Monika: Angelika Marszewski jest siostrą mojej przyjaciółki Kasi. Poznałyśmy się równo 12 lat temu, gdy w ramach odstresowania przed maturą pozowała do zdjęć do mojego niegdysiejszego sklepu Vintage Hunters.
W międzyczasie z młodego, wrażliwego podlotka, przemieniła się we wspaniałą, świadomą i pewną siebie dziewczynę. Zjeździła pół świata, pozowała do profesjonalnych edytoriali i kampanii reklamowych, zajmowała się cateringiem oraz organizacją rozmaitych wydarzeń. Od 4 lat mieszka na stałe w Warszawie, gdzie studiuje psychologię. Spotykamy się w jej mieszkaniu.
Budzisz się rano i….
Gaszę pragnienie! Wypijam do dna szklankę wody z cytryna, a potem od razu myję zęby. Uwielbiam to robić, myję zęby nawet kilka razy dziennie. Następny krok to oczyszczenie twarzy płynem micelarnym Bioderma. Przyznaję, że długo ociągałam się z jej wypróbowaniem. Wydawała mi się przereklamowana. Tymczasem zwracam honor — wszelkie zachwyty są jak najbardziej uzasadnione. Następnie kilka psików hydrolatem, wklepuję lekkie serum witaminowo-nawilżające ARYA LAYA i można uznać, że jestem gotowa . Zimą stosuję dodatkowo krem pod oczy i w zależności od poziomu zmęczenia i wielkości worków pod oczami — korektor. Jestem uzależniona od pielęgnujących pomadek do ust, szczególnie tych lekko barwionych na czerwono.
Masz swoich ulubieńców?
Mój najukochańszy to Burts Bees Red Dhalia, nie wiedzieć dlaczego, to właśnie tę pomadkę, jak na złość, gubię najczęściej. A niestety nie jest ona łatwo dostępna. Dlatego kupuję sobie zawsze kilka na zapas. Ostatnio kupiłam cztery i już zgubiłam dwie (śmiech).
Gdzie można je kupić?
Na przykład w Berlinie w ekosklepie LPG Miomarkt. Zresztą pomadki ochronne to również moje wakacyjne pamiątki. Przywożę je z każdego wyjazdu. Coś wam jeszcze pokażę (Ana wysypuje kosmetyczkę). Olejek miętowy Euminz — Babcia zawsze miała go pod ręką i jej uzależnienie przeszło na mnie. Niezawodny przy bólach głowy, kacykach i innych niedyspozycjach. Przynosi ogromna ulgę.
Też z Niemiec?
Niestety tak. Dostępny w każdej aptece. Ale za to moja siostra Kasia, która mieszka w Berlinie, zlewa sobie skronie…
Monika: Amolem! Widziałam ją w akcji (śmiech).
Przywozi go sobie z Polski, bo to ponoć polski wynalazek. Tworzymy miętowy klub sióstr Marszewski.
Łączą Was jeszcze piękne brwi.
Babcia mówiła, że są to skrzydła orła! Dzisiaj bardzo je doceniam, ale nie zawsze tak było. Gdy miałam 15 lat uważałam, że są za gęste. Wyrywałam je sobie pęsetą, a gdy traciłam cierpliwość, zamieniałam pęsetę na golarkę. Część włosków odrastała wolno, część kolejnego dnia. W konsekwencji efekt punkowych brwi.
Kiedy je polubiłaś?
Kiedy zdałam sobie wreszcie sprawę, że nadają charakteru mojej delikatnej twarzy. Są takim łobuzerskmi akcentem. Zaczęłam je czesać — pierwsze próby za pomocą szczoteczki do zębów z żelem do włosów mojego Taty. Zrozumiałam wreszcie, o co chodziło mojej babci, gdy nazywała je wachlarzami czy skrzydłami orła. Babcia to pierwsza kobieta, która mnie komplementowała. Miała ogromny wpływ na to, jak postrzegam dzisiaj swoją twarz. Dotykała palcem kolejno włosów, czoła, oczu, policzków nosa i mówiła taki wierszyk:
Gęsty las
Puste pole
Dwie latarnie
Dwie topole
Dzwonnica
Dwa sznurki bialej bielizny (zęby)
I Pan Belgalski! (język)
Pamiętasz inne nastoletnie próby, błędy?
Nie, muszę przyznać, że byłam dość zachowawcza. Nosiłam do niedawna nudne, długie włosy. Nie to, co moja siostra i jej wszelakie eksperymenty — farbowanie włosów na niebiesko, czerwono. Babcia dostawała zawału, a my śmiałyśmy się z jej reakcji.
Rozmawiamy około 10 minut, a Ty już kilka razy wspomniałaś o Babci i siostrze Kasi. Opowiesz o kobietach w twojej rodzinie? To bardzo ciekawe postaci.
Ciekawe i z mocnymi charakterami. Babcia miała na imię Aurelia i była równie wyjątkowa, jak jej imię. Wcielenie naturalności, dobra, hojności. Była moim największym wzorem. Nie za wiele rozmawiałyśmy o kosmetykach. Skupiała się bardziej na tym, żeby na swoim przykładzie pokazywać nam, co w praktyce znaczy być czującym, uważnym człowiekiem. Zabierała mnie zarówno do teatru, jak i na działkę, gdzie rosły dwa drzewka czereśniowe, które nazwała imionami wnuczek — Kasia i Angelika. Moim największym skarbem jest kosmetyczka, która po niej pozostała. Z pozoru zwykła i skromna, ale w środku wciąż utrzymuje się zapach Aurelii. Gdy łapie mnie za Babcią tęsknota, otwieram ją i biorę kilka wdechów. A potem szybko zamykam, żeby zapach się nie ulotnił.
To bardzo wzruszające. Czy oprócz zapachu coś jeszcze się w niej zachowało?
Ogryzek kredki do brwi, puderniczka i mały pojemniczek, w którym babcia miksowała resztki szminek. Twierdziła, że dopiero wtedy wychodzi idealny kolor. U Babci nic się nie marnowało. Za swoje pierwsze zarobione pieniądze zabrałam ją na zakupy — kupiłyśmy puder, szminkę i kremowy garnitur w ciucholandzie, z którego cieszyła się jak dziecko!
A mama?
Mama to też ciekawa osobowość. Całe życie z krótkimi włosami. Aktualnie ma siwego jeżyka, ale gdy byłam mała, farbowała się odważnie henną na pomarańczowo. Wyglądała jak taki piosenkarz Scooter. A do tego używała wyłącznie męskich perfum Dior Fahrenheit.
Nie pamiętam zbyt wielu wspólnych rozmów o pielęgnacji. Za to zdarzało się jej upominać mnie, gdy za mocno się pomalowalam. Mówiła wtedy: „Anusia, odpuść sobie!”
Czas na siostrę!
Moja siostra Kasia jest ode mnie o 8 lat starsza. Podkradamy sobie wzajemnie kosmetyki. Dla niej moje są fajniejsze, a dla mnie jej. Zasadnicza różnica między nimi jest wyłącznie taka, że Kasi są zawsze czymś upaćkane, kredkom brakuje skówek, a szminki są w „cypelkach” od tytoniu. Mam nadzieję, że się na mnie za to nie zezłości.
Paulina: U Moni też jest wszystko zawsze czyste i uporządkowane, a u mnie w kosmetykach kocioł. Chociaż już się trochę poprawiłam.
A wiecie z kim najwięcej rozmawiałam o kosmetykach? Z Tatą! Pod koniec lat 80-tych pracował dla niemieckiej firmy Dr. Grandel — o podobnym profilu, co Dr. Hauschka i Weleda. To właśnie Tata poinstruował mnie, że najwięcej pielęgnacji wymagają dłonie i dekolt, bo to pierwsze miejsca, które okazują wiek. Był też dystrybutorem kosmetyków z algami, przywoził je z Niemiec do Polski, robił szkolenia dla kosmetyczek, otwierał w Warszawie pierwsze solaria.
Czy w związku z tymi poradami dbasz jakoś szczególniej o dłonie i dekolt?
Dekolt pielęgnuję tak samo jak twarz — zmywam płatkiem z płynem micelarnym, spryskuję tonikiem i nakładam lekki krem nawilżający, np. Lavera z olejkiem z dzikiej róży. Dłonie pielęgnuję z większym zaangażowaniem. Nie wyjdę z domu bez kremu w torebce. Moje ulubione to Weleda Skin Food i Yope z imbirem i drzewem sandałowym. Ten drugi ma świetną konsystencję i jeszcze lepszy zapach.
Wychowywałaś się na pograniczu dwóch kultur — niemieckiej i polskiej. Z którym krajem bardziej się identyfikujesz? Z góry przepraszamy, jeśli to zbyt stereotypowe pytanie.
Wydaje mi się, że jestem miksem! I bardzo to w sobie lubię. Przyjeżdżałam często do Polski i już jako mała dziewczynka czułam, że Warszawa jest mi bardzo bliska. Idealizowałam sobie to miasto, bo kojarzyło mi się z Babcią, barami mlecznymi, ogródkami działkowymi — była takim utopijnym, pełnym ciepła, miejscem. Gdy miałam 27 lat, przeprowadziłam się do Warszawy na studia. Od 4 lat odkrywam Warszawę na nowo już jako dorosła kobieta. Inaczej ją teraz postrzegam, trochę mniej w niej magii, gdy nie ma już Babci, i gdy wydarza się tu moja codzienność.
M: Obalmy raz na zawsze mit niemieckiego babochłopa! Mieszkam w Berlinie od kilku miesięcy i jestem zachwycona, jak bardzo Niemki nie ulegają urodowym trendom i żyją w zgodzie ze swoim naturalnym wyglądem.
Czułam, że mnie o to zapytacie. Bardzo lubię obserwować otoczenie i sporo się nad tymi różnicami zastanawiam. Mam wrażenie, że kobiety w Niemczech mają do siebie większy dystans i więcej czułości. Mniej się przejmują, czy ubranie jest wyprasowane, czy zrobiła im się w rajstopie dziura, czy poplamiły bluzkę sosem podczas obiadu. Niedoskonałości równoważą uśmiechem. Mają więcej luzu. Za to kobiety w Polsce są piękne i intrygujące. Potrafią ładnie dobrać dodatki, podkreślić usta szminką, dobrać buty do torebki itd. Mają w sobie przedwojenną elegancję. Ale nie wiedzieć czemu, są przy tym niepewne siebie. Kobiecość bywa przekleństwem, lub przeciwnie, staje się jakoś tak na opak rozumiana. Tak jakby naturalna kobiecość nie była wystarczająca i trzeba ją było ciągle ulepszać i poprawiać. W Niemczech dziewczyny chodzą na piwo, nie wstydzą się siniaków, czasem sobie bekną, pójdą do teatru w szortach. Czują się w swojej skórze swobodniej. Chciałabym, żeby dziewczyny w Polsce bardziej się cieszyły z tego, że są kobietami. Wiem, że sytuacja polityczna nam tego nie ułatwia, ale warto oprócz zmian w systemie, wprowadzić zmiany w myśleniu o sobie. Czuć się… nie wiem, jak to określić… wystarczającą?
A czy Ty czujesz w sobie siłę? Czy czujesz, że masz moc?
Mam jej w sobie coraz więcej — skończyłam niedawno 30 lat, z każdym rokiem czuję się ze sobą lepiej. Mam też swoje niepewności, których celowo nie nazywam słabościami, bo są ważnymi informacjami na mój temat. Dzięki nim mogę nadal nad sobą pracować.
Jestem osobą wrażliwą, co ma swoje plusy i minusy.
M: Mam wrażenie, że po 30-stce człowiek trochę mniej się ze sobą szarpie.
Szarpanie jest fajne, jeśli służy jako informacja, ale jeżeli eskaluje i stajemy się własnymi wrogami, to przekłada się to negatywnie na wiele sfer życia. Pewnie, ja też miewam gorsze dni, siedzę i biedzę, a dla dobicia włączam ckliwe piosenki, przy których najlepiej mi się płacze. Ale jak sobie popłaczę, to potem staję na nogi, myślę o mojej rodzinie, o tym, że mam co jeść, że mam przyjaciół. Wybieram te informacje na swój własny temat, które ciągną mnie w górę, a nie w dół.
P: Jak spędzasz czas ze swoimi koleżankami?
Jeździmy na rowerach. Prosto, przed siebie, bez większego planowania. Chodzimy często do Teatru Improwizacji przy placu Zbawiciela. Lubimy sobie coś razem ugotować. Dużo ze sobą rozmawiamy, o naszych lękach, jak się one objawiają, ćwiczymy na sobie psychologiczne umiejętności. Gdy nie odzywam się przez kilka dni, dzwonią do mnie, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko dobrze, wyciągają na spacer, gdy wyczuwają, że potrzebne wsparcie. Z takiej przyjaźni czerpię ogromną moc.
A o kosmetykach rozmawiacie?
Polecamy sobie ulubione kosmetyki, ale nie zawsze nasze potrzeby się w tym temacie pokrywają. Za to zainicjowałam wśród nas modę na krótkie włosy. Obcięłam z długich do ramion, potem do brody, a teraz za ucho. Chodzę do takiego małego zakładu fryzjerskiego koło Między Nami, gdzie podcięcie kosztuje 30 zł. Po mnie udały się tam kolejno trzy koleżanki.
I jeszcze jedno! Wszystkie od dawna poszukujemy naturalnego dezodorantu, który by wreszcie skutecznie działał. Jakoś nie możemy trafić. Polecamy też sobie pasty do zębów. To po szmineczkach kolejna rzecz, którą kupuje na zapas. Mam ulubiony gadżet do mycia zębów, który przywożę sobie i siostrze ze Stanów — Eco Dent / Extra Brite/ Baking Soda Toothpowder. To proszek, który dodaje się do pasty do zębów. Daje wspaniałe uczucie świeżości.
Czym się kierujesz, kupując kosmetyki?
Lubię, gdy skład kosmetyków opiera się na składnikach ekologicznych. Taki kosmetyk działa wtedy pozytywnie na moją psychikę. Drugie kryterium to zapach. Lubię nuty delikatne i zmysłowe: kadzidło, drzewo sandałowe, ambrę, różę, i lawendę wieczorową porą. Bardzo bym chciała, żeby producenci kosmetyków używali mniej plastiku do ich pakowania.
Jakich perfumy używasz, skoro jesteśmy przy zapachach?
Gustuję w ciężkich, mocnych, męskich nutach. Wciąż poszukuję „swojego” zapachu. Póki co używam perfum, które Monia podarowała mojej siostrze Kasi — Bois D’Ombrie Eau d’Italie, które z kolei Kasia przekazała mi i powiedziała, że mam się nim otulić w momentach słabości, aby wróciły do mnie moce. Drugi zapach, którego aktualnie używam, to Tam Dao Diptique.
Malujesz się?
Delikatnie. Lubię czerwone szminki i maskarę do brwi Boy Brow Glossier. Zastanawiam się tylko dlaczego nazywa się Boy Brow, a nie Girl Brow?
Pewnie chodzi o to, że brwi mają być szerokie jak u chłopaka. Gdybyś miała wytypować trzy ulubione kosmetyki, które by to były?
Clear Anti Pickel Serum Alverde — najlepszy poskramiacz pryszczy. Pomadka Red Dhalia Burt’s Bees i perfumy. W ścisłej czołówce byłby również krem Dermalibour+ A-Derma. To kojący tłuścioch z cynkiem i miedzią, podobny w konsystencji do Skin Food Weledy.
Jak pielęgnujesz włosy?
Moje włosy są bardzo delikatne i szybko się przetłuszczają. Myję je codziennie szamponem Tea Tree Shampoo Petal Fresh. W kryzysowych momentach sięgam po suchy szampon.
A co my tu widzimy? Krem Aurelia?!
Tak, dostałam od mojego chłopaka Larsa, oczywiście ze względu na nazwę. Jest to delikatne, ziołowe mleczko do twarzy o obłędnym zapachu, który stosuję jako odżywkę na noc. Ma naturalny skład, szkoda mi go zmywać, zwłaszcza że swoje kosztuje, przez co sama bym go raczej nie kupiła.
Kolejny niemiecki specyfik, który mogę z lekką ręką polecić to krem pod oczy marki Oliveda. Wszystkie produkty tej marki opierają się na oliwie z oliwek. Oprócz kosmetyków, mają w ofercie bardzo smaczne herbatki i eliksiry z dodatkiem kolagenu i witamin. Bazą mojej pielęgnacji są cenowo przystępne kosmetyki z Alnatury plus jeden, dwa z górnej półki. Kocham też toniki Dr. Hauschka.
Jak dbasz o ciało? Zauważyłyśmy w łazience szczotkę do ciała.
Używam jej do masażu na sucho, ale nie tak często, jak bym chciała. Jestem pod tym względem bardzo leniwa — dbam o ciało zdecydowanie mniej niż o twarz. Po prysznicu wklepuję w skórę odrobinę olejku lub balsamu. Dla relaksu robię sobie kąpiel z dodatkiem olejków eterycznych.
M: A sport? Pamiętam, że byłaś kiedyś bardzo wkręcona w pilates.
Tak, ale już się niestety odkręciłam. Wypadłam z rytmu. Bardzo lubię jeździć na rowerze, spacerować i przede wszystkim kocham tańczyć. Uwielbiam stan ducha po przetańczonej nocy.
Kiedy się czujesz najbardziej atrakcyjna?
Dobrze mi robi ładna cera, czyste włosy, jedwabny ciuch. Ale tylko wtedy, gdy spoglądam na siebie łaskawym okiem. Czuję się dobrze, gdy pracuję intelektualnie. Gdy znajduję czas zarówno na pielęgnację kosmetykami, jak i na na rozmowę z przyjaciółmi i rodziną. Dobry stan ducha robi mi ulubiona piosenka i wciągająca lektura.
Jak sobie radzisz, gdy dopada Cię zły nastrój?
Jem gorzką czekoladę!
P: Ja też!
Cenię sobie czas, który spędzam sama ze sobą. Wypłakuję się wtedy do takiego momentu, aż zaczynam się sama z siebie śmiać.
Ulubiona piosenka do płakania?
Aphex Twin — Rhubarb.
Ulubiona piosenka do tańczenia?
Alex Cameron — She’s Mine.
W takim razie włączamy i tańczymy!