Znacie to uczucie, gdy czytacie wciągającą książkę i chcecie, żeby nigdy się nie skończyła? Wiem, że to ryzykowne porównanie — najwyżej się zaśmiejecie — ale ja miewam podobnie z kremami do twarzy. Większość nudzi mnie w połowie słoiczka. A potem używanie staje się żmudne, jak czytanie Tomka na tropie Indian (z góry przepraszam, jeśli ranię czyjeś uczucia). Końca nie widać… I tylko raz na jakiś czas zdarza się odkrycie na miarę Middlesex Jeffreya Eugenidesa czy Opowieści o miłości i mroku Amosa Oza. Nie można się nacieszyć.
Oto moi dwaj ulubieńcy:
Organic Rescue Salve Beyond Organic Skincare, 170 zł, 30 ml
Gdy się skończył, krzyknęłam na cały głos: „O nieee”, aż przybiegł do łazienki mój zaniepokojony chłopak. Ciężko mu było wytłumaczyć, skąd ten żal, ale może Wy zrozumiecie…
Odkąd za radę Oli Knaflewskiej, kosmetolożki i założycielki SPA Na Temat Piękna, przerzuciłam się na beztłuszczową nocną pielęgnację i zredukowałam ją do mycia i tonizowania twarzy, budzę się rano nie tylko spragniona wody i kawy, ale również kremu do twarzy. Smarowanie jej grubą warstwą Rescue to ulga i przyjemność. Mimo bogatej konsystencji szybko się wchłania. A przy tym koi, odżywia, napina skórę. I jeszcze pachnie dokładnie tak, jak lubię, czyli ziołami. Trochę jak krem, trochę jak lek. Ma podobny skład i właściwości, co ukochany Skin Food Weledy. Różni się jednak mocno konsystencją — mimo że bogaty i nazywany przez Warsztat Piękna „maścią naprawczą”, maść przypomina tylko w działaniu, a zdecydowanie szybciej się od niej wchłania, co czyni go jeszcze bardziej uniwersalnym niż Skin Food (sorki kochany). Nie zapchał moich kapryśnych porów, zaś poziom nawilżenia na suchej cerze utrzymywał się przez dobrych kilka godzin.
W składzie m.in. ekstrakt z rumianku i pokrzywy o właściwościach przeciwzapalnych oraz naturalne antyoksydanty (nagietek lekarski i olej z rokitnika). Idealny dla cer atopowych z problemami. Sprawdzi się latem do zadań specjalnych (oparzenia, podrażnienia, uczulenia), zaś zimą jako kuracja naprawcza na całą twarz.
Energetyzująca Esencja Odmładzająca Resibo, 99 zł, 50 ml
Pierwsze oznaki starzenia łatwo pomylić ze zmęczeniem. Wysypiasz się, jesz zdrowo, ćwiczysz, dbasz o siebie lepiej niż w wieku 20 lat, a mimo to twarz wygląda rano jak po mocno zakrapianej imprezie. Cudów nie ma i nie będzie. Pomagają nieco chlusty zimnej wody, masaż drenujący twarzy, picie wody i rozświetlacz. Od czasu do czasu zdarza się jakiś krem cudotwórca. Zazwyczaj z wysokiej półki.
Energetyzująca Esencja Odmładzająca Resibo też nie należy do najtańszych, ale warta jest każdej wydanej złotówki. Przywraca skórze witalność, poprawia napięcie i rzeczywiście, zgodnie z obietnicą producenta, daje efekt promiennej i wyspanej twarzy. Jedyne, czego nie robi, to nie odmładza, za to pięknie ożywia to, co lekko przywiędło. I najważniejsze — robi to od razu! Już po pierwszej aplikacji skóra wygląda jak koreańska dream skin. Lekko świecąca, jak po użyciu maseczki w płachcie.
W składzie jako kluczowe składniki widnieją wyciąg z algi Jania Rubens, witamina C, olej marula, roślinny propanediol i masło shea.