Staranna selekcja Mood Scent Baru robi na nas ogromne wrażenie. Dominują zapachy dziwne, nietypowe, dokładnie takie, jakie lubimy. Samo miejsce (a w zasadzie trzy: punkt przy Tamce i Brackiej, i Candleria, czyli sklep ze świecami, zapachami do domu i pielęgnacją) również zachwyca. Niewielkie, wyważone, bez zadęcia, z piękną witryną, miłą obsługą, i detalami, które budują atmosferę — papierami pakownymi zaprojektowanymi przez Morganna Lechata, robionymi na zamówienie meblami, starym flakonem Shalimar od Guerlain, czy nawet wyjątkową porcelaną, z której korzystają pracownicy.
Kolejna kwestia to naprawdę imponująca (powinnyśmy to napisać wielkimi literami) wiedza *Victora — zarówno z zakresu własnej oferty, jak i branży perfumeryjnej w ogóle. Nie da się go ani zaskoczyć, ani zagiąć. Znał od podszewki każdą przywoływaną przez nas kompozycję. Dawno nikt nas tak nie zahipnotyzował.
To co? Nie pozostaje nic innego, jak zdradzić Wam **zawartość flakonów ze zdjęcia!
*Kochetov, właściciel MSB
**zapachy wybierałyśmy niezależnie od siebie, choć krążymy wokół podobnych grup olfaktorycznych. Każdy opis zakończony jest imieniem Paulina lub Monia
Czy po słowie wstępu rozumiecie, dlaczego ciężko było mi się zdecydować na trzy zapachy? Ostatecznie wybrałam te, których próbki nosiłam ze sobą od miesięcy, a które otrzymałam przy okazji zakupu swoich pierwszych perfum w MSB — Fantôme de Maules szwedzkiej marki Stora Skuggan. Wiedziałam, że się nie mylę, raczej szukałam czegoś, co równie mocno mnie zachwyci. Stanęło więc na Radio Bombay D.S. & Durga, Tellusie Liquides Imaginaires, i jednej nowości, która odstępuje od wspomnianej reguły, bo poznałam ją dopiero podczas spotkania z Victorem — Moonmilk Stora Skuggan.
Od początku! Radio Bombay to taki mój Power Beauty Item. Z miejsca sprawia, że się prostuję, zyskuję na sile i pewności. Nie wiem, czy to kwestia mocnych nut, jakimi są drzewo sandałowe (w pełnej krasie — w życiu nie spotkałam się z takim sandałowcem), cedr i absolut jodły balsamicznej, czy po prostu tego, że podoba mi się, jak rozkłada się na mojej skórze.
Na resztę kompozycji pracują irys, boronia, brzoskwinia, ambra, akordy drzewne, i kokos. Czy jest przez to trudna? Myślę, że nie, choć nie brakuje jej sprzeczności. Ciepła, ale nie otulająca, złożona, ale nie przytłaczająca, lekka i ciężka jednocześnie. Bardzo intrygująca. Łapię się na tym, że szukam jej pozostałości na ubraniach, na szaliku, kołnierzyku i przy zakończeniu rękawa. I jak już znajdę, nie mogę się oderwać.
PS. To nie jedyny zapach D.S. & Durga, który skradł moje serce. Ale o tym innym razem, bo marka sama w sobie zasługuje na osobny tekst, choćby ze względu na właścicieli, manifest i design.
Nos: David Seth Moltz
Rok wydania: 2016
Cena: 740 zł (50 ml), 1170 zł (100 ml)
Paulina
Tellus był pierwszym zapachem, o którym pomyślałam tylko i wyłącznie w kontekście długiej polskiej zimy. Mroczny, choć miejscami słodki, głęboki, roboczo nazwany przeze mnie „zgniłkiem”. Łączy w sobie nuty leśne, a więc wilgotne i ziemiste. Czyli co? Ambroksan, jodłę balsamiczną (znowu!), czystek, kostowiec, lilię, mech, akordy ziemi, kaszmeran i indonezyjską paczulę. Ta ostatnia działa na mnie jak afrodyzjak, rozgrzewa, podkręca, hipnotyzuje. W zależności od wydania również onieśmiela — zwłaszcza wyczuta na chłopaku.
Muszę jednak przyznać, że od kiedy odjęłam sobie kilka lat, ścinając grzywkę, nie potrafię już wejść w postać, którą tej kompozycji przypisałam, wobec czego Tellus musi poczekać na swoją kolej. Na to, aż dojrzeję do niego ponownie. W przeciwnym razie czułabym, że stoi nade mną, a wolę, żeby się ze mną zespalał.
Nos: Nadège le Garlantezec
Rok wydania: 2015
Cena: 780 zł (100 ml)
Paulina
Moonmilk, Stora Skuggan
Stora Skuggan to stosunkowo młoda marka ze Sztokholmu. Owiana wieczną tajemnicą (nigdy do końca nie wiadomo, jakich składników użyto do danej kompozycji), zachwyciła mnie, kosmetyczną srokę, niezwykłymi flakonami. Każdy jeden wygląda jak dzieło sztuki — masywny korek versus niewielka (30 ml), kruchutka butelka. Zresztą, do czego trochę wstyd się przyznać, to właśnie strona wizualna wspomnianego Fantôme de Maules sprawiła, że po niego sięgnęłam. Przyszłam na Bracką z myślą o Blackpepper Comme des Garcons, które docelowo miałam połączyć z molekułami (Escentric Molecules 01). Ze względu na duży ruch musiałam poczekać na swoją kolej. W międzyczasie zaczęłam myszkować wśród półek. Poszukiwania nie trwały długo — połyskująca zielona kula szybko przyciągnęła mój wzrok. I całe szczęście! To perfumy mojego życia i najpiękniejszy zielony zapach, który znam. Dość śmiałe stwierdzenie jak na dwudziestotrzylatkę, fakt. Ale trudno, nic nie poradzę. Mogliby je przelać nawet do jakiegoś szkaradztwa, a i tak sumiennie odkładałabym fundusze na kolejne opakowanie. Używam ich z największym namaszczeniem, nieczęsto, oszczędnie.
Moonmilk z kolei, co zauważyła Ania Królikiewicz, staje do mnie w opozycji. Dość surowy, wręcz męski (choć nie przepadam za taką kategoryzacją zapachów), kontrastuje z raczej delikatną urodą i dziewczęcymi rysami twarzy. I choć ubieram się bardziej chłopacko, to zawsze znajdzie się przemycony element żeński — szminka, obcasik, tusz na rzęsach, długi włos. A tu proszę: skóra, drzewo sandałowe (już nie tak intensywne jak w Radio Bombay), mandarynka, czarny pieprz, kardamon, konwalia (neutralna), lima (w moim odczuciu nie wyczuwalna), czarna herbata. Brzmi jak unisex, rozwija się na mnie dość stanowczo, wręcz agresywnie. Jak się z tym czuję? Świetnie, uważam, że się uzupełniamy. Do tego stopnia, że już kombinuję, jak zaoszczędzić, by go sobie sprezentować, i nosić do wysokich butów i taliowanych luźnych stopni. Wtedy, kiedy mam ochotę czuć się seksownie.
PS. Stora Skuggan to również historie idące w parze z każdą poszczególną kompozycją. I tak Moonmilk nawiązuje do postaci Konrada Gessnera, który był słynnym szwajcarskim naturalistą, twórcą nowożytnej zoologii. Jak przystało na XVI-wiecznego humanistę, zajmował się również fizyką, botaniką, lingwistyką i, nie zapominajmy, speleologią. W słynnym dziele Descriptio Montis Fracti sive Montis Pilati z 1555 roku Gessner opisuje swoją ekspedycję na szczyt Pilatusa w Alpach Szwajcarskich. Część uwagi poświęca również tamtejszym jaskiniom: „Nocą światło księżyca rozświetla wnętrze jaskini z taką siłą, iż wydaje się ono przybierać materialną formę, niczym mgła. Gromadzi się tuż pod stropem i sprawia, że lśniące wapienne stalaktyty ociekają białym płynem, który skrapla się i tworzy kałuże na wiecznie mokrej, kamiennej podłodze. Księżycowe mleko. Moonmilk.”
Nos: Tomas Hempel
Rok wydania: 2017
Cena: 540 zł (30 ml)
Paulina
Myślałam, że zachwyt molekułami mam już dawno za sobą. Tymczasem Geza Schoen ponownie złapał mnie za nos. Kompozycja, którą stworzył dla niemieckiego projektanta mody o perskim pochodzeniu, Borisa Bidjana Saberi, nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z twórcami kultowych Molecule 01.
Mimo, że w nucie głowy pełno skóry i cytrusowych skojarzeń, czają się za nimi znajome molekuły: ambroxan (strzelam!) oraz Iso E Super (też strzelam!) i to one pozostają na skórze najdłużej. Mimo że twórca zdradza zaledwie cztery składniki (skóra, trawa, klej przemysłowy i wosk pszczeli), w całej kompozycji użył ich aż 11. Nie jest to przypadek — 11 to dzień urodzenia Borisa i symboliczna cyfra, która przewija się w jego procesie twórczym od samego początku.
Zapach przypomina mi inne dzieło Shoen’a — Kinski. 11 jest jednak mniej agresywny i intensywny, bardziej uniseksowy. Skórzasty, mroczny, ale tylko na początku. Po godzinie otula i daje wrażenie leżenia zwiniętym w kłębek w miękkim kokonie pod kaszmirowym kocykiem. Trafnie odzwierciedla styl i dopracowane konstrukcje projektanta — wyrafinowane i nowoczesne.
Nos: Geza Schoen
Rok wydania: 2016
Cena: 650 zł (100 ml)
Monia
Nie często zdarzają mi się zapachowe „crush’e”. Co nie oznacza, że nic mi się nie podoba. Zachwycam się zapachami na bloterze, na innej osobie. Doceniam kunszt kompozycji i z przyjemnością wącham korek. Ale na sobie? To już zupełnie inna kwestia. Jestem wybredna do bólu. Między mną, a zapachem musi zaiskrzyć od razu. Tak się właśnie stało z B683 — kompozycją stworzoną dla ekskluzywnego paryskiego krawca Marca-Antoine’a Barroisa. Stoi za nią młody, acz doświadczony nos — Quentin Bisch.
Zapach skojarzył mi się z luksusowym, eleganckim wnętrzem. Marmur, wysokie stropy, skórzane obicia, kwiaty w wazonie, świece. Bez przepychu, minimalizm najwyższej jakości. Takie wnętrze, w którym nie smaży się dwudziestu naleśników i nie piecze co kilka dni kalafiora. Czyli nie moje. Ale spoko. Aspiracyjnie wszystko się zgadza. Lista składników pokrywa się z moimi dotychczasowymi faworytami (więcej o nich w kolejnych wpisach): pieprz i szafran w nucie głowy, liść fiołka, ambra i piżmo w sercu, w bazie najdłużej rozbrzmiewające nuty paczuli, drzewa sandałowego, podkręcone ambroksanem (yeah!). Wytrawny, drzewno-korzenny, niezwykle szykowny.
Zbieram za nie komplementy. Między innymi od terapeutki i mojego syna.
Nos: Quentin Bisch
Rok wydania: 2016
Cena: 660 zł (100 ml)
Monia