Wywiad. 18.08.2018. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Mahdieh Gholami

Na swoje wesele poprosiłam o delikatny makijaż. Znajome nie przebierały w słowach, wytykając, że wyglądam, jakbym w ogóle nie pomalowała się do ślubu. W Iranie to kolejna ważna kwestia — przez to, że zmuszone jesteśmy zakrywać ciała, twarz staje się jedynym polem do popisu. Stąd tendencja do przesady i wieczorowego makijażu już o 8 rano

Pamiętasz swoją pierwszą wizytę w Polsce?

Moja siostra przeprowadziła się do Polski na studia 33 lata temu, ja odwiedziłam ją po raz pierwszy dopiero 10 lat temu. Spędziłam tu kilka dni, a następnie ruszyłam do Włoch. Choć Rzym jako miasto bardzo mi się podobał, nie potrafiłam odnaleźć się między wąskimi uliczkami i wysokimi kamienicami. Gdy wróciłam do Warszawy, odetchnęłam z ulgą — podobnie jak w Teheranie można wziąć głęboki oddech i nie trzeba zadzierać głowy do góry, żeby zobaczyć niebo.
Najbardziej jednak utkwił mi w pamięci spacer po Parku Łazienkowskim z siostrzenicą Anahitą. Mijałyśmy elegancką starszą parę siedzącą na ławeczce. W pewnym momencie zawołali: „Perska dziewczyno!”. Wszędzie zagranicą biorą mnie za hinduskę, rzadko kto zgaduje, że pochodzę z Iranu, dlatego zatrzymałyśmy się, żeby z nimi porozmawiać. Byli tacy mili!

Przeszło Ci wtedy przez myśl, żeby zostać tu na dłużej?

Nie, absolutnie. Lubiłam przyjeżdżać do Polski raz do roku i stąd podróżować do innych europejskich stolic, ale to by było na tyle. Siostra oczywiście próbowała motywować mnie do nauki języka, na co ja odpowiadałam, żeby dała mi się zrelaksować na wakacjach i nie zmuszała do nauki. Wystarczył zestaw zwrotów grzecznościowych: dziękuję, proszę, do widzenia (śmiech).

A pierwsze wrażenie odnośnie polskich kobiet?

Raczej oczywiste — Polki są nieporównywalnie bardziej niezależne od mężczyzn od kobiet w Iranie. Żyją po swojemu, nieprzyklejone do partnerów… A nawet jeśli, to nie w takim stopniu jak Iranki. Często o tym myślę, porównując pokolenie mojej mamy z jej polskimi rówieśniczkami. To jest przepaść.

Co przywozisz sobie z domu do Polski? Za czym najbardziej tęsknisz?

Ilekroć odwiedzam rodzinę w Teheranie, zaczynam od spakowania 10 kg ryżu. 5 kg do mojej walizki, 5 kg do walizki męża. Taki zapas starcza nam na około pół roku. Kolejno według ważności sangag barbari, czyli chleby irańskie wyrabiane na kamieniu. Mają zupełnie inny smak i konsystencjęniż polskie pieczywo. Słodycze z mąki ryżowej i mąki z cieciorki. Przyprawy — kurkuma, kminek, laski cynamonu, kardamon, pistacje, suszone owoce — pigwa, daktyle. Herbatę, wodę różaną, wodę z kwiatów pomarańczy.

 

A kosmetyki?

Lubię polskie kosmetyki, ale rzeczywiście jest kilka produktów, które przywożę z Iranu: olej z gorzkich migdałów do pielęgnacji włosów i masażu skalpu, kharguszak — miksturę na porost włosów bazującą na wyciągu z ziół, którą wciera się w skórę głowy lub brwi, sefidab — mydło z krowiego tłuszczu, którego używa się do mycia włosów. Sprawia, że są miękkie i zyskują na objętości.
Przywożę też irańskie mydełka o zapachu granatu, kardmonu lub cynamonu, i rozmaite olejki, np. z czarnuszki i, absolutnie najważniejszy, olej z gorzkich migdałów.
Najgorsze są te momenty, kiedy rzeczy nie mieszczą się do walizek i trzeba zdecydować, czy spakować olej z migdałów, czy chleb. Ciężko o właściwy wybór.

Z tego, co mówisz, wnioskujemy, że dziewczyny w Iranie bardzo dbają o włosy.

O tak, włosy to niekwestionowany symbol kobiecej urody. Chodzimy do fryzjera przynajmniej raz w tygodniu. Nie tylko, żeby je pielęgnować, ale też po to, żeby usuwać zbędne owłosienie. Niestety standardy w tej kwestii są u nas mocno wyśrubowane. Za to natura obdarzyła Iranki nie tylko mocnym i ciemnym włosem na głowie. Także nitkowanie twarzy, rąk, nóg odbywa się u większości Iranek raz w tygodniu.

O to też zapytamy, ale w pierwszej kolejności chciałybyśmy się dowiedzieć, jak Ty pielęgnujesz głowę?

Woda w Polsce dosyć mocno mi ją przesusza. Raz w tygodniu, na kilka godzin przed kąpielą, wcieram we włosy i skalp wspomniany olejek z gorzkich migdałów, i pozostaję z takim kompresem aż do wieczora. Gdy zauważam po paru dniach, że ponownie się przesuszyły, nakładam odrobinę oleju na wilgotne końcówki.
Do mycia używam rozrzedzonego wodą szamponu i masuję nim tylko skalp. Piana, która spływa po włosach wystarcza, żeby je umyć, a dzięki temu mniej się nie plączą i niszczą. Bardzo uważam na to, żeby nie pocierać mokrych kosmyków zbyt energicznie ręcznikiem, co narusza ich strukturę. Stronię też od suszarki.

Opowiesz teraz więcej o nitkowaniu?

To irański sposób na usuwanie zbędnego owłosienia przy pomocy bawełnianej nitki, której dwa skrzyżowane końce pociera się w charakterystyczny sposób tuż przy twarzy; stosowany głównie przy depilacji wąsika, brwi i bokobrodów. Poza tym stanowi wspaniałą alternatywę dla wosku, który może podrażniać wrażliwą cerę naczynkową, nadaje się do każdego rodzaju skóry, a przy okazji poprawia krążenie i ukrwienie skóry.

Nie możemy oderwać oczu od twoich brwi.

W Iranie mówi się, że nitkowanie dla brwi jest jak żelazko dla pięknej sukienki. Dopiero gdy jest starannie wyprasowana, widać jej prawdziwe piękno. To samo z brwiami. Nie chodzi o to, żeby zmienić ich kształt, ale żeby wydobyć ich charakter, precyzyjnie usuwając niepotrzebne, nawet najmniejsze ciemne włoski, które „zacieniają” twarz. Gdy są uporządkowane, rozjaśnia się całe lico — niesamowite, jak korzystnie wpływa to na nasze rysy. Oczywiście może też zdarzyć się odwrotnie, gdy ktoś nieudolnie nam tę usługę wykona. Twarz robi się wtedy pusta jak u lalki.

Wiemy, że potrafisz robić to sama.

Większość dziewczyn korzysta z takich usług w salonie. Ja skończyłam kurs nitkowania, bo miałam już dosyć częstych wizyt u kosmetyczki. Żeby dostosować się do obowiązujących standardów gładkości, musiałam stawiać się u niej przynajmniej raz w tygodniu, jeśli nie dwa. To straszna strata czasu i pieniędzy.

Włosy mamy obgadane, co z resztą ciała, co z twarzą? Jak wygląda Twoja codzienna rutyna?

Mamy w Iranie taki naturalny produkt do mycia twarzy, sefidab (czyt. sefidob), który jest mieszanką krowiego tłuszczu z określonym rodzajem białej glinki, suszoną w słońcu w formie kulek. Działa jak peeling, usuwa zanieczyszczenia i martwy naskórek, a przy tym rozjaśnia i  nawilża.
Co jeszcze… Kobiety w mojej rodzinie wyrobiły sobie nawyk przecierania twarzy skórką od owoców, które akurat obierają. Większość z nich jest przecież bogata w naturalne kwasy, które bardzo korzystnie wpływają na skórę. Sama zresztą obkładam się resztkami świeżego ogórka,  podobnie robię z brzoskwinią, arbuzem, jabłkiem. Po kilku minutach zmywam. Efekty widać od razu – skóra promienieje, delikatnie się rozjaśnia. Tylko truskawek mi szkoda, wolę zjeść w całości (śmiech).

Monika: Moja mama też sięgała w tym celu po ogórki. I cytrynę. Ja z kolei po awokado.

Mahdieh: Ale żeby Was nie wprowadzić w błąd, to nie jest jakiś irański zwyczaj. W Iranie naturalne metody pielęgnacji wcale nie są takie popularne. Większość dziewczyn preferuje gotowe kosmetyki, najchętniej francuskie apteczne, polecane przez dermatologów.

Jakich kremów używasz?

Bywało, że i ja szarpnęłam od czasu do czasu na jakiś apteczny dermokosmetyk, ale na mojej skórze nigdy nie widziałam dużej różnicy. Gdy byłam młodsza, wystarczało mi kilka kropel oleju sezamowego.
Odkąd mieszkam w Polsce używam polskich kremów, z których jestem bardzo zadowolona — Ziaja Cupuacuz masłem karite, masło do ciała z awokado marki Dax Cosmetics. Nigdy nie zapominam o kremie z filtrem. Mam naturalnie ciemną karnację, nie chcę się bardziej opalać. Tym bardziej, że w moim przypadku słońce podbija ciemnoszary ton, który nadaje twarzy ponury wygląd. To absolutnie nie dodaje mi uroku.

Czy udało Ci się znaleźć zadowalający preparat ochronny?

Używałam różnych, ale jakiś czas temu trafiłam na krem Dax Sun z olejem arganowym i filtrem SPF 50+ — jest najlepszy ze wszystkich, z jakimi miałam do czynienia. Kupiłam kolejne opakowanie, i nawet zdążyłam zawieźć już rodzinie kilka tubek w prezencie.
Polskie kosmetyki są bardzo dobre i pięknie pachną. Nawet w Iranie dziewczyny o tym wiedzą.

Można je u Was kupić?

Tylko z nieoficjalnych źródeł.

Co w takim razie oprócz kremu z SPF zawozisz w prezencie?

Głównie Ziaję i Bielendę. Swoją drogą za miesiąc przyjeżdża do nas w odwiedziny prawie cała moja rodzina — jedyne kosmetyki, które spakują, to zapas oleju migdałowy dla mnie (śmiech). Resztę kupią sobie na miejscu.

Mahdieh przynosi z łazienki spory słoik.

Mój ulubiony peeling — Ziaja, również z serii Cupuacu. Dodaję do niego wysuszone fusy po naszej porannej kawie. Jestem od niego uzależniona.

A co z makijażem?

Na pewno stosuję go w Polsce mniej i rzadziej niż w Iranie. Chociaż nawet tam, na tle innych dziewczyn, używałam go tyle co nic. Na swoje wesele poprosiłam o delikatny makijaż. Znajome nie przebierały w słowach, wytykając, że wyglądam, jakbym w ogóle nie pomalowała się do ślubu. W Iranie to kolejna ważna kwestia — przez to, że zmuszone jesteśmy zakrywać swoje ciała, twarz staje się jedynym polem do popisu. Stąd tendencja do przesady i wieczorowego makijażu już o 8 rano.
Także na co dzień maluję tylko rzęsy. Zrezygnowałam z eyelinera i cieni do powiek, czasem maznę się różem po policzkach, bardzo rzadko maluję usta.

Skąd ta zmiana?

Dostosowałam się do otoczenia. W Iranie twarz saute wygląda po prostu dziwnie. Tu jest odwrotnie. Gdybym poszła rano po pieczywo w pełnym irańskim makijażu, czułabym się na tle subtelnie pomalowanych Polek bardzo niekomfortowo. Już i tak mnie „widać” na ulicy z powodu bardzo gęstych, ciemnych włosów. Nie chcę i nie potrzebuję dodatkowo zwracać na siebie uwagi. Być może jest to również kwestia wieku. Mam 35 lat i wreszcie zaczęłam w pełni akceptować to, jak wyglądam. Siwe włosy pojawiły mi się na skroniach, gdy mieszkałam w Iranie. Obsesyjnie farbowałam je wtedy henną, w Polsce już tego nie robię. Nawet zaczęłam je lubić. Widzę wiele dziewczyn, które siwieją podobnie do mnie i się tym tak nie przejmują, wobec czego ja też przestałam. Powiem więcej — nawet mi się takie jasne nitki we włosach zaczęły podobać, o!
Podobnie z wypryskami. Kiedyś pojawiające się od czasu do czasu krostki na twarzy oznaczały koniec świata. Biegłam do lekarza z nadzieją, że przepisze mi cudowne mazidło, który na zawsze rozwiąże problem. Teraz podchodzę do tego z nieporównywalnie większym spokojem.

Czyli to miks dojrzałości i innej kultury.

Dokładnie tak. To samo dotyczy ubrań. W Iranie bardzo przejmowałam się tym, że wszystko powinno być do siebie dopasowane. Buty muszą pasować do torebki, chusta do spodni. Strasznie dużo energii kosztuje ciągłe zastanawianie się, co z czym połączyć, żeby nie popełnić gafy.
Tu ludzie zdecydowanie mniej uwagi poświęcają wyglądowi, więc i ja przestałam się tym martwić. Chociaż nie tak od razu — pamiętam, że na początku bardzo stresowałam się kodami estetycznymi, które były dla mnie zupełnie nowe. Zamęczałam męża pytaniami, czy dany strój jest odpowiedni do okazji, czy nie wyglądam dziwnie. Biedny zupełnie nie wiedział, o co mi chodzi. Odpowiadał: „Nałóż to, w czym czujesz się dobrze i swobodnie”. Skąd miałam wiedzieć, czy moje swobodne połączenie kolorystyczne nie okaże się jakąś kolorystyczną gafą? Wszystkie zasady, wpajane mi od dziecka, opresyjne, ale jednak oswojone, tutaj zupełnie nie obowiązywały. Już nie wspominając o blokadzie do noszenia bluzki, która nie zasłania bioder, do zbyt obcisłych spodni, do odkrytych ramion. Do dzisiaj nie mam pewności, czy wypracowałam już „europejski” styl i tak naprawdę pewnie nigdy nie wskoczę w obcisłe jeansy i top na ramiączkach (śmiech).
Na wszelki wypadek trzymam się neutralnych połączeń. Ale przynajmniej wiem, że ludzie nie są aż tak oceniający. Że nikt nie zwraca tu aż tak dużej uwagi na tak powierzchowne sprawy.

Monika: Niesamowite jest to, co powiedziałaś. Dla mnie Warszawa pod tym względem jest stresująca. I czuję, że powinnam mieć zrobione paznokcie i umyte włosy. W oddalonym o sześć godzin pociągiem Berlinie już nie.

Paulina: Ja też czuję się tutaj oceniana.

Mahdieh: To wyobraźcie sobie, że w Iranie jest piętnaście razy gorzej.

Czyli musisz być idealna.

Dokładnie tak.

Możemy cofnąć się na chwilę w czasie do Twoich podróży po Europie? Ubierałaś się podczas nich po irańsku czy po europejsku?

Kupowałam sobie w Europie ubrania, mając na uwadze irańskie zasady i to, że jak wrócę do domu, to muszą mi się te ubrania jeszcze do czegoś przydać. Zazwyczaj stawiałam na luźne spodnie i bluzki zakrywające ramiona i pośladki. W Iranie na taki zestaw narzucała dodatkowo coś w rodzaju płaszcza lub tuniki, co pozwalało zamaskować kobiece kształty.

Co by się stało, gdybyś wyszła w swoim dzisiejszym stroju w Iranie?

Na pewno zostałabym upomniana, a może nawet aresztowana.

Jak kobiety w Iranie się z tym czują? Poruszacie ten temat między sobą?

Zdecydowanie nam się to nie podoba, czego następstwem są liczne protesty. Kobiety wychodzą na ulice dużymi grupami, zawsze kończy się to aresztowaniami. Ale widzę też drobne pozytywne zmiany — jeszcze 10 lat temu nie można było zobaczyć na ulicach dziewczyny z chłopakiem trzymających się za ręce. Teraz tak.
Współczesne dziewczyny potrafią zamienić hijab w akcesorium modowe. Bawią się kolorem, tkaniną, modelem, sposobem wiązania. Starają się podkreślić nim swoją urodę, chociaż naturalna kobieca energia musi być zamknięta przed światem… Jedyny moment oddechu to zagraniczna podróż. Pierwsze dni bez hijabu były dla mnie zawsze dziwne. Mieszanka radości i lęku, i ciągłe poczucie, że o czymś zapominam. Po kilku dniach przychodziła ogromna ulga.

Z innej beczki — czy w Iranie panuje silna tradycja hammamu?

Są hammamy, ale nie cieszą się wielką popularnością. W Iranie ludzie od dawna mają w domach łazienki i chyba właśnie to wpłynęło na osłabienie tradycji. Oczywiście, gdy budują nowy basen, powstaje przy nim również hammam. Ale zdecydowanie wyszła z użycia tradycja korzystania z niego, sama korzystałam z niego ostatnio, będąc jeszcze dzieckiem.

Wybacz z góry, jeśli uznasz to pytanie za zbyt osobiste, ale czy opresyjne zakazy, narzucające (z naszej perspektywy) poczucie winy i wstyd za własne ciało przekładają się na ogólne zakłopotanie związane z nagością, nawet wśród kobiet?

Ja się wstydzę. Gdy prosiłam mamę lub siostrę, żeby umyły mi plecy, zawsze się zakrywałam. Myślę, że dawniej kobiety czuły się między sobą bardziej komfortowo. Wraz z zanikiem tradycji hammamu, zanikła już kompletnie swoboda obnażania się nawet przed kobietami.
Zresztą to właśnie w hammamach matki wypatrywały narzeczonej dla swoich synów. I gdy taką wypatrzyły, to rodzina się jej oświadczała.

Monika: Może to jest jednak kwestia indywidualna, związana bardziej z wychowaniem niż kulturą. Moja mama jest bardzo wstydliwa i zawsze się przed nami zasłaniała.

Mahdieh: W Iranie też jest to kwestia indywidualna. Zależy w dużej mierze od rodziny, w jakiej się wychowujesz, i od religijności.

Ciekawe jesteśmy, jak to wszystko przekłada się u Ciebie na poczucie atrakcyjności? Kiedy najlepiej czujesz się ze sobą, w swoim ciele?

Gdy przebywam w kobiecym towarzystwie („women gathering”), bo wtedy czuję się najswobodniej. Mogę nałożyć na siebie sukienkę, nie myśleć, czy mam coś zakryte czy nie.

A odkąd mieszkasz w Polsce?

W Polsce słyszę dużo komplementów od męża, ale też od koleżanek, które zachwycają się moimi włosami i brwiami. Gdy nitkuję im brwi, proszą o taki sam kształt jak mój, co najczęściej jest niemożliwe, bo one są delikatnymi blondynkami z jasnymi włoskami (śmiech).
Mam blisko siostrę i jej rodzinę, wśród których czuję się dobrze, bezpiecznie. To, o czym mówię, to może nie do końca poczucie atrakcyjności, o które pytacie, ale rodzaj swobody i spokoju, które sprawiają, że czuję się dobrze. A zakładam, że gdy czujemy się dobrze sami ze sobą, to jesteśmy dla otoczenia atrakcyjni.

Czy masz jakieś wspomnienie pielęgnacyjne związane ze swoją Mamą lub naśladujesz rytuały, które ona przy sobie wykonywała?

Nieszczególnie. Muszę jednak przyznać, że moja mama bardzo pilnuje, czy używam irańskiego peelingu, o którym wspominałam. Siostra po przeprowadzce przestała go używać i teraz mama się niepokoi, że i ja z niego zrezygnuję (śmiech). W każdym razie nie zamierzam, bo fantastycznie wpływa na moją cerę.

Gdybyś mogła wyjść z siebie na jeden dzień i wcielić się w zupełnie inną osobę lub postać fikcyjną, kto by to był?

Maryam Mirzakhani — światowej sławy matematyczka irańskiego pochodzenia, która wykładała na Uniwersytecie w Stanford. Jako pierwsza kobieta w historii została uhonorowana medalem Fields’a — najważniejszą nagrodą w tej dziedzinie. Niestety zmarła w zeszłym roku młodo na raka piersi. Chciałabym przeżyć jeden dzień jako ona.

Dlaczego?

Jestem słaba w matematyce, a przez tatę, który miał własne niespełnione ambicję, odczuwałam ogromną presję, żeby zostać naukowczynią. Rodzice bardzo dbali o naszą edukację — moja siostra jest dentystką, brat inżynierem budownictwa, moja kuzynka odnosi ogromne sukcesy w dziedzinach ścisłych na akademickich szczeblach. Natomiast ja czułam się zawsze pewniej w dziedzinach humanistycznych. A najlepiej ze wszystkiego wychodzi mi komunikacja z ludźmi. Zanim pogodziłam się z tym, że nie czeka mnie kariera naukowa, frustracja tylko narastała. Dlatego, żeby zamknąć temat już raz na zawsze, chciałabym sprawdzić, co rzeczywiście mnie ominęło. Przynajmniej na jeden dzień. A potem wrócę z radością do bycia sobą, bo lubię być po prostu Mahdieh.


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK