Wywiad. 14.06.2016. Tekst i zdjęcia: Paulina Puchalska

Agata Napiórska

Mężczyźni, mówcie dziewczynom, że są piękne! Dziewczyny, mówcie to sobie nawzajem. O ile więcej można zdziałać, jeśli nie marnuje się energii na leczenie swoich kompleksów

Uwielbiam Agatę. Jest piękna, mądra, zabawna i wspaniała. Nie widujemy się regularnie, więc każde nasze spotkanie to dla mnie ogromna przyjemność. Dokładnie tak było z tym wywiadem. Umówiłyśmy się rano w jej mieszkaniu na Starych Bielanach, gdzie mieszka ze swoim chłopakiem i psem Piorunem. Przywitała mnie pysznym śniadaniem i zaczęły się pogaduchy.

Agata na co dzień związana jest z magazynem Zwykłe Życie. Poza tym pisze, tłumaczy, prowadzi spotkania autorskie z twórcami.

Trafiła kosa na kamień — sama też przeprowadzasz wywiady. Która z twoich rozmówczyń, i tu celowo ukierunkowałam Cię w stronę kobiet, zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Trudno wybrać jedną. Spore wrażenie zrobiła na mnie Iwona Chmielewska. Spędziłam u niej w Toruniu pół dnia. Zaczęło się od zupy buraczkowej, którą mnie poczęstowała, a skończyło na oglądaniu koreańskich picturebooków. Pani Iwona mówi cicho, ostrożnie wpuszcza do swojego świata, ale jak już tam wejdziesz, wcale nie chcesz wychodzić. Podziwiam ją za spójność, za to, że tworzy ze swoimi książkami całość. Udało jej się zbudować swoisty mikrokosmos.

Dużo wcześniej podobne wrażenie zrobiła na mnie spokojna i silna kobieta, Iza Sojka, założycielka manufaktury kafli cementowych, która po stu latach wyciągnęła to rzemiosło z niebytu. Tym samym zapewniła pracę kilku młodym chłopakom z maleńkiej miejscowości pod Płońskiem, gdzie nie mieli żadnych perspektyw na znalezienie zatrudnienia. Iza jest też właścicielką niewielkiego wydawnictwa Niebieska Studnia, które założyła po to, by wydawać książki swoich ulubionych pisarzy. Im jestem starsza, tym bardziej cenię w ludziach skupienie, spokój, spójność, siłę, konsekwentne dążenie do celu i cyniczny dystans.

Czy któraś z rozmówczyń zdradziła Ci tajniki swojej urody, którymi możesz podzielić się z naszymi czytelniczkami?

Pracuję teraz nad książką o metodach pracy polskich twórców, o ich codziennych przyzwyczajeniach i rytuałach. Niektóre bohaterki zahaczały o temat dbania o urodę. Na szybko do głowy przychodzi mi, że Katarzyna Bonda podczas pisania intensywnie kremuje dłonie. Joanna Bator zawsze musi mieć zadbane i krótkie, niepomalowane paznokcie. Agata Endo Nowicka, nawet jeśli pracuje z domu, rysuje sobie kreski na powiekach, Aleksandra Waliszewska ćwiczy talię z hula—hopem, a Wanda Chotomska najchętniej pisze w łóżku w piżamie.

A z kobiet spotykanych na ulicy? Jakie zwracają twoją uwagę?

Biegaczki. Zawsze myślę: „Psiakrew, dlaczego ja nie biegam?”. I jeszcze pogodne staruszki, naturalne, zadbane i pełne wigoru. Wtedy z kolei myślę, że jak się chce, to się da.

Sama wydajesz się być bardzo świadomą dziewczyną. Nie wiem, czy dobrze mnie zrozumiesz. Bije od Ciebie pewność siebie, ale nie arogancja. Spokój, klasa. Raczej nie jesteś szarą myszką. Zawsze tak było? 

O, dzięki. Podoba mi się ten wywiad, ha ha! Nie zawsze. Limit kompleksów wyczerpałam w szkole podstawowej i liceum. Bardzo późno wyrosły mi piersi i to było moje zmartwienie przez pół podstawówki, bo wszystkie koleżanki już nosiły prawdziwe staniki… Wydawało mi się też — to jest hit! — że mam za chude łydki i za duże stopy. A noszę rozmiar 38. Na szczęście szybko poszłam po rozum do głowy i się sobie spodobałam.

I co? Pozbyłaś się kompleksów?

Tych związanych z urodą — tak. Co nie znaczy, że uważam siebie za jakąś piękność, znam swoje mocne i słabe strony. Tymi słabymi się nie przejmuję, a tymi mocnymi się cieszę.

To kiedy czujesz się najbardziej atrakcyjna?

Atrakcyjna nie czuję się jedynie na tydzień przed okresem. Mam takie dwa dni, że jestem, delikatnie mówiąc, nieprzyjemna dla siebie i otoczenia. Przez resztę miesiąca jestem na tyle zadowolona ze swojego wyglądu, że prawie w ogóle o nim nie myślę.

Zaraz po tym jak zaproponowałam Ci wywiad, Ty wyszłaś z inicjatywą opowiedzenia mi o szczotkowaniu ciała. Zamieniam się w słuch.

Opowiadam o tym z radością, bo szczotka do suchego masażu przyda się każdej dziewczynie.

O tej metodzie pierwszy raz usłyszałam dobrych parę lat temu od szczotkarza z ulicy Poznańskiej. Przeprowadzałam z nim wywiad do zerowego numeru Zwykłego Życia, pokazywał mi wszystkie swoje wyroby po kolei. W asortymencie miał również szczotkę do masowania skóry na sucho. Pamiętam, jak powiedział, że kiedy nie ma czasu tańczyć tanga, sięga po tę szczotkę i poprawia nią krążenie. Po powrocie do domu doczytałam o japońskim masażu na sucho: że najlepsze są szczotki z twardej szczeciny dzika i że wystarczy pięć minut dziennie, aby skóra była lepiej ukrwiona, gładka i jedwabista. Dzięki temu nie trzeba już używać peelingu. Szczotkę oczywiście kupiłam i co rano (zaklinam rzeczywistość, abym była w tym tak regularna) się szczotkuję. Jakiś czas później założyłyśmy z Martą firmę Edward.

Czyli tak — najlepiej przed porannym prysznicem, zaczynając od prawej stopy posuwistym ruchem, masujemy całe ciało szczotką w kierunku serca. Na pobudkę w sam raz!

A co jeszcze przy sobie robisz w ramach porannej rutyny?

To zależy od dnia. Poza standardowymi czynnościami podstawowej ludzkiej higieny, czyli myciem zębów, zawsze wykonuję jedną czynność — chlust zimnej wody w twarz. A najlepiej kilka chlustów. Brzmi brutalnie i jest brutalne, bo woda musi być lodowata. Potem piję szklankę wody, wkładam dres na piżamę i wychodzę zrobić rundkę z psem. I jeśli akurat nie jadę do redakcji albo jadę dopiero po południu, to jeszcze tylko wklepuję krem. Pijemy kawę, jemy śniadanie, mój chłopak wychodzi do pracy, a ja zasiadam do pracy przy biurku w domu. W ramach rozrywki i przerwy wychodzę jedynie do spożywczaka albo z psem. Kiedy jednak muszę rano ruszyć się z domu, to wspomniane szczotkowanie, prysznic, mycie włosów. Wszystko załatwiam w kwadrans. Mój makijaż sama widzisz…

Faktycznie rzadko widzę Cię wypacykowaną. Z drugiej strony zaryzykuję stwierdzeniem, że czerwona szminka to twój taki „signature look”. Ostatnio też wybierałyśmy Ci eyeliner. To jak jest? Chyba jednak lubisz się czasem nieco maznąć?

Tak, szminkę lubię. Od lat używam tej samej ceglastej z MACa, nazywa się „So Chaud”. Poza tym, jak to pięknie ujęłaś, „maznę się” czasem koreańskim kremem BB, na który trafiłam dzięki Wam, bo wcześniej nie miałam pojęcia o istnieniu takich cudów. Używam też różu — tego z paletki SUGARlicious firmy Benefit na zmianę z Bourjois, który mam chyba jeszcze od studiów i jakoś nie chce się skończyć. W ogóle kosmetyki kolorowe kupuję góra raz na rok albo jeszcze rzadziej. Rzęsy maluję od wielkiego dzwonu. No i tak, za Twoją namową kupiłam eyeliner w kolorze butelkowej zieleni. Maluję nim kreski zamiennie z pomadką, bo jedno z drugim to już dla mnie dyskoteka twarzy. Ale są też dni, że w ogóle się nie maluję.

Dyskoteka twarzy! Świetne określenie. Strach pomyśleć, jak nazwałabyś to, co ja czasem, w ramach zabawy, maluję sobie na twarzy. Ale wracając do wywiadu — mamy za sobą poranne przygotowania i make up. Powiedz mi jeszcze, czy używasz na co dzień jakichś perfum? Zaraz Ci zdradzę, dlaczego o to pytam.

U Ciebie i u innych dziewczyn taka dyskoteka mi się podoba, ale na swojej twarzy wolę spokój.

A co do perfum — pachnę Amber L’occitane, to zapach orientalno—drzewny w nieco męskiej, kolonialnej butelce. Niestety od pewnego czasu już ich nie produkują. Ostatnią butelkę oddała mi przyjaciółka, wiedząc jak bardzo lubię ten zapach. Powoli mi się kończy, więc będę szukać czegoś nowego.

Spytałam, bo przecież miało być tak, że jak skończą Ci się te perfumy, to będziesz pachniałtylko chlorem! Zżerała mnie ciekawość, czy już to nastąpiło. Bo chyba do porannej rutyny włączasz jeszcze basen, nie?

Tak było, owszem. Ostatnio jednak mam tyle pracy, że moja sportowa dusza nieco oklapła. Treningi zamieniłam na spacery z psem. Pocieszam się, że to nie jakieś tam spacerki, tylko porządne marsze. Wczoraj przeszłam 16 kilometrów. Ale masz rację, do regularnego basenu muszę wrócić, powieszę sobie zaraz okularki w widocznym miejscu.

Pozwól, że pociągnę Cię jeszcze trochę za język. Dlaczego akurat basen? Co Ci daje taka forma ruchu?

Grację ryby! A poważnie mówiąc, w pływaniu najbardziej lubię powtarzalność ruchów. To, że po przepłynięciu iluś tam basenów wyłącza się głowa i już tylko płyniesz. Podobno taki stan osiąga się też w bieganiu, ale póki co biegam jak ostatnia łamaga. Lubię baseny, jeziora, morza, rzeki. Ale się zrobiło romantycznie (śmiech).

To dlatego w twojej łazience wisi haftowany rybak?

Niech będzie, że właśnie dlatego.

Zostańmy w temacie łazienkowym, bo wiem, że dla wielu dziewczyn jest ona ważną przestrzenią zarezerwowaną tylko dla nich. Że jak się już w niej zamkną, to nie wpuszczają nikogo i poświęcają się swoim rytuałom za kurtyną. Jak jest z Tobą?

Z rytuałów łazienkowych — kocham czytać w wannie. Oraz leżeć w wannie nawet bez czytania. To dla mnie najwyższa forma relaksu. Rzadko nakładam maseczki, za to lubię peelingi do twarzy. Moim ulubionym jest Dark Angels — świetna nazwa dla peelingu — z LUSHa. A jak działa i pachnie! W jego skład wchodzi m.in. sproszkowany węgiel i glinka marokańska.

Wieczorem zmywam twarz lipowym płynem micelarnym i smaruję olejkiem. Aktualnie wiesiołek plus baobab polskiej firmy Iossi. Z wiesiołkiem łączy mnie dłuższa relacja, w liceum przyjaciółka nauczyła mnie robić maseczkę z jego nasion. Dawno jej nie robiłam, a działa cuda. Nawilża, natłuszcza i gwarantuje wieczną młodość.

Dasz przepis?

Trzeba zmielić 3 łyżki nasion wiesiołka, a następnie zalać je zimną wodą do uzyskania rzadkiej masy. Podgrzewać na małym ogniu, doprowadzając do wrzenia i gotować tak długo, aż powstanie papka. Ostudzoną maseczkę nałóżyć na twarz i po 15 minutach zmyć ciepłą wodą.

Widzę tu też niemałą kolekcję mydeł. Przywozisz je z podróży? Wyszukujesz u lokalnych producentów?

Często dostaję je w prezencie. Czystość kojarzy mi się z mydłem, ważna jest konsystencja i prosty skład. Mam tu cały arsenał: szare do rąk, lawendowe z Francji, ziołowe z Ukrainy, kupione na targu przy Namysłowskiej, mydło na bazie masła shea od L’occitane i węglowe od Purite. I jeszcze to czarne, z Turcji, od brata.

No właśnie — brat. Z nim raczej nie dzielisz się kosmetycznymi sekretami… A mama? Przekazała Ci jakieś urodowe tricki?

Mama nauczyła mnie, że ważniejsza od ilości jest jakość. Tego, że trzeba używać kremów z filtrem. To właśnie ona zaraziła mnie sympatią do mydeł w kostkach i kosmetyków naturalnych, takich ze sklepu zielarskiego i apteki. Często też mi powtarza: „Wyciągaj szyję!”, żeby się nie robiła druga broda. A ja jej na to: „Nie garb się, żeby się nie robił garb”. Tak sobie mówimy.

Super. Jest jakiś kosmetyk, który Ci się z nią kojarzy?

Moja mama jest kosmetykową minimalistką, właściwie w ogóle się nie maluje. Najbardziej kojarzą mi się z nią perfumy Chanel Coco Mademoiselle.

Co sobie pomyślałaś, kiedy wyszłam z propozycją tej rozmowy? Znałaś dobrze profil naszej strony. Sama jesteś związana z kręgami, można by rzec, intelektualnymi. Lata spędzone w wydawnictwie, praca w redakcji magazynu, tłumaczenia książek. Nie zawahałaś się przez chwilę, czy Tobie aby na pewno wypada rozmawiać o pielęgnacji?

Pomyślałam: „no, wreszcie!” (śmiech). Robicie kawał dobrej roboty, tworzycie medium środka, dalekie od porad z kolorowych magazynów, w którym dziewczyny potrafią przyznać się do pryszczy i tego, że o siebie dbają. Dbanie o siebie nie przeszkadza przecież w czytaniu książek. A wygląd ma znaczenie i choć byśmy się uparły, nie możemy oddzielić się od swojego ciała. Dlatego, jeśli zawczasu nauczymy się dobrych nawyków, niektóre czynności oddając automatyzmom, będziemy miały czas na ważniejsze sprawy. Z tego samego powodu tak istotne jest mówienie dziewczynkom, że są piękne. To podejście ekonomiczne, które potem procentuje. Zresztą, dorosłym dziewczynom też trzeba mówić, że są piękne. Miło jest to usłyszeć i miło jest to komuś powiedzieć. Ostatnio znajoma zwierzyła mi się, że mąż nigdy nie powiedział jej, że jest piękna. Niewiarygodne — i ona za niego wyszła! To nie jednostkowy przypadek. Pozwolę sobie na taki mały apel: mężczyźni, mówcie dziewczynom, że są piękne! Dziewczyny, mówcie to sobie nawzajem. O ile więcej można zdziałać np. zawodowo, jeśli nie marnuje się energii na leczenie swoich kompleksów.

Jeśli coś da się zmienić i wypracować, to znaczy, że się da. A jeśli się nie da, to się nie da, więc po co się tym przejmować? Tylko, żeby nie przegiąć z tym wypracowywaniem, warto się rozejrzeć, bo często istnieją prostsze rozwiązania i drogi na skróty.

Zapadła mi w pamięci taka sytuacja: odwiedziłam kiedyś koleżankę, miałyśmy po szesnaście lat. Przychodzę, a ona ryczy, bo nie może rozczesać swoich długich, niesfornych włosów. Aż się grzebień połamał. A jej matka na to: „Chcesz być piękna, to cierp.” Cierpienie dla urody to niedorzeczność. Powiedziałam jej wtedy, że może te włosy zetnie, albo chociaż skróci, żeby się tak nie męczyć.

Ścięła?

Nie, męczyła się aż do studiów.

To od razu zapytam: jak Ty dbasz o swoje włosy?

Myję je syberyjskim szamponem ziołowym. Aktualnie takim z rokitnikiem. Potem rozczesuję drewnianym grzebieniem i voila! Nie używam odżywek, raz na ruski rok oleju arganowego.

A fryzura? To żaden przytyk, ale od kiedy się znamy, nic w niej nie zmieniłaś. Nie kusi Cię czasem, żeby zaszaleć? Zafarbować? Ciachnąć gdzieniegdzie? 

No jak to? Raz mam puszczone luźno, raz w kitkę, raz w koczka (śmiech). Jakieś tam epizody z grzywką pamiętam. Nigdy nie farbowałam, bo lubię swój kolor i by mi się nie chciało. Podcinam je tylko co parę miesięcy.

Ale raz, a było to przed świętami dwa lata temu, miałam ochotę zaszaleć. Poszłam do fryzjera, rozsiadłam się i mówię: „Lubię swój kolor i długość, ale coś bym zmieniła…”. Wtedy los chciał, że mój wzrok zbłądził w okolice plakatu z Kirsten Dunst, reklamującego produkty do trwałej ondulacji „Beach Look”. I na moje wyraźne życzenie, pani zrobiła mi trwałą. A że moje włosy są proste i oporne na skręt, wyszły z tego suche fale, które ani trochę nie wyglądały jak te z reklamy. Coś okropnego. Półtora roku odrastały mi do stanu naturalnego. Takie lubię najbardziej, a jak coś się lubi, to po cholerę to zmieniać? Pewnie więc na starość będę nosiła tę samą fryzurę, tyle że siwą.

Ja w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Zawsze kojarzyłaś mi się właśnie ze zdrową i zadbaną czupryną. Tak samo zresztą jak z wypielęgnowanymi dłońmi. Zdradzisz, jak się z nimi obchodzisz? Wykonujesz manicure sama czy korzystasz z usług kosmetyczki?

Sama, zawsze sama, bo to dla mnie przyjemna czynność. Mało tego — robię też paznokcie mamie i koleżankom. Mogłabym się tym zajmować zawodowo.

Pomalujesz mi? Akurat nie mam lakieru.

Proszę bardzo! Masz do wyboru Not Just A Pretty Face albo Eternal Optimist. Lubię lakiery Essie za nazwy i kolory. Niestety nie są tanie, ale w Superpharmie mają często promocję „dwa w cenie jednego.”

Zanim zaczniemy, powiedz mi jeszcze szybko na zakończenie, co jest najważniejsze dla urody według Agaty Napiórskiej.

Sen, seks, sport, spacery na świeżym powietrzu i sensowne odżywianie. Czyli 5xS. Zresztą zdaje się, że literka „S” sponsorowała tę rozmowę od początku.


Produkty

Twarz:
peeling Dark Angels LUSH
lekki krem brzozowy Sylveco
olejek wiesiołek & baobab Iossi

Ciało:
szczotka Edward
lakiery do paznokci Essie

Make up:
pomadka MAC So Chaud
róż do policzków z paletki SUGARlicious Benefit

Włosy:
szampon rokitnikowy Natura Siberica

 

Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK