Od czasu naszej rozmowy minęło sporo czasu. Tusia zaraz rodzi, Zosi stuknęło tysiąc obserwatorów na Instagramie. Zdążyłyśmy już kilka razy urządzić sobie SPA i chyba całkiem się polubić. Mogę też śmiało stwierdzić, że ich obecność w (moim) życiu to naprawdę ogromna frajda i szczęście.
Obie śpiewają, przy obu można się popłakać ze śmiechu i obie są po prostu świetnymi laskami. Do tańca i do różańca. Poznajcie siostry Bernad!
Wasze power beauty items to…
Zosia: Co to?!
Kosmetyk, zapach, ciuch — w zasadzie cokolwiek, co z miejsca podbija samopoczucie i sprawia, że czujecie się pięknie.
Anastazja: Szminka. Mam jedną ulubioną, z Sephory, która w mig poprawia mi nastrój.
Zosia: A ja właśnie nie przepadam za szminkami. Uważam, że są niepraktyczne.
Co masz na myśli?
Zosia: Ilekroć nałożę szminkę, stresuję się, że tu mi się zroluje, tu zetrze, kiedy coś wypiję, że będę musiała wychodzić co pięć minut do łazienki, żeby sprawdzić, czy aby na pewno wyglądam dobrze. Nie lubię mieć na sobie czegoś, o czym myślę za każdym razem, jak robię jakąś naturalną rzecz. Wkurza mnie to, więc bardzo rzadko maluję usta.
Anastazja: Mnie też to denerwuje. Dlatego obrałam sobie za cel znalezienie takiej, której cena nie będzie zaporowa, a której trwałość pozwoli mi na bezstresowe wyjścia.
Rozumiem, że to właśnie ta, o której wspominałaś? Jak się nazywa?
Anastazja: Matowa “Oh oh!”. Kosztuje około 20 złotych.
Zanim przejdziemy do kolejnego wątku — jak jest z Tobą, Zosia? Masz ten swój magiczny produkt czy nie?
Zosia: Nie, chyba faktycznie nie. Oczywiście mam swoje ulubione kosmetyki, ale jeszcze nie znalazłam takiego, który mogłabym określić mianem power beauty item.
To powiedzcie mi teraz, jak zaczynacie swój dzień. Interesują mnie zwłaszcza potencjalne różnice, bo jednak jesteście na zupełnie innych etapach życiowych. (Anastazja ma małe dziecko i jest w drugiej ciąży, Zosia robi staż i dzieli mieszkanie ze współlokatorką — Marta, pozdrawiamy Cię!)
Zosia: Biorę prysznic, to mus. Ostatnio w Społem kupiłam „Konopny Peeling” w kostce, stosuję go raz na parę dni, a że jest dość mocny, momentalnie czuję, jak ciało się budzi. Potem psikam twarz mgiełką nawilżającą NU SKIN, bo moja skóra ma tendencje do przesuszania, i smaruję buzię kremem. Póki co nie znalazłam tego idealnego, więc co rusz kupuję inne. Przez jakiś czas używałam Watercress Ultra Nourishing Moisturising Cream z Korresa. Jest nawet, nawet, ale to wciąż nie to, nie oszalałam na jego punkcie. Szukając dalej, skusiłam się na całą baterię kremów z Alterry. Składowo i cenowo — super, za 5 sztuk zapłaciłam tyle, co za jednego Korresa.
Potem make—up?
Z rzadka. Czasem maznę się mineralnym fluidem Alverde. Zupełnie go nie widać, kolor skóry jest wyrównany, a ja czuję, że wszystko mi oddycha.
Przestałam używać ciężkich podkładów, bo nie zależy mi na pełnym kryciu. Co wcale nie oznacza, że mam idealną cerę, wręcz przeciwnie. Odnoszę jednak wrażenie, że dokładanie kolejnych warstw, czy to produktów pielęgnacyjnych, czy kolorowych, tylko uwydatnia to, co pierwotnie chcemy ukryć. Od widocznego makijażu wolę widoczne pryszcze.
Podsumowując: moja make—up’owa rutyna sprowadza się w zasadzie do tego, że używam tylko wspomnianego fluidu Alverde i żelu do brwi Essence, który kupiłam dzięki poradom ze strony Element Żeński (śmiech). Chociaż dobra… Zdarza się, że zaszaleję i położę niebieski tusz na rzęsy.
I to koniec? Wychodzisz z domu?
Prawie — nie mogłabym zapomnieć jeszcze o ulubionych perfumach, czyli Escentric Molecules 01.
No dobrze, a Ty, Anastazja? Co musisz przy sobie zrobić, żeby uzyskać pełną gotowość do działania?
Na start kubek gorącej wody z cytryną lub octem jabłkowym i drugi z zaparzonym siemieniem lnianym. Twarz opłukuję samą wodą, żeby nie zmyć filmu, który powstaje na skórze podczas snu. Następnie nakładam serum wodne It’s Skin (jeżeli znajdę w promocji) i w wilgotną jeszcze buzię wmasowuję ulubiony krem cedrowy Wedrussa. Robiony na zamówienie, 100% naturalny. Znalazła mi go mama. Nie wchłania się od razu i zostawia tłustą warstwę, ale nie przeszkadza mi to, wręcz uważam, że to przyjemne. No i jego zapach, który totalnie robi mi poranek.
Wiesz, co jest w składzie?
Sprawdźmy… Olej cedrowy, żywica cedrowa, wosk pszczeli, eteryczny olejek cedrowy. Czyli całkiem nieźle, co?
(Na stronie doczytuję: „Wosk pszczeli niebielony, zebrany z dzikich plastrów w sprawdzonej pasiece, specjalnie dla naszych kremów.”) Nawet bardzo nieźle! Ale wróćmy do pytania. Co dalej?
Myję zęby ulubioną szczoteczką Curaprox i pastą do zębów bez fluoru, bo jest kiepski dla tarczycy, a całkiem niedawno udało mi się uporać z jej niedoczynnoscią (tak, da się!), i tyle.
Powiedziałaś, że zapach kremu (Wedrussa) „robi ci poranek”. Zwracasz uwagę na zapach kosmetyków w ogóle?
Tak, bardzo. Zapach jest dla mnie w jakimś stopniu wyznacznikiem, co dany produkt ma w środku. Ten syntetyczny nie przejdzie, bo od razu myślę sobie: „Acha, w składzie na pewno jest jakiś syf.”
Poza tym czytam etykiety. Nauczyłam się już, czego unikać w kosmetykach, a co nie jest wcale takie złe.
Zawsze tak było czy zmieniło Ci się po urodzeniu dziecka?
W kwestii kosmetyków tak, zaczęłam analizować etykiety kupując kosmetyki dla Heleny, ale moje zainteresowanie wpływem wszelkich produktów na nasze zdrowie zaczęło się dużo wcześniej.
Staram się minimalizować szkody, jakie wyrządzamy środowisku. Segreguję śmieci, ograniczam używanie chemii w domu, większość robię sama. Nie jem mięsa, unikam nabiału. Jednocześnie nie krytykuję i nie oceniam innych, ale sama chcę żyć świadomie i podejmować świadome wybory.
Co do ciała, dziewczyny?
Anastazja: Może niech Zosia zacznie, bo jest mistrzynią zakupów w TK Maxxie, a głównie tam polujemy na balsamy i żele pod prysznic.
Zosia: Jest taka firma Dr. Jacobs, której robimy sobie zapasy. Ich mydła w płynie przypominają te od Dr. Bronner’s. Są równie rzadkie w konsystencji i mają równie duży wybór zapachów. I ceny w stosunku do pojemności są świetne! Także zazwyczaj wracamy do domu z kilkoma litrowymi butlami (śmiech).
Anastazja: No więc właśnie. Ja poza tym kocham polską markę Femi. Tworzy ją matka z synem (pozdrowienia dla Jana), zresztą w Trójmieście, więc powinnaś kojarzyć. Nie należy do najtańszych, ale te produkty równa się najwyższa jakość — same naturalne składniki i wieloletnie doświadczenie.
Uzależniłam się od ich olejku do opalania Cocoa Samba. Nie zawiera chemicznych filtrów UV, a o ochronę przez szkodliwym promieniowaniem dbają olej z masłosza, olej sezamowy, kokosowy i z pestek malin.
A odnośnie wspomnianej wcześniej ekologii — ostatnio jestem fanką mydła. W sklepie Społem Zosia znalazła nie tylko peeling, ale też pomarańczowe mydło do ciała i mydło do włosów. Wszystkie kosztują ok. 14 złotych, są robione przez firmę Pięć Przemian, mają piękne papierowe opakowania. Mydło do włosów wbrew moim przypuszczeniom super się pieni i jest bardzo wydajne. I z Polski!
Chodzicie razem na zakupy kosmetyczne. A czy zdarza Wam się robić sobie wspólne wieczorki pielęgnacyjne?
Zosia: Chęci i pomysły są, ale Anastazja chodzi spać o 21 (dziewczyny śmieją się w najlepsze). Jeśli akurat opiekuję się Helą i oddaję ją o 17, to chcę jak najszybciej wyjść z domu i trochę pokorzystać. Więc na ewentualne rytuały pielęgnacyjne jestem gotowa późnym wieczorem, kiedy Tusia… no śpi po prostu.
Anastazja: Nie będę ściemniać, że jest inaczej. I w ciąży z Heleną, i w obecnej bardzo dużo sypiam. Nie oszukuję organizmu i po prostu kładę się, jak tylko czuję znużenie. Nie narzekam, bo jest to zbawienne dla mojego ogólnego samopoczucia, ale w konsekwencji odbieram Zosi smsy już o poranku. Więc nici ze SPA.
Monika Proniewska w wywiadzie zdradziła, że razem z siostrą malowały sobie w dzieciństwie paznokcie na najbardziej neonowe kolory. Wy macie jakieś wspólne kosmetyczne wspomnienie?
Zosia: Stricte kosmetycznych chyba nie. Nasza mama nie miała nigdy wielu produktów, z których my mogłybyśmy korzystać. Pamiętam ją z tego czasu jako zupełnie naturalną kobietę, w domu i poza nim. Tak na dobrą sprawę bardzo późno zaczęła używać dużej ilości kosmetyków.
Anastazja: Faktycznie, z domu nie wyciągnęłyśmy jakichś wzorców, nie miałyśmy skąd podbierać, a i nie marzyłyśmy o tym, żeby używać już maminych kosmetyków, jak chyba wiele dziewczynek.
Pamiętam za to moje pierwsze kosmetyczne marzenie — pomadka Nivea Rose. Ledwo widoczna, różowa, ale ze złotymi drobinkami. Paląc się ze wstydu poprosiłam Mamę, żeby mi ją przyniosła z apteki, w której pracowała, a potem strasznie krępowałam się jej używać.
Zosia: Dobra, to ja też coś mam. Anastazja raz zaprosiła mnie do salonu fryzjerskiego. Prywatnego salonu fryzjerskiego.
Ocho…
Anastazja: Myślę, że miałaś wtedy ze 3 lata.
Zosia: I słodkie loczki.
Anastazja: To był ostatni moment słodkich loczków. Co ciekawe, dobrze wiedziałam, jak wszystko przygotować — nie raz podglądałam mamę, która strzygła w domu tatę. Posadziłam Zosię na taborecie, na ramiona narzuciłam jej ręcznik, a podłogę wokół wyłożyłam gazetami. I tak kosmyk po kosmyku ścięłam je wszystkie.
Zosia: Od tamtej chwili mam falowane włosy. Nigdy nie odrosły mi takie kręciołki, jak przed zafundowaną przez Anastazję metamorfozą.
No właśnie — włosy. Co przy nich robisz? Krótka fryzura kojarzy mi się, paradoksalnie, z maksymalnym wysiłkiem włożonym w stylizację. Zresztą wiem, jak Monia się czasem męczy.
Niekoniecznie. Jeśli mam ścięte tak jak teraz, wystarczy, że posypię je pudrem do włosów, ewentualnie nałożę trochę pasty, i zagarnę do tyłu. Trzymają się posłusznie, ale wiadomo — jeśli jest wilgotno, wychodzi ich prawdziwa natura i wywijają się w każdą stronę, co w sumie też jest fajne.
Chodzę od jakiegoś czasu do Ciach Fryzjer (do Katki Blajchert). Kocham jej podejście do włosów, klienta i naturalnej pielęgnacji. Przy pierwszej wizycie zapytałam, jakiego kosmetyku użyć, żeby nie mieć tak suchych włosów. A Katka na to: „No nie wiem, wysypiaj się, odżywiaj się zdrowo i używaj siemienia lnianego?” Wspaniała!
A Ciebie, Anastazja, nie spytam o pielęgnację i fryzurę, ale o stosunek do innych włosów: pod pachami. I może ogólnie do włosów na ciele. Bo widzę, że je masz i że chyba nie stanowi do dla Ciebie problemu.
Anastazja: Bynajmniej. Zacznijmy od tego, że w ogóle bardzo późno zaczęłam się golić. Mama długo wstrzymywała nas przed zabiegami tego typu. Bo po co, bo odrosną grubsze i mocniejsze. Ale pamiętam moje uczucie zażenowania z powodu nieogolonych nóg w wieku 13 lat na obozie. Siedziałam na pomoście z nogami przykrytymi ręcznikiem. Z nogami, na których nie było widać włosków, bo były tak jasne. KOSZMAR.
Teraz po prostu, jak sama zauważyłaś, nie mam z tym problemu. To tylko włosy, ich brak lub obecność na ciele nie świadczą o poziomie higieny osobistej.
Zosia: Ja z kolei nie mogę się nie golić pod pachami. O ile same włoski w ogóle mi nie przeszkadzają, i zdarza mi się wobec tego długo nie golić nóg, to przykry zapach szybciej się na nich osadza. A to już z kolei powoduje u mnie duży dyskomfort.
Anastazja: No tak, jeśli włosy pod pachami stają się źródłem przykrego zapachu to co innego. Ale poza tym? Luz.
Zosia, powiedz coś jeszcze o tych nogach.
Od zimy praktycznie ani razu ich nie ogoliłam. Po pierwsze dlatego, że mamy obie bardzo jasne włoski, które widać tylko pod słońce. A po drugie — wydaje mi się, że można milej spędzić wolny czas (śmiech). Depilacja to nie jest jakaś super zabawa przecież. 40 minut mordęgi pod prysznicem dla gładkich łydek, które w zasadzie wcale nie wpływają na moje samopoczucie? Nie przekonuje mnie to.
Często nie zdajemy sobie sprawy, że robimy pewne rzeczy z automatu. I one są podyktowane na przykład tym, że może akurat spotkamy kogoś znajomego, a wtedy przecież dobrze by było jakoś wyglądać. Jest coś, co robicie przy sobie, bo czujecie taką społeczną presję?
Anastazja: Nie, ja już raczej nie. Wszystko, co wokół siebie robię, robię dla przyjemności i własnego poczucia komfortu. Mogłabym na przykład używać korektora na cienie pod oczami, żeby ktoś przypadkiem nie zauważył, że różne partie twarzy miewają nierówną pigmentację. Ale po co, skoro to dla mnie niewygodne? Lubię pomasować sobie twarz w ciągu dnia, dużo przy niej macham rękoma, zdarza mi się dość często płakać ze śmiechu. A to nie idzie w parze z pełnym makijażem.
Też nie zrozum mnie źle. W ogóle nie jestem przeciwna malowaniu się, wręcz uwielbiam kolorowe make—upy. Mogłabym chodzić z brokatem na oczach dzień w dzień. Ale nie zrezygnuję dla niego z poczucia komfortu. To nie dla mnie.
Zosia: Dokładnie to miałam na myśli, mówiąc o szminkach. Same w sobie są super, ale nie sprawdzają się w moim przypadku, więc nie mam ciśnienia, żeby je nosić.
Swoją drogą jednak znalazłam w głowie swój power beauty item i są to zrobione paznokcie.
O, a o to i tak chciałam spytać. Bo chyba obie macie zajawkę na fajny manicure, co?
Zosia: No tak. Plus ja zaczynam się źle czuć, kiedy lakier mi odpryskuje, kiedy coś się łamie czy brudzi.
Teraz mam zrobioną hybrydę. Myślę, że to trochę niszczy naturalną płytkę, ale też nie chce mi się dbać o paznokcie co 4 dni. A hybryda daje taką wygodę, że wymyślasz sobie fajny wzorek i on ci się utrzymuje zamiast czterech dni — cztery tygodnie.
Anastazja: Ja z kolei bardzo lubię sama malować paznokcie (skomplikowane wzory też wchodzą w grę), relaksuje mnie to. Latem czasem wjeżdża mi fantazja na jarmark, czyli na przykład neonowe kolory plus złote ozdoby.
Macie jakieś ulubione marki lakierów do paznokci? Może preferencje kolorystyczne?
Anastazja: Ostatnio odkryłam rewelacyjny lakier firmy NCLA. Nie jest to tania sprawa, bo kosztuje 60 złotych, ale nakłada się doskonale, szybko schnie, pięknie kryje, jest wegański i 100% organiczny. To ja już wolę jeden taki od pięciu byle jakich!
Zosia: Najbardziej lubię jasne lakiery, nie lubię u siebie absolutnie mocnych, krzykliwych kolorów. Jeśli mam ochotę na jakieś szaleństwo, to zazwyczaj idę we wzorki — kropki, paski, maziaje.
Co według Was szpeci?
Zosia: Za dużo makijażu.
Anastazja: Za dużo makijażu i za długie, za gęste sztuczne rzęsy. Koszmar.
Zosia: Wiecie, co jest jeszcze najgorsze? Jak krostki są przykryte toną korektora w innym odcieniu niż skóra. Dziewczyny, dajcie tym pryszczom oddychać! Niech sobie będą bordowe, a nie beżowo—bordowe z białą końcówką na jasnoróżowej cerze.
Anastazja: No i przesada. Ale to już jest choroba, trochę jak anoreksja — zarówno w kwestii makijażu, jak i zabiegów z zakresu medycyny estetycznej — taka kompletna utrata obiektywizmu w stosunku do swojego ciała. Mam wrażenie, że dziewczyny w pewnym momencie nie widzą, że osiągnęły już pożądany na początku efekt i na oślep lecą z kolejnymi zabiegami, kończąc z twarzą jakby odlaną z jednej matrycy.
W wielu kręgach pokutuje przeświadczenie, że kobieta nie „zrobiona”, w wyciągniętym swetrze, bez makijażu, włos nie w tę stronę, to kobieta zaniedbana. Toteż dbanie o siebie w znaczącym stopniu nadal kojarzy się głównie ze strefą cielesną i tym, co widać gołym okiem.
Anastazja: Uważam, że dbanie o siebie zaczyna się od samego środka i to nie cielesnego, a duchowego i emocjonalnego, który z resztą ma ogromny (jeśli nie największy) wpływ na to, co na zewnątrz. Dbanie to według mnie również słuchanie swojego organizmu i podążanie za jego potrzebami, to odżywianie go, a nie zapychanie, to obserwowanie ciała i odczytywanie negatywnych sygnałów i odnajdywanie rozwiązania u źródła problemu, a nie zagłuszanie go. I w końcu dbanie to też nie zasłanianie twarzy makijażem, ale troska o to, żeby cera faktycznie była zdrowa.
Gdybyście miały wybrać jeden ulubiony kosmetyk wszechczasów, to co by to było?
Zosia: Na pewno nie przeżyję ani jednego dnia bez kremu nawilżającego. Nie ma mowy!
Anastazja: Wydaje mi się, że doprowadziłam mój organizm do takiego stanu, że żaden kosmetyk nie jest mi niezbędny. Ale jeżeli miałabym wytypować jeden ulubiony produkt to chyba wspomniane już wcześniej przez Zosię perfumy Ecsentric Molecule 01, których w gruncie rzeczy sama na sobie nie czuję, więc mogę używać ich nawet w ciąży.
Jaka jest różnica wieku między Wami?
Zosia: Tusia jest cztery lata starsza.
Czy wobec tego była dla Ciebie jakimś wzorem? Może nadal jest?
No pewnie. Przecierała mi wszystkie szlaki: od kosmetycznych i około urodowych — na niej testowało się fryzjerów — przez wychodzenie na imprezy a na znajomych — ze wszystkimi chciałam się kumplować — kończąc. Współczuję jej, że musiała mnie wszędzie ze sobą zabierać, ale jestem za to oczywiście bardzo wdzięczna.
Co najbardziej podoba Ci się w Anastazji, Zosia, i co Tobie w Zosi, Anastazja?
Zosia: Kurczę, dużo rzeczy. Kocham w niej to, że jest bardzo inteligentna emocjonalnie. Że jest bardzo mądra. Czasem może aż przemądrzała, ale nie przeszkadza mi to. Nogi ma zgrabne. No i w ogóle jest sexy i cool.
Anastazja: Zosi poczucie humoru to jest hit. Poza tym podoba mi się Zosi figura, podoba mi się Zosi relacja talii do bioder. Bardzo. I to, że ma przy tym płaski brzuch. Usta, oczy, w ogóle Zosi twarz mi się podoba. Może dlatego, że jest trochę do mnie podobna (śmiech)?
Produkty
Dziewczyny zapytane o ulubione konkretne produkty odpowiedziały mi: „Przecież zależy, co w TK Maxxie rzucą!”