Wywiad. 23.07.2018. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Karolina Krakowska

W weekendy, gdy mam więcej czasu, smaruję ciało ulubionym balsamem nie w pięć minut, a w kwadrans, i nie od niechcenia, a uważnie i z troską

Wiesz, z czego będziemy Cię dzisiaj przepytywać.

Wiem. Muszę przyznać, że propozycja rozmowy, z którą wyszłyście, zbiła mnie z pantałyku. Najpierw przyszła fala paniki, potem myśl: „Boże, przecież ja nie mam nic do powiedzenia, ja się w ogóle na tym nie znam”. Po trzech głębszych oddechach doszłam jednak do wniosku, że wasze rozmowy o pielęgnacji nie są na poziomie eksperckim, liczą się doświadczenia zwykłych dziewczyn. Im bardziej różnorodne, tym lepiej. 

Dokładnie. Jedna dba o włosy, druga się nimi nie przejmuje, kolejna ma bzika na punkcie paznokci, a jeszcze inna z wyjątkową dbałością traktuje makijaż.

Fajnie, że pokazujecie różnorodność i przy okazji odczarowujecie powszechny mit, że wszystkie jesteśmy zmanipulowane przez ideał piękna narzucany przez koncerny kosmetyczne i media. Zresztą ja sama miałam jeszcze do niedawna do wszelkich kwestii okołourodowych stosunek raczej… ambiwalenty, żeby nie powiedzieć negatywny. Nie chciałam się do tej z góry określonej wizji piękna dopasowywać, a zajmowanie się kosmetykami uważałam za zarezerwowane dla dziewczyn, które nie mają nic lepszego do roboty. Używałam podstawowych kosmetyków — niewiele poza tym. Mam wrażenie, że między innymi wasza praca nieco to moje przekonanie zburzyła i oswoiła ten temat.

Co się w takim razie zmieniło? 

Cała rutyna i czynności, które wokół siebie na co dzień wykonuję, niewiele się zmieniły. Zmieniło się moje podejście. Jestem osobą dość pragmatyczną w tym obszarze. Być może także odrobinę leniwą, w związku z czym opowiadam się za opcją „maximum efektów, minimum wysiłku” (śmiech).

Zacznijmy więc od poranków.

W teorii jestem wielką orędowniczką powolnego wchodzenia w dzień. Idealna opcja to dwie godziny zapasu przed wyjściem do pracy.

Dwie godziny?!

Żeby się dobudzić, a nie wystrzelić z łóżka jak z procy, żeby znaleźć chwilę na krótką medytację, zjeść ciepłe śniadanie, wypić kawę w kawiarni na parterze, gapiąc się na drzewa i przeglądając prasę. W praktyce najczęściej wygląda to jednak tak, że przesuwam drzemki, aż do momentu, kiedy faktycznie muszę wybiec z domu. Czasu starcza na pospieszny ogląd w lustrze i nieprzytomne mycie zębów.

A udaje Ci się wcisnąć w ten pęd choć minimum pielęgnacji?

Udaje się. Po umyciu zębów spryskuję twarz wodą i nakładam krem z filtrem. Niezależnie od pory roku, bo wyszły mi jakiś czas temu przebarwienia. Aktualnie jest to SPF 50+ Anthelios XL La Roche-Posay. Nie zapycha porów, nie pozostawia na skórze tłustej warstwy, nie waży się, ładnie pachnie. Tylko muszę pamiętać, żeby wybierać wersję bezbarwną. Ostatnio kupiłam koloryzującą, której odcień zupełnie nie pasuje do mojej skóry.

Jesteś w stanie nie kupić kosmetyk ze względu na zapach? 

To dla mnie jeden z ważniejszych kryteriów. Zawsze wącham preparat, zanim kupię. Kieruję się też składem, chociaż zdarzają się wyjątki, na przykład cała seria balsamów firmy Palmer’s. Zawierają i olej palmowy, i oleje mineralne. Nie ma się czym chwalić! Ale jednocześnie są najlepszymi specyfikami do ciała, jakich kiedykolwiek używałam. Skóra jest wygładzona, nawilżona, ujędrniona i odżywiona. Do tego poręczne opakowania, mnogość serii dedykowanych wszelakim problemom i przyjemna konsystencja.
Nie trzymam się kurczowo raz przyjętych zasad. Zdrowy rozsądek i zasada złotego środka przede wszystkim. Dla przykładu, od ponad dziesięciu lat jestem wegetarianką, ale jakiś czas temu naszła mnie ogromna ochota na mięso.

Zjadłaś?

Zjadłam. Wielkiego kotleta schabowego, potem dzień w dzień sięgałam po szynkę, a okres dwutygodniowego mięsnego amoku zakończyłam tłustą kiełbasą. Widocznie mój organizm tego potrzebował. Przyjął witaminę B12 i mógł wrócić do lżejszej diety. Staram się słuchać swojego ciała i swojej intuicji, nie zadręczać się obostrzeniami, które zresztą sama sobie narzuciłam.

Przełożysz to na kosmetyki?

Pierwszy lepszy przykład — opakowania. Wkurzają mnie dodatkowe kartoniki, w których często lądują słoiki i tubki. Uważam to za marnotrawstwo surowców i generowanie kolejnych odpadów. Na przykład Colodent, moja ulubiona pasta do zębów. Smaczna, przystępna cenowo jest niestety w tym przeklętym kartonie. Nie podoba mi się to, ale kupuję mimo to.

Wróćmy do zapachów. Jakie preferujesz?

Ziołowe. Odpadają owocowe, wszelkie porzeczki, maliny, truskawki. Koszmar. Ale już cytrusy, zielona herbata — spoko. Zresztą, skoro już jesteśmy przy ziołach, przyniosę moje ulubione mydło, które stosuję do wszystkiego. Nawet do twarzy, za co pewnie dostanę po głowie.

Yope! Znamy, korzystamy, są wspaniałe. 

Kolejny plus — oprócz wspomnianego zapachu i cieszącej oko identyfikacji wizualnej — za demokratyczną cenę. Często z eko wiąże się wysoka cena. Rozumiem, z czego to wynika, ale jako księgarka muszę rozsądnie gospodarować swoim budżetem, więc korzystna cena jest dla mnie ważna. 

Czyli cena to kolejne kryterium.

W przeciwieństwie do książek, raczej nie wydaję zawrotnych kwot na kosmetyki. Chociaż i tu zdarzają mi się drobne szaleństwa — zachęcona pozytywnymi opiniami na waszej stronie zainwestowałam w Living Luminizer RMS Beauty. Używam go od ponad roku, a starczy na kolejne pół, jeśli nie na dłużej. Cena zaporowa, ale uwzględniając wydajność, w stu procentach bezpieczny skład i jakość, nie żałuję ani złotówki.

Jakiego kosmetyku używasz najczęściej?

Nie wiem, czy kwasek cytrynowy mogę nazwać kosmetykiem, ale z całą pewnością jest to produkt, po który sięgałam ostatnio najczęściej.

Czy to jakiś domowy sposób na przebarwienia?

Nie! Jestem uzależniona od skubania słonecznika. To mój jedyny poważny nałóg poza czytaniem książek i… internetem. Sezon słonecznikowy, czyli sierpień i wrzesień, oznacza jedno — coroczny kłopot z wyglądem paznokci, które cierpią z powodu mojej namiętności. Ostatnio prawie straciłam czucie w palcach! (śmiech). Kwasek cytrynowy to jedyny sposób, żeby doszorować porządnie paznokcie. 

Za nami poranna rutyna i paznokcie. Co z włosami?

Trzy tygodnie temu zaopatrzyłam się w nową szczotkę z włosiem z dzika i nie mogę przestać jej używać! Nie dość, że włosy z czasem zyskują na blasku, to przy okazji masuję skórę głowy. Same plusy.
Do stylizacji sprawdza się u mnie jedynie sól morska w sprayu Toni&Guy. Nie mam cierpliwości do układania włosów, a to, co mam na głowie, jest zwykle wypadkową tego, jak śpię i na którą stronę przełożę przedziałek.

Czyli myjesz głowę na noc?

Tak. Chociaż ostatnio dostało mi się za to od fryzjera, więc chyba pora zmienić przyzwyczajenia.

A makijaż? Raczej niewidoczny na Twojej twarzy.

To prawda. Do pracy zazwyczaj biegam sauté, ale jeśli mam w ciągu dnia spotkanie zawodowe albo wiem, że wieczorem wychodzę, biorę kosmetyczkę i między obowiązkami nakładam podkład i maluję rzęsy. Wieczorami lubię maznąć usta ulubioną pomadką Wibo z serii, nomen omen, Million Dollar Lips. Kosztuje grosze, a jest wyjątkowo trwała. Co jeszcze? Czekajcie, przyniosę swoją kosmetyczkę. 

Pokaż, pokaż!

Wspomniana szminka, ciemnobrązowy tusz Max Factor, dwa eyelinery, róż w kremie Bourjois. Ten ostatni mogę polecić z czystym sumieniem, ze względu na naturalny odcień i konsystencję ładnie stapia się ze skórą. I moje ostatnie odkrycie — rozświetlające cienie Bell.

Ale fajny zestaw! Zmieniasz czy trzymasz się sprawdzonych opcji?

Mam dwie zasady — nie kupuję kolejnych kosmetyków, dopóki nie skończę tych, których aktualnie używam i narzucam sobie limit cenowy. Zazwyczaj szukam pośród marek oferujących dobrą jakość w przystępnej cenie, bo co jeśli dany kolor nagle mi się znudzi? Często eksperymentuję, więc w przypadku klapy mniej boli zmarnowane dziesięć złotych niż sto. 

Czy makijaż podbija Ci samoocenę?

Raczej nie. Wszystko rozgrywa się w głowie i makijaż nie ma z tym wiele wspólnego. Na co dzień nawet go nie potrzebuję. Chociaż nie zawsze tak było, będąc nastolatką przechodziłam okres „błędów i wypaczeń” (śmiech). Należałam do grona dziewczyn, które raczej nie pokazują się bez podkładu, nawet swojemu chłopakowi. Teraz na to wspomnienie reaguję śmiechem, ale wówczas traktowałam makijaż bardzo poważnie. Z kosmetyczki mamy, która zresztą malowała się od święta, podbierałam błękitne cienie Bourjouis — wtedy będące dla mnie synonimem luksusu i lepszego świata. Mogły mieć 15 lat, kupiła je pewnie jeszcze w Peweksie. Powieka wysmarowana na niebiesko to był mój późnolicealny look. Do tego kolczyk w nosie (śmiech). Chyba wyczerpałam wtedy potrzebę ekstrawagancji. Trzeba jednak przyznać, że wcale nie łatwo o dobrą samoocenę, mieszkając w Polsce. Ciężko tu być kobietą.

A na czym Twoim zdaniem ta trudność polega?

Oczekiwań społecznych kierowanych w naszą stronę jest wiele. Towarzyszy im presja bycia doskonałą na wszystkich polach, niezależnie od tego, czy jesteś matką — w końcu zawsze możesz być lepszą, łączyć karierę z macierzyństwem i udanym życiem erotycznym, czy bezdzietną singielką — zawsze jesteś nie do końca taka, jak być powinnaś. 

Wydaje Ci się, że to jest kwestia polskości? Społeczeństwa patriarchalne uchowały się na niemal całym świecie.

Na pewno nie tylko, jednak ubiegłoroczne badania HBSC (Health Behaviour in School-Aged Children) wykazały, że polskie nastolatki mają najniższą samoocenę w Europie. To widać. Nie tylko na ulicach, ale w dużej mierze również w Internecie, gdzie fale hejtu dzień w dzień zalewają portale społecznościowe.

Jak myślisz, z czego to wynika?

Z braku poczucia własnej wartości. Osobom, które nie przepadają same za sobą, dużo łatwiej przychodzi krytykowanie innych. Sama zresztą od lat próbuję w pełni polubić to, w co wyposażyła mnie natura. Jeśli tej bezwarunkowej akceptacji nie dostało się w pakiecie startowym, nie pozostaje nic innego jak ją wypracowywać. Można powiedzieć, że dotarłam do półmetka, więc mam spore szanse, żeby skończyć jako w pełni kochająca siebie staruszka (śmiech).
Dbanie o siebie w kontekście kosmetycznym również pomaga. Składają się na to proste czynności. W weekendy, gdy mam więcej czasu, smaruję ciało ulubionym balsamem nie w pięć minut, a w kwadrans, i nie od niechcenia, a uważnie i z troską. Rano, zaraz po przebudzeniu, mówię sobie coś miłego, co ustawi mi cały dzień. Banały, ale dzięki nim buduję w głowie pozytywny obraz siebie, nawet jeśli z początku jest to trochę wymuszone, to odsuwam na bok krytyczne myślenie.

Na koniec powiedz, w jakąś postać kobiecą chciałabyś się wcielić na jeden dzień?  

Trudne pytanie. Przez moje czytelnicze życie przewinęło się wiele fascynujących postaci literackich. Większość z tych, które mocno zapadły mi w pamięć pochodzi z okresu wczesnego i późnego dzieciństwa. Pippi, Joanna Sterling z „Błękitnego zamku” L.M. Montgomery, Scarlett O’Hara czy Miss Marple z powieści Agathy Christie. Wszystkie charakteryzuje przekora, odwaga i niezależność myślenia. 


Produkty

Twarz:
lekki krem z filtrem SPF 50+ Anthelios XL La Roche-Posay

Make-up:
organiczny rozświetlacz Living Luminizer RMS Beauty
brązowa maskara 2000 Calorie Max Factor
rozświetlające cienie Bell

Włosy:
szczotki z naturalnym włosiem
Sea Salt Texturising Spray Toni&Guy

Ciało:
mydła w płynie Yope
balsamy Palmer’s
esencja do kąpieli Kneipp

 

 

Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK