

Nie potrafię o sobie powiedzieć, że osiągnęłam sukces. Inni tak mówią, ale ja siebie tak nie określam. Jestem osobą, która spełnia zadania, które sama sobie wyznacza. Działam, a to, co zrobione, odhaczam z listy. Nie daję sobie zbyt dużo czasu na refleksję, co najwyżej na negatywną, żeby dalej nie powtarzać jakiegoś błędu. Typowy „zadaniowiec” — dobrze, idziesz dalej, źle, zatrzymujesz się na chwilę i zastanawiasz, jak uniknąć pomyłki następnym razem.
Oczywiście, cieszę się, pamiętam o tym, co mam, ale nie wyzwala to we mnie nie wiadomo jak dużej radości. Nie wynika to z arogancji, a z tego, że uważam, że jestem dopiero na drodze do sukcesu. Spójrzcie, za Wami stoją w gablotce moje nagrody i książki — to pomysł mojej pracownicy, dotychczas leżały i kurzyły się w pudłach. To nie tak, że mam gdzieś te osiągnięcia — są ważne i konkretne, i można je nazwać. Przypominają mi, że to, co robię, ma dla innych duży sens. Ale z drugiej strony nie czuję, żeby mnie one definiowały. Nie rozpiera mnie w związku z nimi wielka duma, która „głaszcze mnie po głowie” i mówi, że mogę spocząć na laurach.

Zupełnie z innej beczki — na jakie dziewczyny zwracasz uwagę na ulicy?

Na pewno nie ma jednego określonego typu. Myślę, że w Warszawie spotykamy tyle niesamowitych ludzi, nie tylko dziewczyn, którzy niekoniecznie wyróżniają się warstwą zewnętrzną, ale emanują jedyną w swoim rodzaju energią. To jest coś takiego, co się od razu czuje, patrząc na kogoś z boku. Sposób chodzenia, małe gesty, niuanse, którym trudno przykleić etykietę, bo świadczą właśnie o naszej wyjątkowości, o którą pytałyście. 

Czyli jednak osobowość, która wypływa na wierzch niezależnie od wyglądu.

Jak byłam młoda i ktoś mi coś takiego mówił, nie rozumiałam do końca, o co mu chodzi. Dopiero z czasem uzmysłowiłam sobie, że te z pozoru nieuchwytne detale mają gigantyczne znaczenie. I to one sprawiają, że na dłużej zatrzymuję na kimś wzrok.

Ty masz silną osobowość, przynajmniej z naszej perspektywy. Zdajesz się nie przejmować zdaniem innych, przesz do przodu jak burza. Co Cię ukształtowało? Myślisz, że pomogły studia pedagogiczne? 

Nie, prędzej dom i wychowanie. Tata od małego mi powtarzał: „Nieważne co na wierzchu, ważne co w głowie”. Chociaż jednocześnie moi rodzice bardzo restrykcyjnie podchodzili do kwestii wyglądu. Nie mogłam chodzić do szkoły z odkrytym brzuchem czy zrobić sobie dredów, o co męczyłam ich już w gimnazjum. W końcu i tak je zrobiłam. Co prawda tylko kilka, które chowałam pod długimi włosami, ale były (śmiech).
Mimo że się przed tym buntowałam, główny przekaz ugrzązł w głowie jak mantra — najważniejsze jest to, jacy jesteśmy w środku, jak traktujemy siebie i drugiego człowieka.

Skoro jesteśmy przy rodzicach, powiedz, czy masz jakieś kosmetyczne wspomnienia związane z mamą?

Dobrze pamiętam jej kolekcję szminek i ich charakterystyczny zapach. Ekscytowały mnie, od kiedy byłam małą dziewczynką. Korzystałam z nich w ukryciu, z tym że czasami zapomniałam przed zamknięciem zwinąć pomadkę do środka… Wtedy wszystko wychodziło na jaw.

Eksperymenty z wizerunkiem, których żałujesz.

O rany (Ewa głośno wzdycha i się śmieje). Eksperymentowałam w sumie zawsze, ale czy czegoś faktycznie żałuję? Raczej nie. Zaczęło się od piercingu, na który rodzice stanowczo się nie zgadzali, a który interesował mnie już jako nastolatkę. Obchodziłam zakaz, nosząc zaciskane kolczyki. Farbowałam włosy jednodniową szamponetką, obcinałam spodnie, na bluzach umieszczałam naszywki. 

Czyli silna potrzeba ekspresji już od wczesnych lat życia?

Chciałam na własnej skórze sprawdzić, czy coś mi się spodoba, czy będę czuła się z tym dobrze. Choćby na moment. 

Jak jest teraz? Kiedy czujesz się ze sobą dobrze? Czy są czynności, które musisz przy sobie wykonać i które wpływają na ten stan, czy jednak jest on niezależny od czynników zewnętrznych?

Najlepiej czuję się na pewno, jak jestem umyta (śmiech). I kiedy mam na sobie coś, co jest miękkie i otula moje ciało jak pluszowy miś, i kiedy chodzę boso po drewnianej podłodze w domu. 

Czego się dowiedziałaś o sobie przez tych kilka lat prowadzenia vloga?

Przede wszystkim, że mogę polegać na swojej intuicji. Pozbyłam się wszelkich wątpliwości w tym zakresie. Nawet jeśli wszyscy wokół mówią, że jest inaczej,  stawiam siebie na pierwszym miejscu.

Asertywność przyszła z wiekiem czy zawsze wiedziałaś, jak pokierować swoją karierą i w którym kierunku chcesz podążać?

W pewnym sensie wiedziałam, ale stałam się w tym bardziej zdecydowana, nauczyłam się z asertywności korzystać, a nie się jej krępować. To cenna umiejętność. Jeśli nie czuję czegoś, nie utożsamiam się z danym projektem, nie podejmuję się go.

A asertywność wobec fanów? Zdobywasz się na nią czasem?

Kiedy ktoś podchodzi do mnie i prosi wyłącznie o zdjęcie, odpowiadam często: „A nie chcesz może przy okazji mnie o coś zapytać?”. Często taka osoba zawstydzona mruczy pod nosem: „Nie…”. Nie doszukuję się w tym złych intencji, wynika to prawdopodobnie z zawstydzenia. Co nie zmienia faktu, że gdybym ja miała okazję spotkać kogoś, kogo śledzę i podziwiam od lat, raczej bym tak nie postąpiła. Chciałabym chwilę pogadać, a nie tylko zdobyć trofeum. Upodmiotowienie zamiast uprzedmiotowienia.

Pełna zgoda, chociaż potrafimy sobie wyobrazić emocje towarzyszące spotkaniom z celebrytami. YouTuberzy są przecież przez młodych wynoszeni do rangi bohaterów XXI wieku, tak samo jak niegdyś gwiazdy futbolu, piosenkarze czy zespoły. Wpadły nam kiedyś w oko statystyki, z których wynikało, że większość dzieci i młodzieży pytanych o wymarzony zawód odpowiada właśnie — YouTuber. Dlaczego tak jest?

Bo z zewnątrz wygląda to jak robienie łatwych i przyjemnych rzeczy, które przynoszą sławę i pieniądze.

Jak jest w rzeczywistości?

To zależy od YouTubera (śmiech). Ja na przykład ostro haruję, ale sama sobie takie tempo narzuciłam. Da się na pewno nie inwestować dużo czasu i nadal utrzymywać na powierzchni. Można pracować dwa dni w tygodniu i traktować vloga jako poboczne zajęcie, a można pracować sześć i pół dnia. Wszystko zależy od nastawienia, możliwości zaangażowania, celów i oczekiwań.

Rozumiemy, że mówiąc sześć i pół dnia, masz na myśli siebie. Co robisz przez pozostałe pół?

Siedzę, głaszczę koty, puszczam głośno muzykę, czytam książki, wychodzę na spacer, gotuję ze świeżych warzyw, które kupuję na Hali Mirowskiej. Brzmi banalnie, ale właśnie bardzo proste, przyziemne zajęcia pozwalają mi się wyłączyć chociaż na chwilę.

Jeszcze a propos superbohaterów — czy są kosmetyki, które jak za dotknięciem magicznej różdżki dodają Ci mocy? Nazywamy je roboczo power beauty item.

Zastanawiam się, co wybrać. Z pewnością ulubiona cienka kredka do brwi Anastasia Beverly Hills Brow Wiz. Robi robotę — z jednej strony ma precyzyjny, automatycznie wysuwany ołóweczek, z drugiej poręczną szczoteczkę do rozczesywania. Wspomniane bibułki matujące z Inglota i fluid Revlon ColorStay. Zawsze w mojej kosmetyczce. Dołożyłabym jeszcze do tego krzepiącego zestawu matową szminkę.

Jakąś konkretną?

Kolor dobieram do nastroju i reszty makijażu, ale jeśli chodzi o typ i markę, szczerze mogę polecić Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick. Absolutnie najlepsze i najtańsze płynne pomadki. Zresztą wylansowałam nawet jeden kolor, zupełnie niepopularny, na który pierwsze reakcje brzmiały: „Boże, masz błoto na ustach” (śmiech). Po czasie wśród moich obserwatorów zamiast koloru numer dziesięć przyjęła się robocza nazwa „kolor Ewy”. To było trzy lata temu, teraz beżowo-szare usta są na topie.

Gdybyś miała polecić jeden sprawdzony produkt z niskiej półki cenowej i dla kontrastu jeden z wysokiej, co by to było?

Bez dwóch zdań pomadka Golden Rose. Kosztuje mniej niż 20 zł, a jest wspaniała. A z droższych polecam każdemu zapoznanie się z perfumami Diptyque.

Masz ulubiony?

Philosykos z figą i mleczkiem kokosowym, ale kocham zapachy, więc nie ograniczam się wyłącznie do niego. Moja półka ugina się od różnorakich flakonów. Często skłaniam się ku tym, które zwyczajowo uważa się za męskie. W mojej głowie nie ma miejsca na takie podziały. Wilgotne, ciężkie, zimne, nuty cementu czy mchu. Z drugiej strony oud, czyli ciepłe, głębokie drewno agarowe. Nie przepadam za to za kwiatowymi kompozycjami, to zupełnie nie moja bajka.

Na koniec poprosimy Cię o ulubioną piosenkę. Może być kilka…

…nie, nie, od razu wiem, co to będzie. Billie Eilish, fenomenalna siedemnastolatka, i jej utwór when the party’s over.


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK