Wywiad. 12.01.2019. Materiał dla Wysokich Obcasów. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska

Anna Pięta

Zdaję sobie sprawę, że wyglądam lepiej, gdy się pomaluję. Postanowiłam mimo to odzwyczaić siebie i otoczenie od wypasionej wersji, i nie być niewolnicą wypracowanego lica. Opcję ‚glam’ zostawiam na specjalne okazje

Z Anią Piętą, niegdyś współorganizatorką targów HUSH Warsaw, dziś strateżką ds. zrównoważenia w modzie i współtwórczynią odpowiedzialnej marki NAGO, rozmawiamy o ekologicznej pielęgnacji, akceptacji kompleksów, wysypianiu się i zdrowym rozsądku.

Jesteś bardzo zaangażowana w ekologię i zrównoważoną modę. Czy ta postawa przekłada się również na pielęgnację?

Tak, chociaż niestety nie tak konsekwentnie, jak w przypadku jedzenia i ubrań. Z kosmetykami jest zdecydowanie trudniej. Chciałabym podchodzić do tematu holistycznie, ale nie zawsze się da.  Większość produktów pakowana jest w plastik, a mi zależy na tym, żeby kosmetyk nie tylko pielęgnował ciało, ale też nie zaśmiecał środowiska. 

Co w związku z tym robisz?

Staram się wprowadzać małe zmiany. Jeśli tylko mam możliwość, wybieram kosmetyki w szklanych opakowaniach. Nie wyrzucam słoiczków i buteleczek. Wykorzystuję je np. do przechowywania przypraw lub zwracam do producenta, jeśli istnieje taka możliwość. Do mycia twarzy używam rękawiczki Glov, dzięki której od ponad roku nie kupuję wacików kosmetycznych. Gdy mija termin ważności (przyp. red. trzy miesiące), używam jej jako myjki do ciała, a potem jako ściereczki do sprzątania. Do mycia zębów – mocno skoncentrowana pasta Ajona w aluminiowej tubce. Wystarcza na bardzo długo. Właśnie zakupiłam w niemieckim Bio Company patyczki do uszu z celulozy, dzięki czemu będę miała chwilę przerwy od nawijania waty na wykałaczkę. Kosmetyki to jedno, ale te wszystkie małe rzeczy – jak wspomniane patyczki czy waciki – w masowej ilości stają się naprawdę dużym eko kłopotem.

Czytasz składy?

Kiedyś tak, teraz ufam oznaczeniom. Jeśli na produkcie napisane jest eko, bio, vegan, to już się dalej nie wczytuję. Upewniam się tylko, czy kosmetyk nie zawiera oleju palmowego. Zwracam za to uwagę na cenę – nie kupuję drogich kosmetyków, bo uważam, że to opłata za marketing. Przeczytałam kiedyś w Wysokich Obcasach, że ilość dobrych składników, nawet w najdoskonalszym kremie, i tak jest ograniczona. Nie ma szans, żeby napakować do niego składników o wartości 500 złotych. Poza tym w ostatnich latach na polskim rynku pojawiło się tyle fajnych niszowych marek… Coraz więcej z nich decyduje się na szklane opakowania, np. Jan Barba Natura, Phenomé, d’Alchémy, Naturativ. Czasy, w których mieliśmy do wyboru Nivea albo Lancôme, na szczęście minęły.

Opowiesz krok po kroku jak wygląda Twój rytuał pielęgnacyjny?

Myję twarz wspomnianą rękawiczką. Dzięki niej ograniczyłam również użycie detergentów. Jeśli mam na sobie makijaż, domywam twarz mydłem w kostce, np. miodowym od Purite, które zostawia na skórze przyjemny tłusty film. Następnie stosuję hydrolat, koniecznie z butelki z atomizerem, a potem, rano, olejek do twarzy Kiehl’s Daily Reviving Concentrate, lub olejek z awokado ze sklepu zielarskiego, lub śliwkowy od MDM. Z kolei wieczorem, po umyciu, zostawiam twarz sauté i tylko raz na kilka dni nakładam produkt do zadań specjalnych, np. żel hialuronowy lub kwas migdałowy od The Ordinary.
Dużo też w mojej łazience olejów. Wiem, że nie u wszystkich sprawdzają się do pielęgnacji, bo potrafią zapchać skórę. Ja akurat nie mam z tym kłopotu. Używam oleju kokosowego do ciała, jaśminowego na włosy, rycynowego na rzęsy. Poza walorami pielęgnacyjnymi, sprawdzają się przy krótszych i dłuższych wyjazdach, gdy do wyboru mamy tylko słaby kosmetyk w plastiku. W każdym spożywczym znajdziemy uniwersalną oliwę z oliwek. 

Czy przywiązujesz się do marek?

Raczej nie. Bywa, że wracam do swoich ulubieńców, jak w przypadku żółtego olejku Kiehl’s. Tak naprawdę jedyny kosmetyk, który jest ze mną od zawsze, to krem Nivea.

Pewnie wersja w aluminiowym opakowaniu?

Dokładnie (śmiech). Wielofunkcyjny i dostępny od ręki. Poczciwe Nivea można zastosować na twarz, na odparzenia, na stopy, na suche skórki. A zimą nie ma sobie równych w ochronie twarzy przed mrozem. Od czasów dzieciństwa robię sobie z niego maskę przed wyjściem z domu na chłód.

Co z makijażem? Stosujesz? 

To zależy. Zdecydowanie mniej niż kiedyś. Uwielbiam lato, bo wtedy moja skóra jest w dużo lepszym stanie, a w szczególności jeśli miałam okazję się nieco opalić. Wystarczy mi wówczas maźnięcie się połyskującym rozświetlaczem. Zimą niestety wraca tendencja do pękających naczynek i rumieńców. Wyrównuję wtedy kolor lekkim podkładem lub matującym kremem BB 5w1 z Bielendy.

Co dokładnie znajdziemy w twojej kolorowej kosmetyczce?

Tusz do rzęs Eveline Color Edition, ogryzek czarnej kreski Max Factor, coś do ust, podkład Clinique Superbalanced, róż do policzków Annabelle Minerals.
Kiedyś miałam wszystkiego więcej – paletki od Urban Decay, cienie do powiek, eyelinery, kilka szminek. Z czasem doszłam do wniosku, że makijaż to jednak strata czasu, kasy i środowiska. Zobaczcie – najpierw spędzasz czas na kompletowaniu kosmetyków, wydajesz na nie sporo pieniędzy. Potem pół godziny nakładasz na twarz maskę, trzymasz ją przez cały dzień, co raczej nie wpływa korzystnie na cerę, a wieczorem znowu poświęcasz czas na zmycie tego wszystkiego. Przy okazji zużywasz kilka wacików nasączonych płynem do demakijażu, które wyrzucasz codziennie do śmieci.
Zdaję sobie sprawę, że wyglądam lepiej, gdy się pomaluję. Postanowiłam mimo to odzwyczaić siebie i otoczenie od wypasionej wersji, i nie być niewolnicą wypracowanego lica. Opcję ‚glam’ zostawiam na specjalne okazje. Taka transformacja sprawia mi dużo więcej przyjemności, gdy jest wyborem, a nie przymusem. Choć nie ukrywam, że decyzja ta wymagała poprawy cery, bo różnie z nią u mnie w przeszłości bywało. Pomogła dieta (rezygnacja z cukru i nabiału) oraz fantastyczna kosmetyczka, pani Ewa Guba, do której przez cztery miesiące chodziłam na zabiegi kwasem migdałowym. Uprzedziła mnie nawet, że po zakończeniu serii, będę używała mniej kosmetyków. I rzeczywiście tak się stało.

Gdzie przyjmuje pani Ewa?

W Warszawie, w salonie Tallulah na tyłach Nowego Światu. Trafiłam do niej dzięki rekomendacji koleżanki, która przez wiele lat borykała się z trądzikiem. Jak się pewnie domyślacie, dzięki pani Ewie w końcu może się cieszyć piękną skórą.

Możesz wytypować swojego kosmetycznego superbohatera?

Nie do końca kosmetyczny – słońce, sen, zrównoważona dieta, woda i zdrowy rozsądek. Ale przyznam, że zwykły tusz do rzęs jest w stanie w mig dodać mi animuszu. Gdybym miała zabrać jeden kolorowy kosmetyk na bezludną wyspę, byłaby to właśnie maskara. 

Polecisz jakąś?

Raczej zmieniam. Przez jakiś czas byłam wierna Max Factor Dramatic Volume. Ostatnio jednak kupiłam w Biedronce Eveline Color Edition – bije na głowę wszystkie, które miałam do tej pory. Nie kruszy się, jest szalenie wydajny, ładnie wydłuża, nie robi efektu sztucznych rzęs. 

Z kolorówki lubię też twarde róże do policzków, które nadają skórze delikatną i dyskretną poświatę. 

A szminki?

Szminki lubię umiarkowanie. W domu mam tylko jedną klasyczną czerwień KIKO Asian Touch oraz farbkę do ust Clarins Water Lip Stain. Tę drugą poleciła mi koleżanka, która prawie w ogóle się nie maluje. Skoro taka minimalistka się tym zachwyciła, to koniecznie chciałam wypróbować (śmiech). Według producenta starcza na ponad sto pocałunków (sic!), ale nie sprawdzałam. Za to na pewno nie schodzi z ust przy jedzeniu i pięknie pachnie owocami.

Jakie zapachy lubisz na sobie?

Raczej ciężkie. Kościelne kadzidła połączone z żywicą, drewnem i ziołami, najchętniej  zaokrąglone skórzastymi akordami. Bardzo lubię przywiezione z Tel Awiwu perfumy Zieliński & Rozen – połączenie ambry, cedru i neroli, oraz klasyczne Comme des Garçons Standard. Ostatnio chciałam zrobić coś na opak i kupiłam perfumy Korres o zapachu frezji, ale to zupełnie nie moja nuta. 

Jak dbasz o włosy?

Temat rzeka… Każdy ma przy najmniej jedno odchylenie na temat swojego ciała. U mnie są to cienkie włosy. Zwalam winę na nieodpowiedzialny wegetarianizm, na który przeszłam w wieku 17 lat. Moja dieta polegała na zdjęciu z talerza kotleta, nie zastępując go białkiem roślinnym. Po kilku latach takiej diety zaczęły wypadać mi włosy. Nawet gdy się zreflektowałam i zbalansowałam kwestię odżywiania, włosy nigdy nie wróciły do dawnej formy.

Monika: U mnie dokładnie taka sama historia.

Ale na kręconych włosach mniej widać! Wydaje mi się, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby poprawić ich jakość. Byłam u trychologa, dermatologa, przetestowałam wszystkie preparaty na porost włosów, szampony, płukanki, odżywki. Zewnętrznie doskonale działał tylko przepisany przez specjalistę Loxon z dodatkiem płynu na jaskrę. Niestety, gdy go odstawiałam, włosy ponownie zaczęły wypadać. Dopiero od niedawna jest lepiej – poprawiłam dietę i włączyłam suplementy: krzem, cynk od Solgara i płyn z żelazem Floradix.

Masz ulubione szampony i odżywki dedykowane właśnie cienkim włosom? To na pewno bolączka wielu dziewczyn.

Ze wszystkich przetestowanych produktów najbardziej zadowolona byłam z bursztynowej odżywki Jantarszamponu ze skrzypem, oba z Farmony. Zużyłam jej co najmniej pięć opakowań. Szkoda tylko, że zmienili szkło na plastik. Od razu mam wrażenie, że gorzej działa.
Teraz używam szamponu do cienkich włosów Goldwell, jestem z niego bardzo zadowolona. Fryzjer, u którego ostatnio się strzygłam, polecił mi z kolei szampon Dermena dla kobiet po chemioterapii – do kupienia w Rossmannie za niewiele ponad dwadzieścia złotych. Dam znać, jak wypróbuję.

Odnoszę wrażenie, że włosy odzwierciedlają stan psychiczny. Gdy jest nam ze sobą źle, włosy od razu to podchwytują.

Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. W najtrudniejszych momentach mojego życia dosłownie łysiałam!

Mam nadzieję, że to już koniec kompleksów.

Z włosami jakoś sobie radzę. Większy problem mam z nogami, które puchną i są doklejone do reszty z innego ciała. 

Monika: My chyba jesteśmy z tej samej gliny ulepione!

No wiem, Monia, dlatego ja zawsze śledzę twoje polecenia na Elemencie. Może te słabe włosy są jakoś połączone z krążeniem (śmiech)?

Mnie pomagają drenaże. Chociaż przy upałach nic nie działa.

No właśnie, nawet teraz, gdy od godziny siedzimy przy stole, mam ochotę położyć nogi do góry na krześle. 

Ja też. Całe życie z nogami na krześle lub ścianie.

Wiesz co mi pomaga? Szczotkowanie ciała na sucho. Szoruję je szczotą, bez litości, i czuję, że nogi odżywają. Są przez chwilę czerwone, ale limfa zdecydowanie pobudzona. Paradoksalnie ratuje mnie też sauna. 

A nie pękają Ci naczynka?

Pękają. To u mnie genetyczne. Mam w planach je pozamykać, ale to też jest walka z wiatrakami. 

Mnie lekarz powiedział, że nie ma na to ratunku. Można sobie pomagać doraźnie – nakładać uciskowe rajstopy, smarować maściami – ale gdy doskwiera skłonność genetyczna, to się z nią nie wygra. Wyszłam od niego zdruzgotana. 

Ale od tych rajstop bolą nogi! Może rzeczywiście wyglądają szczuplej i mniej puchną, ale już sama nie wiem, co jest większym dyskomfortem. Specjalista zalecił mi noszenie ich przez cały rok. Cały rok! Zapomnij. Jak w nich chodzić latem? Także, jak widzicie, nogami przejmuję się dużo bardziej.

Walczysz z tym czy się pogodziłaś? Odsłaniasz czy chowasz? Ciekawa jestem, bo u mnie różnie z tym bywa.

Chyba po prostu akceptuję fakt, że mam niedoskonałości. W Warszawie, gdzie mieszkam, jest spora presja na bycie idealnym, ciężko tu przepracować kompleksy. Chociaż powinnam w końcu zrobić eksperyment – narzucić latem sukienkę lub szorty i wyjść taka nieidealna do ludzi. Może gdybym mieszkała w Berlinie, łatwiej byłoby mi się na to odważyć. Nie chcę chować się za spodniami do końca życia. 

Ja dążę do tego, żeby dopasowywać strój i wygląd do nastroju. Mam ochotę się odwalić, spoko. Mam ochotę wyjść w dresie, też spoko. Mniej przejmować się innymi, a bardziej sobą. 

Tylko jak całe życie nie nosisz sukienek i nagle postanawiasz się w nią wbić, to o niczym innym przez cały wieczór nie myślisz, tylko, że masz na sobie tę nieszczęsną sukienkę, że jest niewygodnie, gniecie się ona i podwija, i jeszcze ludzie patrzą na obrzęknięte kostki. Już wolę wyjść w spodniach, czuć się swobodnie, i skupiać na rozmowie, a nie na ubraniu. I niby takie jesteśmy świadome, a wkręcamy się w te nasze paranoje, co? 

To jest okropne i niewdzięczne wobec nóg, które powinnyśmy kochać, bo chodzą, tańczą, biegają, dźwigają nas przez całe życie. Ich jedynym przewinieniem jest niedopasowanie do obowiązującej normy. Głupio mi, że tak na nie narzekam. 

Na nasze usprawiedliwienie powiem, że w Warszawie naprawdę obowiązuje kult dobrego wyglądu. To miasto jest jak wybieg – gdy idę w niedzielę ulicą Francuską na Saskiej Kępie i widzę tych wszystkich wymuskanych ludzi, mam ochotę im powiedzieć: “Ej, wyluzujcie. Jest niedziela, ubierzcie się wygodnie, spuśćcie z siebie powietrze.”

No dobrze, już nie zaprzątajmy sobie nogami głowy. Obsesja siedzi w nas, nie w otoczeniu. Pewnie jak założymy wreszcie te sukienki, usłyszymy całe mnóstwo komplementów. Zadanie na kolejne lato oddać na tydzień koleżance wszystkie spodnie i pożyczyć w zamian kiecki. I zrobić sobie terapię szokową. Może jeśli będziemy miały do dyspozycji tylko szorty i spódnice, to uda nam się zwalczyć absurdalny kompleks. 

Wchodzę w to. Ale przyjadę do Ciebie na ten tydzień do Berlina (śmiech). 

Tak się umawiamy. Żeby zatrzeć negatywne wrażenie, powiedz, co lubisz w sobie najbardziej. 

Właściwie całą resztę! A najbardziej pupę, bo jest stercząca i sprężysta, ramiona, bo są ładnie zarysowane, oczy, bo są wesołe, zęby, bo są białe. Dlaczego się śmiejesz?

Bo to są dokładnie ulubione części mojego ciała! 

Może Ty robisz wywiad sama ze sobą! Skupiłam się przez pół rozmowy na kompleksach, a przecież tyle już za mną dobrze wykonanej roboty w temacie akceptacji. Jeszcze niedawno uważałam, że mój tyłek jest za duży, i nie wychodziłam z domu bez makijażu. 

Kiedy w takim razie czujesz się najbardziej atrakcyjna?

Gdy się wyśpię i opalę! 

Często się wysypiasz?

Niestety nie. Pracuję nad tym, bo niedosypianie przekłada się na wszystko. Poza tym, jak się wyśpię, mam mniej opuchnięte nogi.
Wspaniale czuję się też po wszelkich formach relaksu, zwłaszcza po jodze i po saunie. Skóra lśni, oczy błyszczą, czuję wtedy napływ sił i witalności. A już naj-naj-najatrakcyjniej czuję się, gdy jestem zakochana. Ale to się akurat dawno nie zdarzyło… Zdecydowanie łatwiej jest się wyspać niż zakochać (śmiech).


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK