Ciągnie mnie do Portugalii od około 3 lat. Jeżdżę tam na wakacje, stypendia, do pracy. Łącznie mieszkałam tam prawie rok. Od samego początku bardzo mnie dziwiło, że większość zaprzyjaźnionych Portugalek nie używa lokalnych portugalskich marek, bo kojarzą im się z babciną kosmetyczką. Preferują apteczne kosmetyki światowych koncernów. Ja tymczasem zakochałam się bez pamięci w portugalskich klasykach — w ich starych recepturach, staroświeckich zapachach i niesamowitych opakowaniach. Najbardziej lubię robić zakupy w sklepach typu „mydło i powidło”, gdzie na półce obok warzyw można znaleźć większość polecanych przeze mnie kosmetyków.
Gdy czuję saudades* za Portugalią, przeglądam pocztówki z lat 80-tych kupione w kiosku koło kościoła w Bradze i… idę umyć zęby pastą do zębów Couto. No dobra, żartuję. Wystarczy mi rzut oka na jej przepiękne żółte opakowanie.
Paście Couto stuknie w przyszłym roku stulecie istnienia. Słynie z dobrego składu (opatentowanego w 1932 roku) bez fluoru i składników pochodzenia zwierzęcego. Ma działanie antybakteryjne i pomaga w pielęgnacji krwawiących dziąseł. Pasta jak pasta, ale ta prześliczna żółta aluminiowa tubka! Cieszy oko, zdobi łazienkę i bez problemu mieści się w podróżnej kosmetyczce. Warto jednak stosować ją na zmianę z tradycyjną pastą z fluorem, „aby dokładnie doczyścić przestrzenie międzyzębowe” (cytuję i przy okazji pozdrawiam moją dentystkę, która uczy się portugalskiego!).
Cuoto, poza kultową pastą, produkuje jeszcze krem dezodorujący, wodę utlenioną, wazelinę oraz specyfik pomagający utrzymać naturalny kolor włosów. Z wyżej wymienionych wypróbowałam jedynie dezodorant Deoak, który ma neutralny zapach i wyjątkowo silne działanie. Zawdzięcza to niestety aluminium w składzie, dlatego jakoś szczególnie Wam go nie polecam.
Pasta do zębów 1,5-2€
Krem dezodorujący 2,5-3€
*saudades — w skrócie: pozytywne uczucie tęsknoty
OLIOFORA, olej ze słodkich migdałów i z orzechów laskowych
Olej ze słodkich migdałów zawiera naturalne emolienty i według portugalskiej tradycji to pierwszy kosmetyk, z którym styka się skóra niemowląt. Ten na zdjęciu tłoczony jest na zimno w małej manufakturze w Amarante (45 min autostradą od Porto, w dolinie rzeki Douro). Firmę założyły Elisabete i Dasha — zwolenniczki naturalnej pielęgnacji, prywatnie przyjaciółki. Tłoczą oleje z lokalnych surowców, produkują mydła i szampony. Ich produkty poza Amarante dostępne są w paru sklepach w Porto i Lizbonie.
Jedna z właścicielek marki zdradziła mi, że do pielęgnacji swojej delikatnej cery używa co rano kilku kropli oleju z orzechów laskowych zmieszanych z żelem z aloesu i alg morskich. Wieczorem zaś stosuje krem, który samodzielnie kręci z tego samego olejku i lokalnej wody termalnej. Nie próbowałam, ale brzmi bardzo obiecująco!
ceny od 8€ do 13€
Claus Porto, Ach. Brito i Confiança — trzy marki, które są własnością jednej portugalskiej rodziny.
Małe kalendarium, żeby zrozumieć: kto, kogo i jak. W roku 1887 powstaje firma Claus & Schweder (protoplasta Claus Porto), a zakłada ją dwóch Niemców mieszkających w Portugalii. Trochę później, bo w 1918, bracia Affonso i Achilles de Brito ruszają z mydlarnią Ach. Brito. W 1925 wykupują Claus & Schweder, co zapewnia im wiodącą pozycję na rynku na kolejnych 30 lat. Prawdziwy boom ma jednak nastąpić dopiero w 1994 roku, za sprawą przedsiębiorczych prawnucząt Achilles’a de Brito — Aquiles’a i Sónii Brito. Za ich sprawą luksusowa linia mydeł Claus Porto podbija rynek międzynarodowy. W 2008 przejmują drugą co do wielkości mydlarnię w Portugalii, czyli wspomnianą Confiança.
Moim faworytem jest seria Simbolos Lusitanos Ach. Brito — głównie ze względu na oszałamiające zapachy i przystępną cenę. Za niewiele ponad 1 euro (np. w popularnej drogerii Clarel) kupimy delikatne, 100% roślinne mydło z dodatkiem oliwy z oliwek.
Nazwy i opakowania odnoszą się do tradycyjnych symboli kojarzących się z Portugalią. I tak mydło Mar (morze) ma zapach alg morskich i soli morskiej, Fado (rodzaj rzewnej muzyki) — lawendy i jaśminu, Azulejo (zewnętrzne kafelki tradycyjnie chroniące budynki przed wilgocią) — miodu i rozmarynu, Galo (kogut, typowy gadżet przywożony z miejscowości Barcelos) — tymianku i pomarańczy, Ouro (złoto) — rumianku, czystka, cedru i trawy wetywerii oraz ukochane przeze mnie świeże i leśne Popular (coś co można by przyrównać do polskich jarmarków z okazji patrona miejscowości) — bazylii, sosny i cyprysu.
Brito Pedra Pomes to mydło nietypowe. Formą i działaniem przypomina… pumeks! Kiedy pracowałam w ogrodzie w gospodarstwie ekologicznym, ratowałam się nim, by doczyścić stopy i ręce przed założeniem sandałów i wycieczką do miasta. Drobinki zawarte w mydle nie są tak ostre jak typowy pumeks, jednak efekt odświeżenia przychodzi natychmiastowo. Na plus również przyjemny zapach.
Kolejny hit to mydła złuszczające z dodatkiem alg morskich, dostępne w asortymencie marki Confiança. W sklepie należy szukać takiego z etykietką Esfoliante (złuszczające). Nadaje się do wszystkich rodzajów skóry i kosztuje niecałe 2€.
Przy okazji warto przyjrzeć się serii dla mężczyzn, o nieskromnej nazwie O melhor (tłum. Najlepszy). Wśród rozmaitych produktów do pielęgnacji twarzy i zarostu znajdziecie kolejne mydełko peelingujące. Chłopackie ma szary kolor i intensywny morsko-piżmowy zapach, i ponoć świetnie przygotowuje skórę do *golenia.
*golenie się na gładko, tak niepopularne pośród brodatej, nowomodnej gawiedzi, nadal ma sporo zwolenników pośród Portugalczyków
Benamôr, kremy do twarzy i rąk
Z oferty marki Benamôr wypróbowałam kremy do rąk Rose Amélie oraz Gordissimo (najtłustszy) oraz krem do wszystkiego Gordo (tłusty). Tego pierwszego nie polecam ze względu na mocno pudrowy, babciny zapach rodem ze starej szafy. Za to doświadczenie z Gordissimo już bardzo na plus — to prawdziwy pogromca zniszczonej skóry rąk. Gordo sprawdza się za to jako wieczorny okład dla twarzy przesuszonej klimatyzacją i wiatrem. Nie miałam okazji testować go w polskich zimowych warunkach, ale obstawiam, że zda egzamin celująco.
cena ok. 10€