Wywiad. 27.03.2016. Tekst i zdjęcia: Monia Kucel

Marianna Yurkiewicz

Sport jest fundamentem mojego sukcesu. Regularne treningi wyrobiły we mnie pokorę, wzmocniły mój charakter i przeświadczenie, że tylko ciężką pracą można osiągnąć sukces. Nie ma drogi na skróty. Czasem robisz krok do tyłu, a potem cztery do przodu

Mariankę poznałam 3 lata temu na lotnisku Beauvais pod Paryżem. Obie spóźniłyśmy się na samolot do Warszawy. Ja byłam w zaawansowanej ciąży, ona wracała od swoich przyjaciół i groziło jej spóźnienie na ślub Mamy. Polały się łzy. Dobrze ją było spotkać ponownie w dużo przyjemniejszych okolicznościach i porozmawiać o tym, jak przez te trzy lata zmieniło się jej życie. A zmieniło się diametralnie.

Jak to się stało, że zaczęłaś zajmować się wizażem zawodowo?

Zupełnie przypadkiem. Po liceum nie dostałam się na wymarzoną fizjoterapię na AWF w Warszawie. Załamałam się. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zarejestrowałam się w Urzędzie Pracy w Pruszkowie jako bezrobotna. Stamtąd w ramach programu “Kapitał Ludzki” skierowali mnie na kurs wizażu. Nauczyłam się wykonywać makijaż ślubny, koktajlowy, wieczorowy, a nawet przyklejać tipsy. Dobrze mi szło. Pokochałam to i już za własne pieniądze poszłam na kolejny kurs. Zanim zaczęłam pracować przy sesjach mody, malowałam koleżanki, wykonywałam makijaże okolicznościowe, szkoliłam klientki, jak prawidłowo wykonywać makijaż. Pojawiły się zlecenia do małych sesji zdjęciowych i przy programach telewizyjnych. Muszę przyznać, że każdy etap zawodowy dawał mi dużą satysfakcję.

Teraz jesteś już bardzo daleko od Urzędu Pracy w Pruszkowie — malujesz przy pokazach Diora i na sesjach z Juergenem Tellerem. Opowiesz nam, jak do tego doszłaś?

Zacznę od tego, że przez 8 lat trenowałam zapasy. Najpierw w klubie Mazowsze Teresin, później w ZTA Zgierz. Wydawałoby się, że nie jest to związane z tym, o co pytasz, ale uważam, że to właśnie sport jest fundamentem mojego sukcesu. Regularne treningi wyrobiły we mnie pokorę, wzmocniły mój charakter i przeświadczenie, że tylko ciężką pracą można osiągnąć sukces. Nie ma drogi na skróty. Czasem robisz krok do tyłu, a potem cztery do przodu.
A tak poza tym to po prostu jestem marzycielem i nie boję się podejmować w życiu ryzyka. Moje sportowe doświadczenie przełożyłam na konsekwentną realizację marzeń. Mogłam zostać w Polsce, bo miałam tu regularne zlecenia od magazynów i przy reklamach, miałam komfortowe życie. Ale czułam, że się nie rozwijam. Że brakuje mi autorytetów, do których chciałabym równać. Dlatego mając 23 lata postanowiłam spróbować szczęścia w Londynie. Wszyscy się pukali w głowę i mówili mi, że są tam tysiące osób takich jak ja, a ja nawet nie znam dobrze angielskiego. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Napisałam do większości agencji w Londynie, między innymi do agencji Pat McGrath, którzy jako pierwsi zaprosili mnie na rozmowę. Powiedzieli mi na wstępie, że ładny make—up potrafi wykonać wiele osób i żebym pokazała, co mnie wyróżnia od reszty. Wyjęłam portfolio, przez które w Polsce miałam przypiętą łatkę “dziwna”, a które w Londynie otworzyło mi drogę do wymarzonej pracy. Zawierało ono dużo autorskich prac, przeważnie kreatywnych makijaży wykonanych z brokatów i farb. Najwyraźniej docenili moją kreatywność, bo kilka miesięcy po spotkaniu dostałam od nich zlecenie na pracę przy pokazie haute couture Diora. Zazwyczaj zaczyna się od asystowania, ja od razu zaczęłam od malowania modelki. Do dziś tak do końca nie wiem dlaczego. Może przy tym pokazie było wyjątkowo dużo pracy? Może brakowało im rąk? Może wzbudzałam ich zaufanie? Pewnie chcieli mnie sprawdzić, na pewno też miałam dużo szczęścia. Gdy sama Pat podeszła, żeby mnie pochwalić, to spuściłam wzrok, taka byłam wciąż nieśmiała i nie mieściło mi się to w głowie.
W zespole Pat jestem od 2,5 roku. W tym czasie pracowałam z Paolo Roversim, z Terrym Richardsonem, Patrickiem Demarchelier. Ostatnie moje zlecenie to lookbook Louis Vuitton sfotografowany przez Juergena Tellera.

To dość imponujące portfolio.

Sami kreujemy swoją rzeczywistość. Warto mierzyć wysoko i otaczać się ludźmi, którzy nas w tym wspierają, a nie ciągną nas w dół. Starać się być lepszą wersją samego siebie. Jeśli otworzysz się na zmiany, to możesz więcej, niż Ci się wydaje. Język obcy nie jest barierą. Można się go nauczyć. W ciągu tych trzech lat opanowałam angielski, uczę się francuskiego, a jak będzie trzeba, to nauczę się i włoskiego.

Przywitałaś mnie stołem zastawionym kosmetykami. Wiele z nich wygląda bardzo egzotycznie.

Dużo ostatnio podróżuję, przede wszystkim zawodowo. Zawsze przywożę sobie z wyjazdów jakieś lokalne kosmetyki. Zachwyciła mnie oczywiście Azja. Między innymi tym, jak wyglądają miejscowe kobiety. W Polsce potrafię ocenić wiek kobiety po wyglądzie. Wiem, czy jest nastolatką, 30—stolatką czy 50tką. Tam było to niemożliwe. Mają piękne, zadbane cery niezależnie od wieku. To właśnie od moich japońskich kolegów po fachu nauczyłam się robienia modelce masażu przed wykonaniem makijażu. Procentuje to pięknie rozświetloną skórą. Makijaż dużo lepiej się wtedy trzyma.

To wymień ulubione kosmetyczne zagraniczne pamiątki.

lotion do ciała Naturie Skin Conditioner
japońskie krople do oczu Rohto
olejek do ciała Maui Babe Browning Lotion, który przywiozłam sobie ze Stanów
Sasatinnie — Puryfing and Moisturizing Cleansing Oil
krem koloryzujący Ceramidin Dr Jart 

Mieszkasz teraz w Paryżu, jakie kosmetyki zabierasz tam ze sobą z Polski?

Kosmetyki Tołpy. Masło kakaowe do ciała Ziaja i krem Dermosan, który poleciła mi Anja Rubik. To taki polski odpowiednik Embryolisse. Ładnie rozświetla skórę i dobrze ją nawilża.

Twoja beauty routine?

Rano oczywiście prysznic. Bardzo lubię ładnie pachnące żele pod prysznic. Moim ostatnim odkryciem są żele Tołpy. Zanim posmaruję się olejem kokosowym zmieszanym z balsamem do ciała Tołpa, robię sobie energiczny masaż na sucho szczotką. To najlepszy sposób na cellulit. Twarz masuję rano szczoteczką do twarzy, zwilżam tonikiem różanym (L’Orient Eau de Rose) i smaruję kremem nawilżającym. Mam kilka ulubionych marek do pielęgnacji twarzy. Przede wszystkim francuska Embryolisse, Caudalie, Santaverde. Codziennie rano robię też kilkuminutowy masaż twarzy. To naturalny rozświetlacz.
Wieczorem zmywam makijaż Biodermą Sensibio, a potem myję buzię olejkiem, który przywiozłam sobie z Hong Kongu — Sasatinnie Puryfing and Moisturizing Cleansing Oil. Na oczyszczoną skórę nakładam olej arganowy, aktualnie polskiej marki MOKOSH.
Zimą chodzę do mojej przyjaciółki kosmetyczki na mikrodermabrazję i kwas migdałowy. To ważne, żeby złuszczyć skórę. Dzięki temu lepiej wchłaniała produkty. Julię poznałam na moim drugim kursie wizażu. Miałam wówczas problemy ze skórą, z których Julia skutecznie mnie wyprowadziła.

Na jakie dziewczyny zwracasz uwagę na ulicy?

Na ciekawe typy urody, oryginalne rysy twarzy, mieszanki ras. Nie lubię za to przewidywalnego piękna. Energia człowieka wypływa na zewnątrz. I to ona przyciąga mnie do ludzi.

Co według Ciebie szpeci?

Sztuczność szpeci. I źle wykonane zabiegi estetyczne.

Jaki stosunek do makijażu wyniosłaś z domu, czy twoja mama miała wpływ na ciebie na tym polu?

Moja mama jest bardzo naturalna. Ma świetne geny, nigdy się nie malowała, używa naturalnego mydła i kremu Nivea. Ma ponad 50 lat i właściwie żadnych zmarszczek. Jest dowodem na to, że minimalna pielęgnacja daje dobre efekty.

A jak wyglada Twój makijaż?

Nie używam podkładów. Nie oznacza to, że mam idealną cerę. Po prostu lubię naturalną skórę z zaczerwieniami, z cieniami pod oczami. Twarz jest dzięki temu trójwymiarowa, a nie jak z photoshopa. Mam naturalnie długie rzęsy, podkreślam je delikatnie mascarą Benefit They’re Real. Moim signature look są pomalowane na czerwono usta. Używam czerwonej matowej szminki MAC Ruby WooLady Danger oraz kredki NARS Lip Pencil. Bardzo lubię rozświetlacze, ale też lubię je sobie dozować. Nie używam ich codziennie.

Jak twoje podejście do makijażu zmieniało się z dojrzewaniem?

Jeszcze 4—5 lat temu miałam tendencje do przesady. Mój artyzm nie miał ujścia, kipiał we mnie, farbowałam włosy na różowo i miałam dziwne fryzury. Ale też siebie wtedy lubiłam. Teraz się uspokoiłam. Dojrzałam, nabrałam klasy. Zauważyłam, że minimalizm potrafi być bardzo wyrazisty. Przykuwa moją uwagę bardziej niż krzyczące kolory. Myślę, że wynika to z faktu, że stałam się kobietą, a to wiąże się z większą świadomością siebie. Poczucie kobiecości mam w środku i to naturalnie wychodzi na zewnątrz.

Zachwycałaś się przed chwilą Japonkami. Co myślisz o nas Polkach?

Doceniam słowiańską, naturalną urodę. Uważam, że Polki są pięknymi kobietami, jednymi z najpiękniejszych w świecie. Mamy niesamowite proporcje twarzy, piękne brwi, ciekawe, delikatne rysy. Poza tym, wbrew sterotypowi słowiańskiej urody, jest u nas bardzo różnorodnie. Są blondynki, rude, ciemne brunetki, coraz więcej pięknych mieszanek ras.
Wciąż jednak jako nacja nie jesteśmy świadome swojej ogromnej siły. I ta skromność bardzo nas blokuje. Ta niepewność często przekłada się na zbyteczny makijaż. Ładne dziewczyny nakładają tony podkładów, przedłużają rzęsy, naklejają tipsy, tatuują brwi. Ukrywają siebie za maską. Postarzają się. Często mam kontakt z takimi dziewczynami. Zmywam im tę maskę i dopiero widzę, jakie one są pod nią piękne.

To co byś poradziła takim dziewczynom, które są niepewne siebie i popadają w przesadę?

Dziewczyny, przemawiam do Was! Jesteśmy piękne! Dbajmy o siebie od wewnątrz — jedzmy zdrowo, pijmy dużo wody. Rozumiem, skąd się bierze pogubienie, jest ogromny wybór produktów. Bazy rozświetlające, matujące, podkłady, rozświetlacze, primery, pudry. Łatwo popaść w przesadę.
Moje proste rady: o ile możemy, unikajmy matowych podkładów. Na dzień proponuję krem BB. Mój ulubiony to krem koloryzujący Laura Mercier, ale każdy krem BB, nawet drogeryjny, jest moim zdaniem lepszy, niż ciężki matowy podkład. Do tego maskara i delikatnie podkreślone usta. To naprawdę wystarczy. Najważniejsza jest przede wszystkim świetlista, żywa cera. Taka, która oddycha.
Pamiętajmy, że światło dzienne jest bezlitosne dla wieczorowego makijażu. Ciężkie podkłady zostawmy sobie na późniejsze wyjście. Poza tym kosmetyki do makijażu zawierają dużo chemii. Im mniej ich na siebie nakładamy, tym lepiej. Polecam róże do policzków w kremie, ale nie nakładane skośnie pod policzkiem, to jest passé. Uśmiechnij się do siebie w lustrze i wklep odrobinę na szczyty policzków. Róż szybko się wtopi i będzie wglądał bardzo naturalnie. Do tego rozświetlacz, który serio odejmuje 5 lat. Moim absolutnym hitem jest rozświetlacz mediolańskiej marki Madina.
Od czasu do czasu zadajmy sobie kluczowe pytanie: Po co się malujemy? Żeby wyglądać i czuć się lepiej, a nie gorzej.

Kiedy czujesz się najbardziej atrakcyjna? 

Kiedy jestem szczęśliwa. Żaden makijaż nie zastąpi promiennej twarzy i szerokiego uśmiechu.


Produkty

Twarz:
koreańskie maseczki
serum z wit C Caudalie
nawilżająca maseczka Dr Hauschka
woda różana L’Orient Eau de Rose

Włosy:
szampon wzmacniający RADICAL Farmona

Ciało:
balsamy Tołpa
odżywka do ciała z Japonii Naturie Skin Conditioner
olejek z drobinkami złota NUXE Huile Prodigieuse
olejki zapachowe, które kupiłam na Zanzibarze

Make up:
krem koloryzujący Laura Mercier
tusz do rzęs They’re Real! Benefit
rozświetlacz w sztyfcie Madina
matowe szminki MAC w odcieniach Ruby WooLady Danger

Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK