Dwufazowy koncentrat rewitalizujący AnnieMarie Borlind
Kupiłam ten produkt mojej siostrze na urodziny, ale dopiero gdy przyszedł pocztą, przypomniałam sobie, że nie znosi ona zapachu kwiatów pomarańczy. Na pomyłce skorzystała więc moja twarz. Rzeczywiście trzeba lubić zapach pomarańczy, bo jest on tu mocno wyczuwalny. Producent zapewnia jednak, że zapach jest naturalny. Pachnie trochę jak Wigilia w latach 80—tych, trochę jak moje ferie zimowe, które spędzałam w liceum na Sycylii. Lubię takie wehikuły czasu.
Zawiera ekstrakt z czerwonych pomarańczy, który stymuluje tworzenie się kolagenu, sporą dawkę witaminy C, która chroni przed wolnymi rodnikami i opóźnia starzenie się skóry oraz moje ulubione olejki: ze słodkich migdałów, jojoba, makadamia i karotki, które odżywiają i wyrównują koloryt skóry. Jest wydajny, umilał mi poranki od listopada do końca lutego. Nakładałam tuż po prysznicu na wilgotną twarz.
Myślę, że sprawdzi się również latem. Olej z karotki to naturalny filtr słoneczny, a witamina C, którą koncentrat zawiera, jest naturalna i nie wchodzi w reakcję z promieniami słonecznymi.
Koncentrat nie zawiera emulgatora.
(MK)
50ml — ok 60 zł
Woda rozświetlająca Beauty Elixir Caudalie
To nie jest pierwsza zużyta przeze mnie butelka. I na pewno nie ostatnia.
Dużą pojemność trzymam w łazience, małą staram się nosić w torebce. Za co tak bardzo lubię tę wodę? Przede wszystkim za intensywny, ziołowy zapach, który stawia mnie rano w sekundę do pionu. Mogłabym rozpylać go na twarz co chwilę, ale byłoby to bardzo nieoszczędne zachowanie. Także ograniczam się do kilku „psików” dziennie — rano dla utrwalenia makijażu, w połowie dnia, żeby dodać sobie animuszu, gdy cała moja energia została wchłonięta przez miasto, dziecko lub komputer. Czasem też wieczorem, jeśli kroi mi się jakieś wyjście.
Woda, zainspirowana modnym w średniowieczu eliksirem królowej Izabeli Węgierskiej, zawiera polifenole z pestek winogron, które mają silne działania przeciwutleniające. Ponadto olejki z rozmarynu, mięty, melisy i róży damasceńskiej, które wygładzają drobne zmarszczki, ściągają pory, rozświetlają skórę.
(MK)
30ml — ok 40 zł
Znów Glossier. Może to trochę nie w porządku rozbudzać waszą ciekawość, skoro producent nie prowadzi wysyłki międzynarodowej. Z drugiej jednak strony nie mieszkamy za żelazną kurtyną, przy odrobinie determinacji, znajdzie się sposób, żeby sprowadzić go sobie ze Stanów. Myślę, że warto. To lekka emulsja, która delikatnie rozświetla cerę (zawiera pyłek diamentowy) i wyrównuje jej koloryt. Silnie nawilża, ale ma też działanie matujące. Współgra z zadbaną, bezproblemową cerą, raczej nie zaspokoi potrzeb tych z was, które preferują mocniejsze krycie. Opakowanie wygodne i lekkie, buteleczka 30 ml starczyła mi równo na rok prawie codziennego stosowania (ok 8 kropel na 1 aplikację). Dostępny w pięciu odcieniach, ja używałam koloru medium. Nie zawiera parabenów, bezzapachowy, nie testowany na zwierzętach.
(MK)
30ml — 26 $
Odbudowujący szampon pszeniczno—owsiany Sylveco
Wspominałam przy jednym z poprzednich postów, że nie mam specjalnie wymagających włosów — od lat nie sięgam po suszarkę, prostownicę ani żadne kosmetyki do stylizacji. Kiedy jednak zaczęłam używać tego szamponu, na głowie nosiłam pozostałości farby, dekoloryzacji i rozjaśniania. Moje włosy były przesuszone, a końcówki rozdwojone. Ten szampon naprawdę fajnie je nawilżył i uspokoił. Po wyschnięciu stawały się miękkie, puszyste i sypkie, trochę jak włosy dziecka.
Mam jednak świadomość, że to produkt, który zyskał równie dużo przeciwników, co zwolenników. Ja należę do tych zakochanych i oddanych. Faktycznie słabo się pieni i trzeba zostawić go na głowie na kilka minut (jak wszystkie kosmetyki naturalne). Po osuszeniu włosów ręcznikiem, są one trochę szorstkie i skrzypią. Ale czy to wady? W moim przypadku to wszystko kwestia przyzwyczajenia, bo koniec końców kosmyki, którym dostało się od słońca, zregenerowały się i zyskały zdrowy błysk. A o to mi chodziło.
(PP)
300 ml — 23,65 zł
Snail Recovery Gel Cream Mizon
Pewnie dostanie mi się po głowie od weganek, ale uwielbiam ten kosmetyk. To jeden z pierwszych azjatyckich produktów, których używałam i zapałałam do niego miłością od pierwszego nałożenia. Zacznijmy od tego, że nie jest to ani żel, ani krem. Może bardziej emulsja? W każdym razie jest to produkt, którego używam na dzień, bo jest lekki i świetnie się wchłania. To dla mnie ważne. Dotychczas nie miałam rano w zwyczaju wklepywać kosmetyków pielęgnacyjnych — kolorówkę kładłam na gołą skórę. Jeśli raz na jakiś czas decydowałam się jednak wysmarować najpierw buzię kremem, podkład czy BB krem rolował się, rozwarstwiał i ścierał w tempie ekspresowym, a moja twarz świeciła się jak latarnia (i nie był to fajny, zamierzony „wet look”). Snail Recovery Gel Cream zmienił moje przyzwyczajenia. Cera po zastosowaniu emulsji jest jednocześnie nawilżona, zmatowiona i niesamowicie gładka, a kosmetyku po kwadransie nie czuć na twarzy.
Nie polecałabym go jednak dziewczynom posiadającym suchą skórę. Żeby było łatwiej, opiszę specyfikę swojej — mieszana, ze skłonnością do przetłuszczania się na nosie i czole, ale wymagająca zimą, kiedy szybko mogę ją skrajnie przesuszyć. Mimo tego, że zawiera mucyny, kwas hialuronowy, ekstrakt brzozowy, pantenol i allantoinę, na moje oko to za mało, żeby zadowolić i napoić suche buzie. Ale dla mnie bomba! To produkt, do którego wracam, stosując na zmianę z aloesowym żelem Santaverde.
45 ml — ok 35 zł
Eukaliptusowe kastylijskie mydło w płynie Dr Bronner’s
Krótka piłka — to najlepszy płyn do mycia ciała, którego używałam i na pewno nieprędko wymienię go na inny. To produkt wegański, który posiada wszystkie certyfikaty świadczące o użyciu ekologicznych składników naturalnego pochodzenia. Opakowania są biodegradowalne, a firma stosuje się do zasad polityki Fair Trade (więcej o ideologii przyświecającej kosmetykom Dr Bronnera przeczytacie tutaj).
Z początku cena, którą przychodzi nam zapłacić za to wielofunkcyjne cudo w Polsce, może wydawać się zaporowa — 45 zł za żel pod prysznic to prawie jak rozbój w biały dzień. Nic bardziej mylnego. Dzięki swojej rzadkiej konsystencji kosmetyk zdaje się nie mieć końca. Ja swój (kupiłam w opcji niespełna półlitrowej w butiku She’s a riot na Mysiej 3) dobijałam ponad pół roku, jeśli nie dłużej. I od razu zamówiłam kolejny! Dzięki zawartości olejków eterycznych pięknie pachnie i nie kłóci się z perfumami, których używam. Poza tym mogę nim umyć wszystko (nawet naczynia), zużywając przy tym zaledwie kilka jego kropel. Werdykt: szóstka z plusem i wierność do końca życia.
473 ml — ok. 40—50 zł