Częste podróże na trasie Gdynia—Warszawa nauczyły mnie szybko i rezolutnie organizować zawartość kosmetyczki. Nawet dłuższy niż zwykle wyjazd nie przysporzył problemów, a wręcz sprawił przyjemność. Gołym okiem widzę, jak bardzo zmieniła się moja pielęgnacja w ostatnim czasie. Ile odrzuciłam, na co aktualnie zwracam największą uwagę, bez czego się nie obejdę, a na co spokojnie mogę poczekać aż do powrotu. Jeszcze rok, góra dwa lata temu panikowałabym na myśl o upchnięciu kosmetycznego niezbędnika do foliowej torebki wielkości tej na drugie śniadanie… Co więc włożyłam do niej teraz?
1. Płyn do soczewek Biotrue Bausch + Lomb. Szkła kontaktowe noszę od ośmiu lat, a płyny i krople zmieniam przy każdej nowej parze, nie przywiązałam się szczególnie do żadnej konkretnej marki. Także płyn jak to płyn, za to w fajnym, poręcznym opakowaniu podróżnym. W Rossmannie często można go dorwać w dwupaku w promocyjnej cenie.
2. Krem z filtrami UVA/UVB Anthelios XL La Roche—Posay SPF 50+. O tym kremie wspominałam już zeszłego lata. Jak żaden inny sprawdza się w zderzeniu z moją mieszaną, wymagającą cerą — aktualnie zdecydowanie bardziej suchą niż tłustą, ale *wrażliwą na słońce i czynniki zewnętrzne.
Wyjątkowo lekka formuła i rzadka konsystencja sprawiają, że produkt momentalnie się wchłania, nie pozostawiając na twarzy ani białego filmu, ani lepkiej warstewki. Nieźle zespala się z kwasem hialuronowym i w zasadzie czymkolwiek, co położę pod spód, choć to akurat kwestia bardzo indywidualna, która zależy od przygotowania skóry i użytych produktów.
Minusy: zapach i cena (choć jest bardzo wydajny i dobrze nosi się zarówno w mieście, jak i na plaży).
*kuracja izotretynoiną robi swoje
3. Cała zgraja Santaverde z podstawowej linii Aloe Vera: tonik, żel na dzień Hydro Repair Gel i olejek Extra Rich Beauty Elixir. Każdy z powyższych mogłabym zachwalać godzinami, a o tym ostatnim śmiało i z pełną świadomością mogę powiedzieć, że nie ma sobie równych. Sprawdza się o każdej porze roku, obłędnie pachnie, odżywia, nawilża, wygładza, i tak dalej, i tak dalej.
Hydro Repair żel stosuję zamiast kremu na dzień, czasem w asyście wspomnianego kwasu hialuronowego, czasem solo. Znowu, jak u poprzednika, wielki plus za zapach. To zasługa soku z aloesu, który jest trzonem wszystkich kosmetyków marki.
Tonik koi, nawadnia, normalizuje pH skóry, przygotowuje do dalszych etapów rutyny: porannej i wieczornej.
4. Ulubiony zapach.
5. Szampon energetyzujący Tigi Bed Head Re—Energize. Nie ma się czym chwalić — ani to produkt wybitnie zdrowy, ani bogaty w składniki naturalnego pochodzenia. Odpuściłam sobie jednak w głowie presję i w kwestii włosów ważniejsze od zachwycającego składu jest dla mnie dobre samopoczucie. A ten szampon, pełen szkalowanych silikonów, mi je daje. Wystarczy odrobina (kropla wielkości orzecha laskowego zmieszana z wodą) spieniona na skalpie, porządnie wmasowana, końce potraktowane spływającymi ostatkami i kilka chlustów letnią wodą. Efekt? Włosy są uniesione u nasady, błyszczące, świetnie się układają. Zawsze.
6. Koncentrat Ajona — stosuję go na zmianę z naturalną pastą bez fluoru Joule (na bazie oleju kokosowego) — plus szczoteczka Curaprox, której brakuje na zdjęciu.
7. Żel pod oczy REN Vita Mineral Active 7 Eye Gel. Na dzień i na noc, choć nocą chciałabym dać tej cienkiej skórze trochę więcej miłości i odżywienia. Ale niech stracę!
To jeden z moich najcenniejszych łupów z TK Maxx i zarazem najmilsze zaskoczenie. Chociaż czy ja wiem czy zaskoczenie? Skład bogaty w BIO ekstrakty jest imponujący — witamina P z róży damasceńskiej, redukujące obrzęki flawonoidy z arniki, ultranawilżające polisacharydy z zostery morskiej, rozjaśniający cienie dziki szczaw kanadyjski — a markę znam nie od dziś. Całkiem porządnie radzi sobie z poranną opuchlizną, z którą mam niemały problem ze względu na tarczycę. Dobrze ślizga się po skórze — wystarczy bardzo lekko wklepać go opuszkami, np. w rytm tego instruktażu. Ze względu na żelową konsystencję nie waży się pod korektorem.
Cena regularna to ok. 145 złotych (stacjonarnie w GaliLu), ja zapłaciłam 59. Czy kupiłabym go ponownie? Zdecydowanie. I odłożę na niego pieniądze, jeśli w TK los się już do mnie nie uśmiechnie.
8. Mydło oliwkowe z Grecji. Tu przyznaję się do małego oszukaństwa — kostka dostała osobne pudełko, które dzieli z płatkami bawełnianymi Muji. Myję nim całe ciało i twarz.
9. Nieobecny na zdjęciu ałun w krysztale Reutter Super Deo. Mam świadomość, że nie jest najzdrowszą opcją, choć reklamuje się go jako jedyną faktycznie działającą alternatywę dla dezodorantów z drogeryjnych półek. Zdania są podzielone między tych, którzy twierdzą, że jest niczym innym jak aluminium i tych, według których *proces nakładania niweluje szkodliwe cząsteczki, dzięki czemu te nie przenikają w głąb skóry. Kto ma rację? Nie wiadomo. Ja zaryzykuję, biorąc go ze sobą w ukrop, bo wiem, że da mi niezastąpione poczucie komfortu.
*kryształ trzeba wpierw zmoczyć letnią wodą