Monika:
Moje pierwsze poważne perfumy dostałam w prezencie od ojczyma, gdy miałam 16 lat. Wybrałam je sobie sama we włoskiej eleganckiej perfumerii, a były to Poême Lancôme. Zdecydowałam się na nie głównie ze względu na fakt, że używała ich znajoma rodziców, która szalenie imponowała mi swoją niezależnością i urodą. Z perspektywy czasu uważam, że trudno o bardziej niedopasowany zapach dla młodej dziewczyny. Mimo że reklamuje go świeża jak pąk kwiatu Juliette Binoche, kompozycja jest wieczorowa, ciężka, kwiatowa i słodka. Konkretniej — mimoza, narcyz i tuberoza, doprawione skórą, wanilią i owocowymi akordami. Całkowite przeciwieństwo mojego aktualnego gustu.
Dodam jeszcze, że w 1996 roku miałam w sobie mało umiaru i spryskiwałam się Poême obficie już o 8 rano, narażając się na (zasłużone) docinki kolegów z klasy, że najpierw mnie czuć, a dopiero potem widać.
Czasami z sentymentu prysnę sobie nimi nadgarstek na lotnisku w strefie Duty Free. Przyznam, że do dziś robi na mnie wrażenie rozmach i francuskość tego zapachu, ale dołują zakodowane wspomnienia. Poza tym wciąż czuję się na niego za młoda.
Paulina:
Moim pierwszym samodzielnie i w pełni świadomie wybranym zapachem był CK One. Miałam czternaście lat, krótkie włosy, zero biustu, na pierwszy rzut oka wyglądałam jak chłopak i przez chwilę czułam się z tym naprawdę dobrze. Kultowe perfumy reklamowane przez młodziutką Kate Moss (a wydane w 1994, czyli wtedy, kiedy się urodziłam) kusiły obietnicą uniseksowości i modną wówczas androgynią. Uprosiłam rodziców i jak tylko je dostałam, zadowolona wylałam na siebie pół flakonu. Oczywiście przesadzam, ale nie byłam w tym spryskiwaniu zbyt oszczędna, czego nie pochwalali moi koledzy ze szkolnej ławki, wytykając mydlany aromat. Koleżanki za to piały z zachwytu, niektóre nawet zazdrościły.
Odtwarzając to wspomnienie, zastanawiałam się, czym dla mnie pachnie One. I wiecie co? Nie mam pojęcia. Musiałam sprawdzić — ananas (o rany…), nuty zielone, mandarynka, papaja, bergamotka, kardamon, cytryna, gałka muszkatołowa, fiołek, korzeń irysa, jaśmin, konwalia, róża, drzewo sandałowe, bursztyn, piżmo, cedr, i mech dębowy. Baza, czyli pięć ostatnich składników, pasuje mi jak ulał do dziś. Na myśl o reszcie kręci mi się w głowie, choć prawdę mówiąc, mam do tej kompozycji ogromny sentyment i jedną butelkę w zapasie, schowaną na dnie szuflady w rodzinnym domu. Chyba czas ją odkurzyć!