Aloesowy szampon do włosów Equilibra
Na pierwszy ogień pójdzie produkt, o którym dowiedziałam się dzięki naszej sondzie o AZS. W moje ręce wpadł jednak przypadkiem, bo przy okazji zupełnie innych zakupów w aptece.
Przede wszystkim ten szampon jest bardzo delikatny i nadaje się do codziennego mycia włosów, co bardzo mi odpowiada — od lat nie wyobrażam sobie, żeby robić to rzadziej. Pomimo częstego używania nie powoduje szybszego przetłuszczania się. Fajnie nawilża, nie trzeba po nim kłaść jeszcze odżywki. Zawiera wysokie stężenie aloesu (20%) pozyskiwanego bez obróbki chemicznej, i pierwiastki soli odpowiedzialne za remineralizację włosa, co w bardziej przystępnym języku oznacza po prostu odbudowę. Sam aloes ma działanie nawilżające, ściągające, regenerujące, przeciwzapalne, przeciwgrzybicze i przeciwbakteryjne. A czego w składzie nie znajdziemy? Parabenów, SLSów, SLESów i alergenów.
To naprawdę fajny kosmetyk, który sprawia, że włosy są świeże i sypkie. Do tego jest tani i wydajny. Znajdziecie go w aptekach i sklepach internetowych, na przykład tu.
250 ml — ok. 18 zł
Delikatny tonik z płatkami róży NUXE
Z tym tonikiem wiąże się podobna historia, co z wcześniej wspomnianym szamponem. Poszłam do SuperPharm z zamiarem kupna płynu micelarnego, a wyszłam z wodą różaną NUXE. Ale co poradzić — promocja i świetny skład robią swoje.
Skoro już o składzie mowa to proszę bardzo: woda kwiatowa z płatków róży damasceńskiej, alantoina i roślinna gliceryna, kokos, wyciąg wodny z oczaru wirginijskiego, kwas hialuronowy pochodzenia naturalnego. Producent obiecuje również brak parabenów i alkoholu. Jeśli dobrze przeanalizujemy skład, to alkohol owszem znajdziemy, ale dopiero na szóstym miejscu i to w formie fenylometanolu, czyli substancji konserwującej, która uniemożliwia rozwój mikroorganizmów w czasie przechowywania produktu. Nie ma co się bać!
Pierwotnie dedykowany skórze normalnej i suchej, świetnie sprawdził się w przypadku mojej mieszanej cery. Obłędnie pachnie, nie pozostawia uczucia lepkości. Nawilża i łagodzi stany zapalne. Nie jest to na pewno kosmetyk niezastąpiony, ale fajnie jest mieć go na półce. Do kupienia w SuperPharm, aptekach, które mają w asortymencie kosmetyki NUXE (jest ich co raz więcej) i online.
200 ml — ok. 40 zł
Ultralekki żel do twarzy La Roche-Posay Anthelios XL z filtrem 50+
Po niekończącej się szarudze i zimie przyszła pora na słoneczne dni. W końcu! Jednak żeby w pełni cieszyć się pogodą, warto pamiętać o zabezpieczeniu skóry odpowiednimi filtrami. Mam świadomość, że brzmi to jak kolejna porada z kolorowych piśmideł, ale, było nie było, sporo w tym banale prawdy.
Zanim przejdę do sedna, wspomnę, że przez długie lata ukrywałam się pod kapeluszem, kapturem, a na plaży jeszcze otulałam się ręcznikiem. Dopiero niedawno na nowo polubiłam się ze słońcem. Mało tego — pokochałam je. Opalenizna i piegi na nosie to dla mnie ekspresowy zastrzyk pewności siebie. Ale też mało czego się tak boję w kwestiach zdrowotnych, jak konsekwencji nadmiernego wystawiania ciała na promieniowanie słoneczne. Dodatkową motywacją w znalezieniu dobrego zabezpieczenia okazał się dopiero co wykonany zabieg z retinolem i witaminą C. Żeby nie zepsuć efektu, który miał nadejść po warstwach odchodzącej tygodniami skóry, musiałam naprawdę porządnie o nią zadbać. I tu na ratunek przyszły nasze czytelniczki. To właśnie dzięki waszym poradom sięgnęłam po to cacko.
Gdyby nie to, że teraz nie potrzebuję już takiej ochrony, nie rozstawałabym się z nim przez całe lato. Jest leciuteńki, natychmiastowo się wchłania. Nie pozostawia nieprzyjemnego lepkiego filtru, tym bardziej białej powłoki. Twarz się po nim nie błyszczy. Jedyny minus to zapach, ale szybko się ulatnia, więc da się przeżyć. Dobrze współpracuje z kosmetykami kolorowymi. Żałuję tylko, że przepłaciłam za swój, decydując się na szybki zakup w SuperPharm. Bardziej opłaca się go zamówić przez internet.
50 ml — 60 zł
Hydro krem pod oczy z BIO wyciągiem z winogron i białą herbatą Alterra
Wiadomo jak jest z kremami pod oczy. Czy którejś z Was udało się znaleźć taki, który faktycznie działa? Minimalizuje zmarszczki, wygładza, redukuje cienie pod oczami? O heroicznej walce z tymi ostatnimi można by bajki pisać! Wracając do pytania — ja jeszcze nie odnalazłam Świętego Graala, który spełniałby wszystkie moje oczekiwania, więc staram się nie wydawać za dużo na tego typu produkty.
W myśl powyższej zasady skusiłam się na krem z Alterry. To certyfikowany kosmetyk naturalny z kompleksem składników nawilżających. Przyjazny skład, jeszcze lepsza cena. Za 15 ml tubkę przyjdzie nam zapłacić 8,99 zł. Nieźle, co? W środku wyciąg z winogron i białej herbaty, olej oliwkowy i kwas hialuronowy. Do tego dochodzi świadomość w głowie, że nie serwuję skórze chemii — syntetycznych barwników, silikonów i olejów mineralnych.
Z uporem maniaka wklepuję go pod oczy codziennie rano. Nie lepi się, nie osadza w załamaniach skóry. Czy działa? Odsyłam Was z tym pytaniem do pierwszego akapitu. Ja po prostu lubię go używać, zwłaszcza że z takim składem krzywdy mi nie zrobi. I jeszcze jedno — weganie też mogą się nim smarować bez wyrzutów sumienia! Do kupienia w każdym Rossmannie.
15 ml — 8,99 zł
Żel do demakijażu z fizjologicznym pH La Roche-Posay
Ten żel do mycia twarzy podsunęła mi Monia. Ukoił wysuszoną po wspominanym zabiegu skórę. Dalej się łuszczyła, bo właśnie tak działa retinol, ale delikatniej. Swędzenie całkowicie ustąpiło, dzięki czemu pozbyłam się nawyku ciągłego drapania twarzy. Magia!
Jednak nie ma się co dziwić. To bardzo łagodny produkt, nie zawiera alkoholu, mydła, parabenów i barwników. Środki myjące zostały dobrane tak, żeby oczyścić nawet najbardziej delikatną skórę, nie naruszając przy tym jej warstwy ochronnej. Konsystencją bardziej przypomina krem, przyjemnie się ślizga pod palcami. Z początku używałam go w celu „doczyszczenia” buzi po uprzednio wykonanym demakijażu. Ostatnio użyłam go w pojedynkę i, ku mojemu zdziwieniu, w trymiga rozpuścił makeup. Muszę jednak dodać, że nie maluję się mocno. Testowałam go na lekko maźniętych rzęsach i jednej warstwie kremu BB. Nie wiem, czy z każdym makijażem sobie poradzi. Annie Kreighbaum, redaktorka Into The Gloss, twierdzi, że tak.
Ja polecam ten produkt z perspektywy osoby, która sięgnęła po niego w krytycznym momencie — tuż po zabiegu z użyciem retinolu, kiedy skóra jest maksymalnie narażona na wszelkie czynniki zewnętrzne. I wtedy spisał się na uczciwą piątkę z plusem!
Warto czekać na promocję w SuperPharm lub w innych aptekach stacjonarnych. W internecie znajdziecie go np. tu.
200 ml — ok. 45 zł
Ten specyfik również jest odkryciem Moniki. Ona kupiła Calendeel z myślą o Józku, mi poleciła z uwagi na kapryśną cerę, która lubi od czasu do czasu porządnie dać się we znaki. Przetestowałam na szybko, wklepując cienką warstwę na noc — rano faktycznie twarz była miła w dotyku, miękka, ale też nie ma co mówić o jakichś cudach. W końcu 8 godzin to za mało na całkowitą regenerację. Siadłyśmy do składu i zapadł ostateczny werdykt — czym prędzej muszę się udać po swoją tubkę do apteki. Dlaczego? Same naturalne substancje odpowiadające za regenerację naskórka — jeżówka wąskolistna, nagietek lekarski, pokrzywa żegawka, dziki rozmaryn, aloes, sosna zwyczajna, eukaliptus gałkowy, lawenda wąskolistna, trawa cytronelowa, pszczoła miodna, witamina E. Brzmi jak lasy i łąki w pigułce.
Teoretycznie Calendeel powinien być stosowany w przypadku podrażnień skóry wywołanych przez czynniki zewnętrzne, czyli np. ukąszenia owadów, otarcia czy oparzenia słoneczne, ale działa również antybakteryjnie i wspiera odbudowę naturalnej bariery ochronnej skóry. Dlaczego więc nie smarować nim buzi? Ja nie znalazłam przeciwwskazań. Świetnie sprawdza się jako zamiennik kremu lub olejku w pielęgnacji wieczornej. Co kilka dni, 2-3 razy w tygodniu wmasowuję go w twarz przed snem. Pachnie bardzo świeżo, szybko się wchłania. Dostaniecie go w większości aptek.
30 g — ok. 25 zł lub taniej w internecie, ale musicie doliczyć wysyłkę
Wzrastająca tendencja do prowadzenia zdrowego trybu życia przekłada się również na bardziej świadome wybory kosmetyczne. Sprzyjają temu coraz to nowe marki zwracające się ku naturalnym składnikom. I fajnie! Problem jednak pojawia się, kiedy chcemy pozbyć się chemii z kolorówki. Zwłaszcza w Polsce.
W zeszłym miesiącu odkryłyśmy rodzimą markę Felicea, która rozwija się w błyskawicznym tempie — nim się obejrzałyśmy, do ich oferty dołączył puder, cienie i róż do policzków. Ja w pierwszej kolejności skupię się na korektorze.
Zacznę jednak od tego, że jakiś czas temu zauważyłam u siebie kilka piegów i pieprzyków pod oczami. Podobają mi się do tego stopnia, że całkowicie zrezygnowałam z zakrywania sińców. Miewam jednak gorsze dni, kiedy zmęczenie wyjątkowo wychodzi na wierzch. Aż przykro spojrzeć w lustro! Chcąc dodać sobie odrobiny animuszu, sięgam po korektor (i rozświetlacz) — obecnie właśnie ten z Felicei. Jest naprawdę fajny. Przyzwoicie kryje, ale nie jest to bezwymiarowy kamuflaż. Sprawdziłam go też na niedoskonałościach i spisał się równie dobrze. Do tego ma świetny skład — olej z nasion rącznika pospolitego, czyli olej rycynowy, masło shea, wosk pszczeli, witaminę E i naturalne pigmenty. Zero parabenów i glutenu, a firma nie testuje na zwierzętach. Nie wysusza, nie osadza się w zmarszczkach, nie roluje.
29 zł
Świeca o zapachu drewna Hinoki Muji
Zapachy są dla mnie bardzo ważne. Lubię perfumy, olejki eteryczne, aromatyczne jedzenie. Lubię też, kiedy ładnie pachnie w domu. Zasypiam przy odpalonym kominku, w którym podgrzewam wosk paczuli z kilkoma kroplami ylang ylang.
Ilekroć jestem w Warszawie, zahaczam o Muji. Uzupełniam braki w ulubionych cienkopisach, które notorycznie gubię. Zbieram się też do zakupu aroma dyfuzora nawilżającego powietrze, jednak zanim na niego odłożę, posiłkuję się świecami w cynkowych pudełkach. A konkretnie jedną — tę o zapachu drewna Hinoki. Hinoki w języku japońskim oznacza „biały cedr” i „drzewo ognia”. Pachnie obłędnie, bardzo świeżo. Moje pierwsze skojarzenia to mech i drzewa, dalej nuty cytrusowe. Taka przyjemność nie kosztuje wiele, sama świeca jest wydajna, a jej zapach faktycznie rozchodzi się po całym wnętrzu.
23 zł
Ajurwedyjska herbata ziołowa Women’s Balance Yogi Tea
Nie piję kawy ze względów zdrowotnych, więc staram się czerpać przyjemność z picia herbaty i naparów ziołowych. Moje ulubione to Yogi Tea — zaraz obok japońskiej Genmaichy z prażonym ryżem.
Women’s Balance przywiozłam ze Szwecji, ale bez problemu kupicie ją przez internet lub w pierwszym lepszym sklepie ze zdrową żywnością. To mieszanka lukrecji, liści maliny, werbeny cytrynowej, cynamonu, melisy, imbiru, tymianku, kwiatu lawendy, oregano, kardamonu, czarnego pieprzu i goździków. Jest przepyszna! Naturalnie słodka, nie potrzebuje żadnych ulepszaczy.
17 saszetek — ok. 15 zł