Spodziewacie się pewnie po nas eksperckiej rady. Przyznajemy jednak, że nadal jesteśmy w tym temacie pogubione. Brak ochrony nie wchodzi w rachubę, filtry mineralne bielą i mogą zapychać, a te chemiczne, zamieniając promieniowanie UV na energię, mogą powodować podrażnienia skóry. Cery bez problemów poradzą sobie ze wszystkim. Te specjalnej troski mają pod górkę. Jedyny sensowny wniosek, jaki udało nam się wyciągnąć z testów jest taki, że lepiej unikać filtrów wyższych niż 30 SPF. Wygląda na to, że mają większe właściwości komedogenne.
ENDOCARE DAY SPF 30, nawilżająco — regenerująca emulsja na dzień
Nie udało mi się znaleźć na stronie producenta ani dystrybutora informacji, jaki dokładnie filtr zawiera ten hiszpański dermokosmetyk. Mineralny czy chemiczny? Dowiedziałam się za to, że jak wszystkie produkty Endocare, tak i ten wzbogacony jest wyciągiem ze ślimaka winniczka. Wspaniała wiadomość, bo wiadomo nie od dzisiaj, choć też od niedawna, jak wspaniałe są właściwości śluzu ślimaka — regeneruje i nawilża skórę, redukuje zmarszczki. Korzystne działania ślimaka wspierane są tu dodatkowo witaminą E, wyciągiem z szarotki i licznymi kompleksami nawilżającymi o skomplikowanych nazwach. Jest to ultralekki krem do codziennej pielęgnacji, który przy okazji skutecznie chroni przed promieniowaniem UV. Nie zauważyłam na swojej twarzy żadnych negatywnych efektów.
(MK)
40ml — 124zł
To mój faworyt. Jest organiczny, przyjazny dzieciom, więc możemy używać go całą rodziną. Najbardziej cenię go za to, że nie spowodował żadnych nieprzyjemnych sytuacji na mojej twarzy. Jego aktywnym składnikiem jest tlenek cynku, ponoć najmniej zapychający filtr mineralny. Lekko bieli, ale przy odrobinie wprawy, udaje się go rozprowadzić tak, że jest to prawie niewidoczne. Ma tłustawą konsystencję, co mojej suchej skórze akurat odpowiada. Oprócz tlenku cynku zawiera m.in sok z aloesu, olej z rumianku, olej słonecznikowy i nadające mu wspaniałego zapachu olejki eteryczne. Wszystkie składniki są organiczne, destylowane parą i tłoczone na zimno.
(MK)
75ml — 135zł
Skinceuticals Mineral Radiance UV Defense SPF 50
Moja polonistka zawsze radziła, że zanim się coś skrytykuje, trzeba to najpierw pochwalić. Także na wstępie duży plus dla tego produktu za ultralekką formułę i kolor, który dopasowuje się do odcienia skóry (znacznie lepiej do jasnej, jeszcze nieopalonej karnacji). Oprócz filtrów mineralnych krem zawiera wyciąg ze słonecznika (artermia salina), który zwiększa zdolności obronne skóry na stres cieplny. Mam jednak wrażenie, że moja skóra nie lubi się z zawartym w kremie ditlenkiem tytanu i reaguje zapychaniem się porów. A może to kwestia zbyt wysokiego faktora? Wspominany dermatolog mojej siostry ostrzegał ją przed filtrami wyższymi niż 30 SPF.
Nie spisuję jednak kremu na straty. Moje dwie znajome były nim w 100% zachwycone. Póki co odstawiłam go na półkę i zamierzam wrócić do niego za jakiś czas. Wróćcie tu i wy po aktualizację recenzji.
(MK)
50ml — 163zł
Iwostin Sensitia Krem intensywnie nawilżający SPF 20
Uzbrojony w preregen (który odpowiada za nawilżanie), witaminę E i filtry: UVP SPF 20 i UVA 14. Przeznaczony dla skóry „wrażliwej, skłonnej do podrażnień i alergicznej”, świetnie sprawdził się w przypadku mojej — kapryśnej, mieszanej, ze skłonnością do trądziku. Co najważniejsze, jako jedyny z używanych w tym roku produktów, w ogóle mnie nie zapchał. Szybko się wchłania, nie pozostawia białej powłoki. Minimalnie się lepi (co pewnie nie dzieje się w kontakcie ze skórą bardziej suchą niż moja), ale nie na tyle, żebym nie nałożyła go na dzień (niespędzany na plaży).
Dodatkowy patriotyczny plus — Iwostin to polska marka. Przystępna cenowo, dostępna w większości aptek i SuperPharmie.
(PP)
50 ml — stacjonarnie ok. 30 zł, online kilka złotych taniej
L’Erbolario Acido Ialuronico CC Cream SPF 20 + UVA
Z włoską marką L’Erbolario pierwszy raz spotkałam się na Sycylii. Wtedy, niewkręcona jeszcze w kosmetyki, przywiozłam sobie jedynie pomadkę ochronną do ust. Jej (cudowny!) zapach pamiętam do dziś, a było to dobrych parę lat temu.
Do rzeczy. Na stronie producenta znajdziemy informację o aktywnych składnikach: kwas hialuronowy o trzech różnych masach cząsteczkowych, peptydy z nasion orkiszu, ekstrakt z kwiatu Hoji Różowej. Brzmi nieźle i tak też działa. Stapia się ze skórą, nie błyszczy się, co jest miłą niespodzianką, bo produkty wyjściowo nawilżające są zazwyczaj zbyt ciężkie dla mojej mieszanej skóry i ostatecznie świecę się jak latarnia. Jedyny minus — odcień. Używając koloru miodowego („Miele”) miałam wrażenie odcięcia od szyi. Jest trochę zbyt chłodny, lekko pomarańczowy, choć nie jest to ordynarny, drogeryjny pomarańcz.
Gdyby nie źle dobrany kolor, ten krem CC byłby moim ulubionym letniakiem. Tak czy owak daję mu piątkę z plusem — za wygładzenie skóry, ładny zapach i brak poczucia lepkości. No i może trochę z sentymentu do „100% Made in Italy”.
(PP)
50 ml — 155 zł
Endocare Day Defense Antiage Color Cream SPF 30
Tu już się zaczynają schody, bo niestety Endocare Day Defense trochę mnie zapchał, cera się zbuntowała i ciężko było mi pozbyć się wysypu podskórnych krostek. Może to kwestia wysokiego faktora, może zbyt bogatego składu w stosunku do mojej trądzikowej cery. A szkoda, bo prezentuje się świetnie: kwas hialuronowy, olejek arganowy, karoteny, skwalen i kwasy tłuszczowe, ekstrakt z drzewa Enantia Chloranth, który zapewnia efekt braku błyszczenia skóry (skutecznie!), kwas oleanolowy (działający przeciwzapalnie i ograniczający łojotok).
Ma fajną konsystencję, wygodnie się go nakłada, odcień też na plus (choć mógłby być DLA MNIE ciut bardziej żółty). Wykończenie matowe, ale naturalne. Nie lepi się, spokojnie można dołożyć do niego inne kosmetyki kolorowe.
Dam mu jeszcze jedną szansę, nie eksperymentując jednocześnie z innymi produktami. Wciąż liczę, że za zapchanie odpowiedzialny jest jakiś inny szkodnik.
(PP)
30 ml — 130 zł