Wywiad. 27.05.2016. Tekst i zdjęcia: Monia Kucel

Justyna Konczewska

Jestem stała w uczuciach. Z moim mężem Mikołajem jesteśmy razem od trzeciej klasy gimnazjum. Ta stałość przenosi się również na kosmetyki. Jeśli coś się sprawdza, to nie mam potrzeby szukać dalej

Często spotykam Justynę na placu zabaw i na osiedlowym bazarku. Mamy dzieci w tym samym wieku i mieszkamy blisko siebie. Znamy się „po sąsiedzku”, ale ten wywiad to nasza pierwsza „poważna rozmowa”. Justyna pracowała w Teatrze Rozmaitości, gdzie zajmowała się kontaktami z zagranicą. Od jakiegoś czasu ciągnie ją do mody — rozkręcała sklep vintage Vente, PR—owała w Kaaskas, aktualnie szykuje rzecz, o której — jak to w tej branży — nie może jeszcze mówić. Z jej okien na ostatnim piętrze widać dachy Mokotowa, pijemy zieloną herbatę, a nawet zapalamy sobie papierosa.

Jesteś bardzo naturalna, ale jednocześnie super zadbana. Jak Ci się udaje złapać ten balans?

Dzięki! To dla mnie komplement. Mało się maluję. Są dwie rzeczy, które na to wpłynęły. Po pierwsze swoje wczesnonastoletnie lata, między 9 a 14 rokiem życia, spędziłam w Australii. To dość kluczowy moment, bo zbiegł się z moją przemianą z dziewczynki w dziewczynę. W Australii i Nowej Zelandii jest niebywały kult naturalności. Otaczały mnie dziewczyny i kobiety, które w ogóle się nie malowały. Nawet na eleganckich przyjęciach, urbane w imponujące stroje, swoje twarze zostawiały w całkowitym spokoju. Bardzo mi się to podobało, chciałam taka być. Wróciłam do Polski prosto do gimnazjum, gdzie przywitał mnie zupełnie inny trend — mocny makijaż niezależnie od pory dnia. Podobały mi się nowe koleżanki z klasy, które umiały się malować, ale jednak Australia zdążyła zrobić swoje. To z tamtym modelem bardziej się identyfikowałam.

Jak myślisz, z czego wynikają te różnice?

Myślę, że głównie z przyczyn atmosferycznych. Polska rzeczywistość nas nie rozpieszcza. Szczególnie zimą. Szaro za oknem, szaro na twarzy — rozumiem doskonale, dlaczego dziewczyny tak chętnie sięgają po kosmetyki kolorowe. Nie chcę jednak oceniać tego zjawiska zerojedynkowo. Na pewno w Australii i Nowej Zelandii zdarzają się zmalowane lambadziary, a w Polsce też jest dużo super naturalnych dziewczyn. Przecież u nas latem ludzie też są luźniejsi, dziewczyny mniej „zrobione”. Wszystkim to służy.

Chociaż muszę przyznać, że akurat australijski klimat wcale nie wpływał korzystnie na moją cerę. Wiatr, wilgoć, słona bryza — na lokalne dziewczyny te czynniki działały dobrze, a ja byłam w pryszczach. Szczególnie gdy byłam już dorosłą dziewczyną i odwiedzałam rodziców na ich kolejnej placówce dyplomatycznej w Nowej Zelandii. Moja cera po dwóch dobach psuła się dramatycznie.

Wspomniałaś wcześniej, że były dwie rzeczy, które wpłynęły na to, że tak oszczędnie się malujesz.

Z popsutą w Nowej Zelandii cerą borykałam się długo w Warszawie. Aż w końcu trafiłam do doktora Wasyłyszyna, o którym opowiadała już w wywiadzie twoja siostra. Jego metody mogą wydawać się kontrowersyjne, ale serio, działają. I przede wszystkim po kuracji nie ma nawrotu. Również powrót do standardowej pielęgnacji twarzy jest trudny do wykonania. Wasyłyszyn nie pozwola używać podkładu, zaleca mycie twarzy rumiankowym mydłem Palmolive, zaszczepia nieufność do kosmetyków nawilżających. Oczywiście mówimy o cerze problematycznej.

To opowiedz, jak wygląda Twoja pielęgnacja twarzy już po zakończonej terapii?

Mimo że upłynęły 4 lata od jej zakończenia, wciąż myję twarz rumiankowym mydłem Palmolive. I na dzień i na noc smaruję ją olejkiem Fabolous Face Oil Aesop‚a. Tyle zazwyczaj wystarcza, bo mam tłustą cerę. Zimą, gdy moja skóra potrzebuje więcej troski, dokładam co najwyżej Skin Foodkrem nagietkowy Weledy. I to wszystko.

Aesop i Weleda to moje ulubione kosmetyczne marki. Pierwszą poznałam jeszcze w Australii i z marszu zakochałam się w jej designie, ziołowym zapachu kosmetyków, w wystroju ich sklepów. Tam jest zdecydowanie tańsza, pozycjonowana ciut wyżej niż średnia półka. Tutaj raczej muszę na nią ciułać. Na szczęście wielu produktów nie potrzebuję, więc nie rujnuje to mojego portfela. Ja w ogóle lubię mieć mało rzeczy. Również ubrań. Wolę odkładać na coś super, niż mieć zawaloną szafę górą niepotrzebnych ciuchów. Mam też łatwość pozbywania się rzeczy.

Czy masz jeszcze jakieś australijskie odkrycia, którymi mogłabyś się z nami podzielić?

Lucas Papaw Ointment. To niesamowity produkt. Działa dosłownie na wszystko: suche usta, łokcie, skaleczenia, oparzenia,odparzoną pupę niemowlaka. Zawiera wyciąg z awokado i papai i ma konsystencję gęstego miodu. Kiedy moi rodzice wracali z Nowej Zelandii do Polski już na stałe, to przysięgam — wieźli mi w walizce cztery 200gramowe słoiki tego produktu. Trochę byli wściekli, bo sporo to ważyło. Zużyłam większość na Stefana, bo ciągle go tym specyfikiem smarowałam.

A pielęgnacja ciała?

Lubię siebie czasem rozpieścić i kupić sobie żel po prysznic Aesopa, ale jednak na codzień wystarcza mi zwykłe mydło w kostce Dove i drogeryjny szampon, najchętniej z linii volume lub taki, którego możemy używać całą rodziną.

No właśnie — jak dbasz o włosy?

Jestem czyściochem. Myję je codziennie, bo lubię mieć czysto przy twarzy. Za to nie lubię efektu spuszonych, świeżo umytych włosów. Używam produktów, które lekko je „przybrudzą”, nadadzą im efekt jak drugiego dnia po myciu. Mój ulubiony to Violet Leaf Balm Aesopa. Raz, że świetnie działa, dwa, że gdy tylko machnę głową, czuję jego subtelny ziołowy zapach. Właściwie nie muszę już używać perfum.

Moje włosy są proste, a podobają mi się zmierzchwione czupryny. Kiedyś eksperymentowałam z lokówką, ale robiłam sobie raczej nieumiejętne strąki, a nie loki. Dużo lepszy efekt uzyskuję, wcierając już w suche włosy krem fiołkowy. Nie suszę ich suszarką, bo od niej się rozprostowują.

Do fryzjera chodzę rzadko, tylko, żeby podciąć końcówki, gdy orientuję się, że mam coraz bardziej “komunijny” look.

Nigdy nie eksperymentowałaś z fryzurą?

Tylko jeden jedyny raz. W gimnazjum miałam crush na Winonę Ryder. Z takich super długich włosów zdecydowałam się na szalone, radykalne cięcie na krótko. Od razu tego pożałowałam. Obiektywnie nie wygladałam dobrze. Znajomi nawet nie silili się na sztuczne komplementy, tylko klepali mnie pocieszająco po ramieniu, mówiąć, że odrosną. Od tamtej pory już więcej nie pokusiłam się o zmianę.

I naprawdę zero zero makijażu?

Nie do końca. Mogę wyjść bez makijażu i często tak robię. Jednak lubię wykonać przy sobie kilka gestów, dzięki którym czuję się zadbana. Mój makijaż to dwa produkty organicznej marki RMS Beauty — rozświetlacz Living Luminizer, który stosuję jak cień do powiek i rozświetlam nim sobie skórę wokół oczu oraz Buriti Bronzer, który nakładam na kości policzkowe. Trzeci kosmetyk to korektor pod oczy YSL Touche Eclat. Próbowałam używać maskary, ale większość podrażnia moje oczy, zaczynają swędzieć, pcham więc do nich ręce i choćbym nie wiem, jak się starała, pod koniec dnia wyglądam jak miś panda. Także dałam sobie spokój.

Za to czerwona szminka spełnia u mnie zadanie natychmiastowego ożywienia twarzy. Podoba mi sie koncept noszenia jej przez cały dzień, nawet rano. Ale często zapominam włożyć ją przed wyjściem do torebki.

A pefumy? Używasz?

(Zawahanie w głosie). Używam, ale w sumie mało, raczej od święta, raz na jakiś czas. Aktualnie MIU MIU. Przyznam się, że kupiłam je dla flakonika. Zapach jest dosyć przeciętny. Wolę zapach wspomnianego wcześniej kremu fiołkowego, który wcieram sobie we włosy.

Za to pamiętam swoje pierwsze perfumy. Trussardi Skin, których niestety już nie produkują. Dostałam je od taty, gdy miałam mniej więcej 15 lat. Pewnie kupił je na lotnisku, wracając z podróży służbowej, prosząc ekspedientkę o ładny zapach dla nastolatki (śmiech). Strasznie się nimi spryskiwałam. Mam na nie zakodowane wspaniałe wspomnienia — gimnazjalno—licealne wygłupy, siedzenie przed szkołą na przerwach między lekcjami, pierwsze miłostki.

O paznokcie dbasz sama czy oddajesz się w ręce profesjonalistek?

Mało wydaję na kosmetyki, więc regularne mani—pedi to luksus, który od dawna lubię sobie zafundować. Paznokcie noszę krótkie i pomalowane na czerwono. Sama nie potrafię o nie odpowiednio zadbać. Zapominam o pielęgnacji skórek i smarowaniu stóp kremem z mocznikiem. Chodzę zawsze do salonu na rogu Koszykowej i Mokotwskiej. Rozsiadam się wygodnie z gazetą w ręku i na godzinę całkowicie się wyłączam.

Ostatnio, pod waszym wpływem, wkręciłam się w brokatowe lakiery. Szczególnie w ten złoty Essie Luxeffect, który podpatrzyłam u mojej koleżanki Kasi. Nie odpryskuje tak szybko jak czerwony lakier.

Zostałaś mamą dosyć wcześnie. Jak postrzegasz siebie po tej zmianie?

Chciałabym ugryźć się w język, żeby nie zabrzmiało to za słodko. Nie będzie to z mojej strony żadna kokieteria, tylko bardzo szczere wyznanie. Gdy urodziłam Stefana, to jakbym dostała 100% ekstra mocy w grze komputerowej. Wzrosło moje poczucie własnej wartości. Poród, mimo że bolesny i bez znieczulenia, sprawił, że poczułam się jak Super Woman. Stefan urodził się w kwietniu. Od razu zrobiło się ciepło. Chodziłam z nim na całodzienne spacery. Karmiłam na ławkach w parku, a potem pchałam wózek dalej przed siebie. Zanim się urodził, wiodłam życie za biurkiem w TR-ze. A tu nagle zrobiłam się taka fit. Teraz niestety spacery zmieniły się w przesiadywanie na placach zabaw. Dlatego od czasu do czasu ćwiczę Skalpel z Chodakowską. Ale staram się nie przesadzać i za bardzo od ćwiczeń nie uzależniać. Wyznaję zasadę, że skoro jest w miarę ok, to nie ma co tego na siłę udoskonalać.

Czy niepokoi Cię proces starzenia?

Czuję, że to jeszcze nie pora, żeby mysleć o starzeniu. Mam 29 lat, wciąż czuję się dziewczyńsko, planuję więcej dzieci. Myślę, że jeszcze dużo przede mną. Ale być może to przyjdzie szybciej niż mi się wydaje. Moja mama dosyć wcześnie osiwiała.

Będziesz farbowała włosy?

Chyba tak. Nigdy wcześniej ich nie farbowałam, zostawiam to sobie na wiek dojrzalszy. Taka odrobina szaleństwa na pocieszenie. Ale kto wie, może jeszcze zmienię zdanie. Może za 5 lat powiem Ci, ze marzę o długich srebrnych włosach.

Wspomniałaś o mamie. Czego się od niej nauczyłaś?

Moja mama bardzo mi imponuje. Jest mądra, silna i odważna. Zawsze dużo pracowała, ale nie wpływało to negatywnie na jej radosne i spontaniczne usposobienie. Jej praca, a szczególnie wyjazdy na placówki, miały ogromny wpływ na to, jaką dzisiaj jestem kobietą. Raczej nie interesowała się kosmetykami, nie miała pełnej „skarbów” kosmetyczki. Owszem, robiła sobie minimalny makijaż do pracy, ale to nigdy nie było tematem naszych rozmów. Za to ze swoich licznych podróży do Azji, zamiast kosmetyków, przywoziła dobre herbaty.

Na jakie kobiety zwracasz uwagę?

Na takie, które mają dużo uroku osobistego, ze sporym dystansem do siebie, które biorą życie na wesoło. Roześmiane marzycielki z błyskiem w oku, trochę „odklejone” od rzeczywistości. Uważam, że można takim osobom sporo wybaczyć. Potrafią zaśmiać się z siebie i na przykład z tego, że akurat źle wyglądają. Często nie pamiętam, jak dziewczyna była ubrana czy pomalowana, zapada mi w pamięć to coś magnetycznego, czym mnie do siebie przyciągnęła. Spadły jej okulary i ze śmiechem je podniosła.

Dużo masz takich girl crushów?

Gdy byłam młodsza, uwielbiałam Kirsten Dunst w filmie Sofii Coppoli „Przekleństwa Niewinności”. Wciąż mam też słabość do Liv Tyler w filmie „Ukryte Pagnienia”. Chodzi mi konkretnie o postać, którą zagrała — Lucy.

Instagram jest kopalnią inspirujących dziewczyn — Camille Rowe, Eleonora Carisi, Laura Vidrequin. Lubię je podglądać. Chociaż to trochę przerażające, że ja w Warszawie oglądam, jak jakaś fajna laska w Madrycie idzie ze swoim psem po bułki.

Kiedy czujesz się atrakcyjna?

Kiedy mam dobry humor. Teraz na przykład czuję sie atrakcyjna, bo mi powiedziałaś na początku rozmowy miłe rzeczy. Tak też się dzieje, gdy mam fajny czas z moim mężem.

Kiedy zaczyna się wiosna i lekko się opalę. Na pewno czuję, że wyglądam dobrze po długim spacerze, kiedy krew szybciej krąży, mam rozwiane włosy i naturalnie zaróżowione policzki.

Nie czuję się atrakcyjnie, gdy się pomaluję i wystroję. Zdarzają się sytuacje, jak na przykład wesele najlepszej przyjaciółki, kiedy próbuję zrobić przy sobie więcej niż zwykle, pokusić się o mocniejszy make up. Mam w głowie pomysł, ale brak mi wprawy, żeby przekuć tę wizję na zadawalajacy efekt końcowy. To samo na moim własnym weselu. Dałam się namówić na makijaż ślubny. Poszłyśmy w pełnym żeńskim składzie do pani makijażystki. Wtedy myślałam, że tak musi być, że to element rytuału. Ale gdy zobaczyłam siebie w lustrze w ślubnej wersji makijażu “make up no make up”, to siebie nie poznałam. Zmyłam go później po kryjomu w łazience.

Także reasumując — najlepiej się czuję, gdy zbieram się w dwie minuty, rach ciach, i wybiegam z domu z rozwianym włosem.

Co szpeci?

Zbyt mocny makijaż. I chodzi mi przede wszystkim o zbyt grubą warstwę podkładu. Gdy mocno widać go na twarzy albo gdy spod podkładu prześwituje niezdrowa cera. Od razu chce mi się wysłać taką dziewczynę do Wasyłyszyna. Ale jak mam jej to powiedzieć? Koleżance powiem, ale obcej dziewczynie na ulicy nie mam odwagi. Nie lubię też, gdy ktoś mi ten podkład zostawia na policzkach, gdy się ze mną wita.

Lubię za to umiejętnie pomalowane oczy lub usta. Podoba mi się to u innych dziewczyn. Nawet taki przesadzony pin up — jeśli idzie w parze z pewnością siebie, jest super.

Czy lubisz patrzeć na siebie na zdjęciach?

Niektórzy wyglądają lepiej na zdjęciach, inni w realu. Ja zdecydowanie należy do tej drugiej frakcji. Jestem mało fotogeniczna i spinam się, gdy ktoś obcy mnie fotografuje. Zauważyłam, że im bliższą mam relację z tym, kto robi mi zdjęcie, tym lepiej na nim wychodzę. Mojej przyjaciółce Andzi Moes udaje się to najlepiej.


Produkty

Twarz:
olej z dzikiej róży Organic Roseship Oil — nowozelandzki hit, którego używają wszystkie lokalne dziewczyny.
olejek do suchej i zmęczonej skóry Aesop Fabulous Face Oil 
krem odżywczy Skin Food Weleda
krem ochronny Calendula Weleda
Żel z arniki Floslek — bo mam tendencję do sińców

Make—up:
korektor pod oczy YSL Touche Eclat
organiczny rozświetlacz Living Luminizer RMS Beauty
bronzer Buriti Bronzer RMS Beauty
czerwona szminka Chanel Rouge Allure Velvet 38 odcień La fascinate
szminka Lipstick Queen odcień Aloha
lakier do paznokci Essie Luxeffect

Włosy:
krem fiołowy do na suche końcówki Violet Leaf Hair Balm

Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK