„Zuza Krajewska jest fotografką, urodzoną w 1975 roku, absolwentką gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych (…)” — czytamy na portalu culture.pl. Związana z agencją LAF AM, od lat fotografuje modę i celebrytów, poświęcając się równocześnie zaangażowanym społecznie projektom.
Spotykamy się parnym sierpniowym rankiem (ile byśmy dały teraz, w grudniu, za tę pogodę!) w jej mieszkaniu w centrum Warszawy. Otwiera nam drzwi ubrana w koszulkę z napisem „THE FUTURE IS FEMALE”, na ustach ma karminową czerwień, a na szyi złoty łańcuch. Charakterystyczne blond włosy zaczesane do tyłu.
Podjadamy bób i rozmawiamy. O kosmetykach, równouprawieniu, dziewczynach, nowym projekcie. O manicurze połączonym z „terapią”. I nie możemy się nagadać!
Dużo pracujesz. Czy Twój rytm dnia wpływa znacząco na pielęgnację?
Mój rytm wcale nie jest taki szalony, jak by się wydawało. Dzięki narodzinom Luli stałam się dużo bardziej poukładana i ogarnięta. Dziecko sprawia, że wcześnie wstajesz, robisz śniadanie i w pierwszej kolejności wykonujesz wszystkie niezbędnie czynności przy nim. Dopiero potem możesz zająć się czymkolwiek innym. To fajnie porządkuje łeb.
Nie mam jakiejś wymyślnej pielęgnacyjnej rutyny. Dużo podróżuję, jeszcze więcej czasu spędzam na planach zdjęciowych. Gdy jestem w domu, lubię pokombinować, zrobić sobie mejkap mocniejszy, wymyślam. Ale na sesjach zapominam o całym świecie. I nawet jeśli przed wyjściem z domu wysmaruję buzię kremem z filtrem, za chwilę aparat ściera mi wszystko z twarzy i zawsze po zdjęciach mam zjarany nos.
Na pewno nie położę się spać bez umycia zębów, bez wzięcia prysznica. Jestem pod tym względem control freakiem.
To co w takim razie robisz przy sobie rano, kiedy dziecko już oporządzone, a Ty masz chwilę dla siebie?
Jeśli jest gorąco, to biorę prysznic również rano. Jeśli nie, to wystarcza mi zwykła toaleta, dezodorant, krem Emolium, balsam do ciała, perfumy i jestem gotowa.
Na sesje się nie maluję, bo to nie ma sensu. Z makijażem dzieje się dokładnie to samo, co z kremem z filtrem — sprzęt przy twarzy równa się rozmazany makijaż. Odpuszczam.
Jaki balsam? Jakie perfumy? Opowiedz nam o tych swoich ulubionych produktach.
Jestem alergikiem, więc do ciała używam nudnych dermokosmetyków — do twarzy Emolium, do ciała Emolium. Mało seksi, co? (śmiech). Nie byłam karmiona piersią, a to najczęstszy powód alergii skórnych. Truskawki — alergia, pomidory — alergia. Silne objawy z czasem przeszły, ale w zgięciach kolan i łokci nadal potrafi mi wyskoczyć coś niemiłego, zwłaszcza od kosmetyków mocno perfumowanych. Jestem tak przyzwyczajona do kosmetyków bezzapachowych, że drażni mnie wszystko co zapachowe — podpaski, papier toaletowy, balsamy do ciała. Uciekam od tego, jak najdalej mogę.
Na szczęście nie reaguję alergicznie na perfumy i doszłam do perfekcji w łączeniu zapachów. Odkryłam Ambre Gris Balmain i połączyłam je z Molecule 1 — combo idealne. Będzie mi bardzo przykro, jeśli wycofają Ambre, bo ten zestaw to mój oblig. Używam codziennie. Nie raz zostałam zaczepiona na ulicy pytaniem, czym pachnę. Przytrafiła mi się nawet taka sytuacja, że pan z dołu wbiegł za mną na ostatnie piętro, gdy winda nie działała. Powiedział, że musi zapytać jaki to zapach.
Zatrzymajmy się jeszcze przy kosmetykach dla alergików, bo to wspólny problem wielu dziewczyn. Masz swoje sprawdzone marki, które możesz polecić?
Lubię Emolium, bo nigdy nie zawodzi. Chociaż zachciewa mi się raz na jakiś czas zmiany, pytam się wtedy w sklepie o nowości. Nie próbowałam jeszcze marki MBR, a słyszałam, że jest świetna. Sprawdzę może niedługo.
Suma summarum plusem bycia alergikiem jest to, że masz prostszy wybór, nie musisz tyle kombinować.
Teoretycznie tak. Z drugiej strony słyszałam, że skóra po pewnym czasie uzależnia się od emolientów, co też nie jest dla niej dobre.
A co z kosmetykami kolorowymi? Ustaliłyśmy, że do pracy się nie malujesz, ale poza tym chyba czasem ich używasz.
Na te kolorowe, ktorych używam na szczęście nie reaguję uczuleniowo. Nie wiem, dlaczego. Może mają mniej składników zapachowych? Przez lata używałam podkładu Heleny Rubinstein Color Clone, od niedawna używam Armaniego Luminous Silk Foundation. Oba są świetne.
Podkład musi być lekki, nie tworzyć maski i nie pachnieć zbyt intensywnie.
Musisz w ogóle używać podkładu? Twoja cera wygląda świetnie.
Nie będę kokietować i mówić, że wygląda źle. Nie potrzebuję wiele maskować, głównie nos. Zależy mi na tym, żeby wyrównać koloryt. Spójrzcie — tu mam biało, tu mam biało, a tu jestem spalona. I nie jest to sezonowa nierówna opalenizna. Na sesjach w słońcu pracuję przez cały rok, jak nie w Polsce, to zagranicą. Klęczę, leżę w trawie, na chodniku, na skałach. Nie chcę tego robić rozebrana, bo to boli. Do pracy idę w spodniach i t—shircie, w efekcie jestem opalona w szachownicę. Zabawnie to wygląda.
A jak wybierasz kosmetyki do makijażu? Ktoś Ci doradza?
Pytam się o radę makijażystów, z którymi współpracuję. Wysyłam smsa do Wilsona, do Sylwii Rakowskiej, do Pat Dobrzenieckiej: „Ej, co mam kupić, bo kończy mi się to i to”. I ich podpowiedzi to zawsze strzały w dziesiątkę. Oni naprawdę wiedzą wszystko, więc mam do nich pełne zaufanie. Nie kupuję niczego sama w ciemno.
Często sięgasz po czerwoną szminkę, prawda?
Tak. W ogóle kocham szminki, zaraz wam je pokażę. Moim absolutnym hitem jest Bobbi Brown Old Hollywood. Nazwa mówi sama przez siebie. Ale jest gdzieś jeszcze moja ulubiona MACa… Kurczę, gdzieś ją posiałam, może mam w torebce. Też się jakoś śmiesznie nazywa, „red” coś. Nie ma jej nigdzie, mam nadzieję, że nie zgubiłam, to jest taki piękny kolor!
Już nie szukaj. Strzelamy, że to Russian Red.
Dokładnie!
Używasz tylko czerwieni?
I na ustach, i na paznokciach. Nigdy się nie wydostałam poza tę gamę barwną. Jest czerwień i… czerwień, ewentualnie przezroczysty lakier. Nic innego się nie sprawdza.
(Zuza nie daje za wygraną i biega po mieszkaniu w poszukiwaniu pomadki)
Nie znajdę tej szminki, ale zobaczcie to! To jest rewelacyjny płyn dwufazowy do zmywania moich trzydniowych rzęs.
Co to znaczy trzydniowych rzęs?!
No czasami nie zmywam. Jestem zmęczona, zapominam.
I co? Następnego dnia też nie zmywasz?
Patrzę, jak jest. Jeśli jest dobrze, to nie zmywam…W ogóle nie lubię dotykać oczu, może to dlatego (śmiech).
I tak trzy dni z rzędu?
Ze dwa, przesadzam trochę.
Och Zuza, nam się to w głowie nie mieści! Ale wróćmy do paznokci, skoro już sama zdradziłaś, że albo czerwone albo naturalne. To jak? W domu czy u manicurzystki?
Na paznokcie chodzę do Sosny i Strachoty na Krasickiego. Świetne laski. Kiedyś nienawidziłam chodzić na manicure, to była dla mnie męczarnia — wysiedzieć ciężko, a jeszcze nie wiadomo, o czym przez godzinę rozmawiać z nieznajomą dziewczyną. A do Sosny idę pogadać o życiu, przyjaźnimy się. Wychodzę stamtąd jak po terapii, a przy okazji mam zrobione paznokcie. Dwa w jednym (śmiech).
Czego nie lubisz przy sobie robić?
Odchudzać się.
A odchudzasz się?
Muszę w końcu. Wiecie, jakie to ciężkie po ciąży? Jak karmisz to nie tyjesz, więc podjadasz, folgujesz sobie, a potem już nie jest tak różowo. Był moment, że nawet udało mi się co nieco zrzucić, ale potem znów przybrałam. Rozkręciłam się z tym jedzeniem. Lubię jeść.
Ale wracając do pytania — lubię być zadbana, więc nie męczą mnie te wszystkie dziewczyńskie sprawy. Bardziej mnie męczy, gdy wpadam w 2,5 miesięczny ciąg pracy i się zapuszczę. Bo tak się zazwyczaj kończy taki obłęd. Odrapane pazury, odrosty, owłosione nogi. Nie dokończyłam laseru, odłamał mi się zamek w aparacie korekcyjnym. Wszystko źle.
Na szczęście jest już sierpień, czyli koniec zawodowego maratonu. Wszystko zwalnia, showroomy się zamykają, gorący moment już za mną.
I co robisz, gdy tempo zwalnia?
Mówię „ufff” i idę na basen, na masaż, bo kręgosłupa muszę pilnować, do ortodonty, do Ani Kuczyńskiej po bluzkę. I do Sosny na paznokcie oczywiście.
Jaka jest twoja relacja ze sportem?
Basen i taniec to jedyne formy ruchu, które mnie nie frustrują. I joga. Bardzo chciałabym do niej wrócić, ale teraz jeszcze wolę spędzać poranki z moją córką — na zajęcia chodziłam o 7 rano, teraz o siódmej trzydzieści budzi mnie Lula i mówi: „mamuuu”.
Z innej beczki — oglądasz się za dziewczynami na ulicy?
Jestem podglądaczką. Zwracam uwagę na wszystkich, nie tylko na dziewczyny. Patrzę i układam sobie w głowie historię: kto to i co za tą osobą stoi. Składam w głowie postać.
Poza tym patrzę na świat kadrami i światłem. Myślę o tym mimowolnie. Wystarczy mi chwila obserwacji, żeby wyobrażać sobie, jak np. ciebie ustawić, żeby zrobić dobre zdjęcie. Potrafię podczas rozmowy odwracać znajomych w inną stronę (śmiech), żeby sprawdzić kadr. Ba! Zdarza się nawet, że przestaję słuchać, bo zachwycam się światłem, które na kogoś pada i kadruję w głowie zdjęcie, które mogłabym zrobić. Mój przyjaciel Pat kiedyś zapytał się mnie: „A ty mnie słuchasz czy na mnie patrzysz?”. „Trochę patrzę, trochę słucham” — odpowiedziałąm. To silniejsze ode mnie.
Myślisz, że to kwestia zawodu, który wykonujesz?
Może odwrotnie. Może mój zawód wynika z tego, że właśnie tak patrzę na świat.
No dobrze, ale coś na pewno przykuwa twoją uwagę w przechodniach.
Lubię, gdy ktoś ma na sobie ryzykowne zestawienia, nawet na granicy dobrego smaku — duże pupy w obcisłych jeansach, odważne kolory, formy, lubię szykowny styl starszych warszawskich pań.
Potrafisz wychwycić u człowieka fotogeniczność?
Nie ma czegoś takiego jak fotogeniczność. To kwestia znalezienia na osobę wytrychu. Jak ją przygotować, jak sfotografować, jak podać.
To poprosimy o radę od Zuzy Krajewskiej, jak dobrze wychodzić na zdjęciach.
Przede wszystkim znać siebie, lubić siebie, oglądać się na zdjęciach, przyzwyczajać się do swojego wyglądu. I wyluzować, wyjść poza schemat swojej „wyimaginowanej” twarzy, który przeważnie nie pokrywa się 100% z rzeczywistością, bo przecież świat nie widzi nas tak, jak wyglądamy na selfie. Stąd częste reakcje na zdjęcia: „nie, ja tak nie wyglądam”. To zdziwienie jest często powiązane z niedostatecznym oglądem siebie w całości. Ale szczerze? Nawet ja mówię fotografom, gdy robią mi zdjęcie — ej, weź ten aparat troszkę wyżej, czyli wiadomo jak (śmiech).
I lubisz siebie potem na tych zdjęciach oglądać?
Lubię dwa dni później. Mam dużo cech, które trzeba umieć sfotografować — nie jestem szczupła i mam duży nos. I to już jest dla fotografującego pewnego rodzaju wyzwanie. Musi pokombinować.
Aktorki świetnie znają swoje twarze. Zdarza się, ze mówią wprost: ja mam z tej strony twarz smutną, a z tej wesołą. I to jest prawda. Robisz zdjęcie z “wesołej” strony i dziewczyna jest pozytywna. Robisz z drugiej i wychodzi taki zacięty demon. Dobre aktorki, profesjonalistki, jak Tyszkiewicz czy Cielecka, doskonale wiedzą, z której strony jest kamera i co zrobić, żeby wyglądać dobrze. Nie mówiąc oczywiście o zawsze mega fotogenicznej pewności siebie.
Świadomość własnego wyglądu i tego, jak się wychodzi na zdjęciach to jedno, dalsze etapy pracy nad nimi to drugie. Nie masz problemu z nadmiernym retuszem?
Nie lubię doskonałości i dążenia do maksymalnej perfekcji. Staram się zachować umiar i korzystam z czasów. Mniej się teraz gładzi i oszukuje. Nawet w reklamie.
A czy sama czujesz się w związku z tym zobligowana społecznie do tego, żeby dobrze wyglądać?
Mnie jest ze sobą super. Nie mam zbyt dużo wymagań w stosunku do swojego wyglądu i czasu, żeby się na tym skupiać. Mam dziecko, mam chłopaka, mam przyjaciół, kocham swoją robotę, otaczam się ciekawymi i wspaniałymi ludźmi, na tym się skupiam.
Kiedy czujesz się atrakcyjna?
Najbardziej w łóżku z moim chłopakiem (śmiech). Najmniej rano, jeśli chodzi o wygląd, bo jestem taka nieposkładana, każdy włos w inna stronę, spuchnięta buzia. Z drugiej strony jak sobie leżymy w łóżku we trójkę i jest nam dobrze, to nie myślę o tym, jak wyglądam, tylko o tym, że czuję się szczęśliwa. Dużo robię nam rano zdjęć.
Poza tym atrakcyjność nie jest czymś, do czego dążę. Owszem, ważne jest, żeby czuć się dobrze z samym sobą, ale w momencie, gdy zaczyna to wpływać na twoje myślenie o świecie, to już jest męczące. Świat Ci tyle może dać, tyle możesz z niego czerpać. Co chłopaków z poprawczaka obchodzi, czy ja jestem atrakcyjna? Fajna, spójna, ale nie atrakcyjna. Wiecie, ja nie jestem modelką, czy aktorką. Nie zarabiam swoim wyglądem. To duży komfort. Zarabiam charakterem, energią, zdolnością rozmowy z ludźmi, umiejętnościami, a nie tym, jak wyglądam, więc się na tym nie koncentruję za bardzo.
Pewnie dlatego, że się na tym nie koncentrujesz, jesteś jednak dla świata atrakcyjna. Bo masz ten luz, którego wielu osobom brakuje.
Ciężko mi powiedzieć. Jakieś tam powodzenie na parkietach mam, szczególnie wśród dresów. Poważnie — dresy albo korporaci to jest mój niezamierzony target (śmiech). Nie wiem… Może to jest tak, że jak się rodzi dziecko, to wszystko się w głowie układa i pewne rzeczy z miejsca stają się mniej ważne.
To co Ci się ułożyło, co wcześniej było niepoukładane?
Życie mi się ułożyło. Już się tak nie spinam, jak kiedyś. A może i spinam, ale mi szybciej mija. Gdy ktoś nie puszcza do druku zdjęcia, które ustawiało cały edytorial, to się chwilę złoszczę, ale po godzinie mi mija i już o tym nie myślę. Dzidzia daje spokój i szczęście.
Masz na sobie koszulkę z napisem „The Future is Female”. Co rozumiesz przez to hasło?
Że przyszłość w wydaniu kobiet jest delikatniejsza. Kobiety więcej rozumieją, z większej ilości problemów się śmieją, mają dystans, rodzą te dzieciaki, cycki im lecą w dół, boli je ciało, szaleją hormony, przez to mają więcej pokory i zrozumienia dla świata. Jest więcej śmiechu i przytulania, niż tam, gdzie są sami mężczyźni. Chociaż wiadomo fajni faceci też są super!
Zobaczcie, ile udało się zebrać podpisów pod projektem ustawy „Ratujmy kobiety”! Jestem dobrej myśli i głęboko wierzę, że rząd, jaki by nie był ideowo, nie przepuści tak barbarzyńskiej ustawy, jaką proponują środowiska tzw „pro—life”, bo z zyciem to nie ma wiele wspólnego — brak badań prenatalnych, możliwości leczenia płodu w brzuszku. Wierzę, że to nie przejdzie choćby z tego względu, że za każdym politykiem stoją przynajmniej dwie, jak nie trzy kobiety — matka, żona i córka. One na to nie pozwolą. Mam nadzieję. Kobiety z większych miast protestowały już przecież.
Dlaczego tylko z dużych miast?
Bo kobietom z małych miejscowości jest trudniej. Oczywiście generalizuję, ale jednak tak jest. One zależą od mężczyzn, to są układy poza nimi. Wokół sami panowie — hurtownik, rzeźnik, aptekarz, ksiądz, i może jedna pani, która ma butik albo zakład fryzjerski. Mniej jest kobiet, które samostanowią o sobie i coś znaczą. W związku z tym nikt się z nimi naprawdę nie liczy, może nawet boją się wyrazić swoje zdanie.
Ale to się będzie zmieniało. Spójrzcie na nasze zestresowane matki i babki. Nie dość, że szły do pracy, to jeszcze przychodziły do domu i musiały całą chatę ogarnąć, jedzenie podać, dzieciaki oprać i jeszcze starały się dobrze wyglądać w kulcie młodości. Nie odpuszczały na żadnym froncie. Mojej babci dziadek nawet prawo jazdy zabrał. Nie wyobrażam sobie, żeby mojemu dziecku ktoś zabronił prowadzić auto. Każdy kochający tata dziewczynki staje się feministą, bo chce, żeby była szczęśliwa, wolna i zarabiała tyle samo.
Jestem dużo bardziej wyluzowana niż mama i babcia, mówię do mojego chłopaka: ugotuj coś sobie albo zamówmy coś, proszę. Nie można mieć za dużo obowiązków na barkach. Umówiłam się też z nim, że on bierze ze mną na klatę pierwsze trzy lata Luli. I ten układ dobrze się sprawdził czyli można? Można.
Mówisz wiele bardzo mądrych rzeczy, ale o samych kosmetykach prawie w ogóle nie pogadałyśmy. Żeby to jakoś zrównoważyć, powiedz nam jeszcze na zakończenie, bez czego nie możesz się obejść?
Bez kremu i szczoteczki do zębów. Nie raz zdarzyło mi się zostawić kosmetyczkę z kolorowymi kosmetykami na sesji i odzyskać ją dopiero po dwóch dniach. Nie mam z tym problemu.