Wywiad. 18.05.2018. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Julita Olszewska

Na tym etapie nie muszę już przeglądać się w czyichś oczach, nie buduje to we mnie poczucia atrakcyjności. Wystarczy kojąca myśl w głowie, że daję radę. Że jest git

Jak jest z Tobą, Julka? Lubisz kosmetyki, nie lubisz?

Bardziej niż kosmetyki cenię sobie pielęgnację. Prawdę mówiąc na same produkty wydaję mało. Nie mam zbędnych rzeczy, ale nie mam też ulubionych. Na wyjazdy biorę Tołpę, bo oferuje poręczne miniaturowe opakowania. Lubię Ziaję i Alterrę za przystępne ceny i dostępność. Lubię polski Vianek — za obłędny peeling cukrowy.
A kasę, którą zaoszczędzam, wolę wydać na SPA lub terapeutę manualnego Jarka. Trafił do nas, kiedy Wierka (przyp. red. córka) miała problem z rączkami. Potem wziął się za mnie i mojego partnera. Dzięki rehabilitacji moja blizna po cesarce stała się miękka i elastyczna. Jak to jest możliwe, że żaden lekarz ani pielęgniarka nie powiedzieli mi, że blizny trzeba masować? Że można dzięki temu uniknąć nawet bliznowca?

To my musimy wszystko zmienić! Za dużo wydajemy na kosmetyki kosztem takich zabiegów…

Powoli, grosz do grosza, i macie masaż! Na przykład u Tajek, do których notabene chciałam iść dzisiaj. Ostatecznie spękałam, bo nie mówią słowa po polsku. Jak więc im wytłumaczyć, że mam złamane żebro?

Wspomniałaś też o SPA. Polecisz konkretne?

GłęboczekKlekotki — inspirowane japońskimi łaźniami sento, stara dobra Bryza w Juracie. Pamiętam, że podczas jednej z takich eskapad masażystka po skończonym zabiegu nałożyła mi na stopy ciepłe kapcie podgrzane w mikrofali. To było tak wspaniałe doznanie, że zapytałam się jej, czy ze mną nie zamieszka (śmiech).

Odwiedzasz te miejsca sama czy z koleżankami?

Zawsze bardzo dobrze wspominam samotne wypady — biorę ze sobą dużo książek, nadrabiam prasę, czasem też siadam do scenariuszy. Także albo sama, albo z siostrami.
Chociaż zdarzyło się, że i Wojtek ze mną pojechał. Przez pierwszy dzień psioczył, że to burżujskie, że strata czasu i kasy, że głupi pomysł. Ile się musiałam nasłuchać… Szybko jednak zmienił śpiewkę. Odczuł na własnym ciele, jakie to jest wspaniałe.
Uważam, że skoro nie wydaję na torebki, ani na ciuchy, ani nawet na kosmetyki, to mogę mieć swój wentyl. Mam świadomość, jak dobrze robi mi to na ciało i głowę — już wykrochmalona pościel i szlafrok na mnie działają. Oprócz tych oczywistych benefitów, jakim jest relaks, przy okazji odpoczywam od gotowania, mogę się stęsknić za rodziną. Wracam jak nowa.

Takie wyjazdy powinny być refundowane dla wszystkich matek. Albo jakieś rodzinne zrzutki na prezent dla młodej mamy, gdy odstawi dziecko od piersi. Wiele dziewczyn nawet nie dopuszcza do siebie takiej myśli, bo społecznie nie jest do do końca akceptowalne, żeby matka opuściła na kilka dni małe dziecko. Tu jest potrzebne wsparcie i rodziny, i bliskich.

Gdy Ignaś miał osiem miesięcy, wyjechałam z przyjaciółką na tydzień na Bali. Doszukałyśmy się w Vogue’u ranking stu najlepszych kurortów na świecie. Z marszu uznałyśmy, że to się nigdy nie wydarzy, że przecież nie stać nas na którekolwiek miejsce z tej listy. Potem jednak — trochę z przekory, a trochę z ciekawości — zaczęłyśmy sprawdzać i okazało się, że na 63. miejsce jednak możemy sobie pozwolić. I pojechałyśmy.

Na jakim etapie macierzyńskim wtedy byłaś?

Przestawałam karmić. Nie czułam zrozumienia dla tej decyzji.

Ale skąd nie było zrozumienia?

Zewsząd! Pierwsze dni przespałam. Obsługa hotelowa była tym mocno zaniepokojona. Codziennie proponowali mi jakąś rozrywkę — może kajaki, może jazda na koniu, obserwacja ptaków. Na wszelkie ich starania reagowałam stanowczym „nie” i spałam, spałam, spałam.
Gdy w końcu się przełamałam i przyznałam, że jestem młodą matką i że przez ostatnich siedem miesiący nie spałam, Pan z obsługi skwitował: „Nie chciałbym mieć takiej żony”.

Czyli nawet tam Cię to dopadło.

Niestety. Chociaż najwięcej niezrozumienia odczuwałam ze strony innych matek, które zamiast powiedzieć wprost: „Stara, myślę, że robisz źle”, fundowały mi zaczepki pełne podtekstu: „Ja bym tak nie potrafiła…”. Zapala ci się lampka alarmowa w głowie i myślisz: „Kurde, a ja potrafię, więc co to znaczy? Że nie mam więzi z moim dzieckiem?”. Przecież ja muszę mieć jeszcze paliwo na to, żeby go wychować! Fajnie wychować.
Ten wyjazd bardzo mnie zregenerował. Długo ciągnęłam na energii, której udało mi się wtedy całkiem sporo nagromadzić.

Gdyby każda tak potrafiła… Wszystkim wyszłoby to na dobre. Niekoniecznie na Bali, a na weekend za miastem. Ba! Może to być po prostu wyjście na długi samotny spacer, mogą być odwiedziny koleżanki ze szkolnej ławki.

Najwięcej oceniania doświadczyłam ze strony dziewczyn.

Paulina: Już teraz, gdy to mówisz, z tyłu głowy huczą mi reakcje czytelniczek.
Monika: Ale sorry, trzeba o tym mówić.

To skoro już się tak żalę, powiem wam jeszcze, że przez fakt, że jestem też modelką, raz po raz spotykam się z umniejszaniem. A przecież byłam w ciąży jak każda inna kobieta! Mało tego — w zagrożonej, którą spędziłam w łóżku. Tak samo przytyłam, miałam ogromny brzuch. Mój powrót do figury to nie kwestia genów i bycia modelką, co sugerowała każda jedna osoba. A właśnie że nie, gdy przestałam karmić, to się po prostu za siebie wzięłam. Zmieniłam codzienną dietę na lżejszą, ćwiczyłam. Oczywiście miałam ku temu możliwości. Nie można wymagać od wszystkich, żeby żyli ekologicznie, ćwiczyli jogę, czy stołowali się wyłącznie w oparciu o żywność ze znaczkiem bio, bo to wykracza ponad finansowe możliwości wielu ludzi. Tak samo jest z czasem. Nie każda matka go znajdzie. Ale jeśli znajdzie, to niech nie będzie oceniana, że poświęciła go sobie, do cholery!
Rozstępów z kolei udało mi się uniknąć dzięki radzie rzuconej przez masażystkę z Haffnera, w którym rodzice ufundowali mi krótki pobyt, właśnie podczas ciąży.

Czyli?

Wcierać czystą oliwę z oliwek, jak najmniej żółtą, w uda, pupę i piersi. Zadziałało, a ja od pierwszej ciąży jestem wkręcona w oleje.

Jak je stosujesz?

Pod prysznicem. Masuję wilgotne jeszcze ciało olejem sezamowym i spłukuję po chwili zimną wodą. Skóra jest ujędrniona i nawilżona, ale się nie lepi. To mój beauty secret, moja jedyna rutyna, której faktycznie się trzymam.

Próbowałaś migdałowego?

O migdałowym słyszałam, że przed porodem warto obkładać nim cipkę, żeby była bardziej elastyczna.

Cofnijmy się do tematu stereotypów. Z jakimi przyszło Ci się jeszcze zmierzyć?

W drugiej ciąży czułam się zdecydowanie lepiej, w związku z czym chodziłam na siłownię. Miałam osobistego trenera, byłam podpięta pod monitoring — gdy tylko skakało mi tętno, kończyliśmy. Moja motywacją była potrzeba czucia się silną, po prostu. Miałam już jedno miałe dziecko, wiedziałam, że po drugim porodzie muszę szybciej stanąć na nogi.
Na mój widok w szatni laski milkły. Ale były też takie, które podchodziły i zagajały wprost: „Nie wolno odchudzać się w ciąży”. Na sali wlepiały we mnie ślepia, patrzyły jak na małolatę, która nie chce przytyć. A nie że robię to dla siebie, dla dzieci, dla rodziny — żeby mieć siłę wszystko ciągnąć. Bo powiedzmy sobie szczerze, macierzyństwo wymaga ogromnej siły, i fizycznej, i psychicznej. Nie uwierzę nikomu, kto powie, że jest inaczej.
Z moich obserwacji wynika, że społecznie wciąż panuje przekonanie, że jeśli jesteś matką, masz nie myśleć, jak wyglądasz, jak się czujesz. Na szczęście to się zmienia, choć bardzo powoli.

Fajnie, że jesteś poza tym.

Nie do końca. Bo jednak się tym przejmuje. I też często czuję się nieatrakcyjna.

A co na to wpływa?

Najmniej atrakcyjna czuję się wtedy, gdy jestem wobec siebie zbyt oceniająca. Kiedy w moich oczach nie wywiązuję się dobrze ze wszystkich obowiązków, lub z tego, co sobie wymyśliłam. Są dzieci, które muszę ogarnąć. Bywa przecież, że rano nie zdążę nawet wziąć prysznica, bo już trzeba gdzieś biec. Apogeum następuje przy próbie zespolenia iluś rzeczy na raz — tego samego dnia chcę być wspierającą koleżanką, supermamą i atrakcyjną dziewczyną, i jeszcze po drodze czeka mnie spotkanie branżowe. Łączenie tego jest często ponad moje siły.
Na szczęście mój chłopak i syn zazwyczaj wychwytują te stany. Gdy czuję się fatalnie, oni paradoskalnie uważają, że jestem najpiękniejsza. Nie szczędzą wtedy na komplementach.
Ale ogólnie jest coraz lepiej, wychodzę powoli z traumy modelingu.

Traumy?

Modelki to najbardziej zakompleksiona grupa zawodowa, jaką znam.

Zjedzą Cię za ten fragment.

Proszę bardzo. Ale zanim ocenicie, postarajcie się wejść w skórę młodej dziewczyny, której cały czas wmawiają, że jest za chuda, że musi powiększyć biust, że ma krzywy zgryz, że to, że tamto. Jeśli bez ustanku to słyszysz, ziarno niepewności zostaje zasiane, niezależnie od tego, jak silne poczucie własnej wartości w sobie nosisz.
I dalej — ciągłe ocenianie po wyglądzie, czyli ładna równa się głupia. Odczuwam to tym bardziej teraz, gdy zmieniam branżę. Jestem scenarzystką, ale raz po raz przykleja mi się łatkę atrakcyjnej dziewczyny, która niewiele ma do powiedzenia. Stąd tendencja do chowania się. Zakładam duże okulary, wełnianą czapkę, wyciągnięty sweter, spodnie, broń Boże sukienkę… Nie wyłożę swojej kobiecości, jak często robią dziewczyny, które nie były modelkami. Potrafią się tym bawić, czasem wręcz się kobiecością wspomóc. I to jest fajne, ale ja mam ogromny problem, że postąpić analogicznie. Znudziło mi się ciągłe udawadnianie, że nie jestem głupia, nie tędy droga.

Odejmujesz sobie.

Tak, ciało zbyt długo było moją wizytówką, źle jestem przez to oceniana. Muszę wykładać innym dziewczynom, które często już na starcie mnie nie lubią, że nie jestem dla nich zagrożeniem. Kolesiom, że nie jestem łatwa.
We wrześniu czeka mnie przemówienie na ważnej europejskiej konferencji, piszę scenariusz do pełnometrażowej animacji „Privisa” dla Platige Image. Trafiłam do świetnego zespołu na warsztatach Kino Dzieci Pro, którym dowodzi Philip LaZebnik. To on jest odpowiedzialny za kultowe produkcje Disneya, np. „Mulan” czy „Pocahontas”. I to on pomaga mi się przygotować. Chciałby, żebym wyszła na scenę i powiedziała: „I’m a model, I’m a screenwriter”. Jeśli mają zapamiętać jeden projekt, a wyjdzie setka osób mówiących to samo, to ja tę rutynę przełamię, bo nie ma takiej drugiej osoby na świecie. Gdy go wysłuchałam, kompletnie się rozkleiłam. Przecież w życiu się na to nie zdobędę!

Ile masz czasu, żeby to w sobie przepracować?

Miesiąc z hakiem. Koleżanki modelki odradzają, ludzie z branży zachęcają. Zobaczymy, wciąż biję się z myślami, najłatwiej przecież pocisnąć ładnej dziewczynie. Nie zapomnę nigdy sytuacji, która przytrafiła mi się na imprezie u znanej pisarki. Podchodzą do mnie jej koleżanki intelektualistki i z szyderą w głosie pytają, jakie ostatnio czytałam książki. Jest impreza, pijemy wódkę, a one się na mnie zasadzają.

Trzeba było oddać stereotypem za stereotyp, równie absurdalnym i bezpodstawnym.

I ja z tych kompleksów czytam Prousta. Dobra, zły przykład, Prousta akurat lubię (śmiech). Ale zaglądam też do książek, które nie sprawiają mi przyjemności. Żeby nadgonić, żeby nie doprowadzić do sytuacji, w której ktokolwiek zbija mnie z tropu niepotrzebnym przytykiem. Zawsze znajdzie się jakaś producentka, która skomentuje, że mam za dużą walizkę, z całą pewnością po brzegi wypełnioną ciuchami na każdą okazję. Niby wypuszczam drugim uchem, a w efekcie chodzę zestresowana w dresie przez trzy dni.
Żeby to był koniec… Jeśli jesteś ładna, na pewno się puszczasz. Na pewno nie masz przyjaciółek. Kurczę, ja mam oddane przyjaciółki od lat. Mam też serdeczne koleżanki właśnie w gronie modelek, w większości, tak jak ja, urodzonych w latach osiemdziesiątych — Kamila Szczawińska, Zosia Promińska, Renulka, której nienawidzi cała Polska. Wszystkie dobrze sobie życzymy. To są super dziewczyny, którym nie brakuje zainteresowań i oleju w głowie.
Nie ma we mnie zgody, żeby jedynym kryterium oceny mojej osoby było to, że mam ładną twarz. To niesprawiedliwe. Pracuję, staram się być fajną mamą, dbam o rodzinę i przyjaciół.

Wróćmy jeszcze na chwilę do masaży, bo kilka razy o nich wspomniałaś. Co Cię do nich przekonało?

Masaż jest dla mnie formą porozumienia z ciałem, nawiązaniem z nim czułej, zdrowej relacji, ale też remedium na każdy problem i sposobem nagradzania siebie. Za ciężko zarobione pieniądze, za napisanie projektu.

Gdybyś musiała się zdecydować na jeden jego rodzaj, przy którym byś została?

Z całą pewnością życzyłabym sobie, żeby Jarek, wspomniany rehabilitant, towarzyszył nam do końca życia (śmiech). Gdybym jednak miała wybrać jeden masaż relaksacyjny, padłoby na masaż polinezyjski MA-URI.

Czym on się różni od reszty zabiegów tego typu?

To rytualny masaż, na który idzie się z intencją. Wieki temu, w Azji, fundowało się go żołnierzom wyruszającym na wojnę.
Do salonu przyszłam w złym stanie, zmęczona życiem i dziećmi. Monika spytała: „Jak myślisz, ile zgłosiło się do mnie kobiet takich jak Ty? 10? 100?”. Dotarło do mnie, że nie jestem w tym wszystkim osamotniona. Zupełnie jakbym spotkała kobietę, która reprezentuje wszystkie kobiety świata, taką, w której są ogromne pokłady zgody i zrozumienia.

Jak wygląda cały proces? Od czego zaczynacie seans?

Pierwsza jest rozmowa, potem się rozbierasz. Kładziesz się na łóżku, a pod otworem na twarz masz w pogotowiu chusteczki do wycierania łez. Co ciekawe, w kulturze polinezyjskiej mężczyzna, który nie płacze, nie jest mężczyzną.

Gdzie przyjmuje?

Mam ciało na Saskiej Kępie. Nie są to żadne czary, ale nie jest to też zwykły masaż, raczej psychologia ciała.

To teraz od ogółu to szczegółu  jak dbasz o twarz?

Lubię hydrolaty. Wodę różaną, wodę pietruszkową. Ta ostatnia daje niezrówane uczucie świeżości. Poza tym niewiele — wieczorem olej z pestek malin, rano krem nawilżający, teraz akurat używam siarkowego polskiej marki Barwa. Fakt faktem nigdy nie miałam większych problemów ze skórą. Jedynie podczas sesji zdjęciowych czułam, że makijaż nie pozwala jej oddychać i że czym prędzej muszę ją porządnie umyć, nakremować, odżywić.
Czasami wyjeżdzam z dwiema siostrami do Cisowego Zakątku w okolicach Stilo. Każda zabiera maseczki, najczęściej Ziaję, i błoto. Rozmawiamy, siedzimy w saunie, czytamy, gramy w planszówki. Bardzo cenię sobie czas spędzony z nimi.

Jaka jest między wami różnica wieku?

Karina — młodsza o trzy lata, a druga, Martyna, o dziewięć, i w kwestiach pielęgnacji to właśnie ona ma najwięcej do powiedzenia. Przez lata udało jej się zbudować bardzo silną więź ze swoim fryzjerem, czym zresztą nas zaraziła. Teraz cała rodzina do niego chodzi.

Ty też?

Tak, jeżdzę do niego z Warszawy do Gdańska, bo uważam, że jak nikt inny kładzie farbę. Ombre spod jego pędzla jest tak dobre, że ani nie widać, że siwieję, ani że się farbuję. Mistrz.

Co jeszcze robisz przy włosach?

Ugniatam solą morską poleconą przez Wojtka — Kevin Murphy Beach Look. To jedyne, co przychodzi mi z łatwością (śmiech), w takiej fryzurze czuję się zresztą najlepiej.

Pielęgnacja, od A do Z, za nami. Co z makijażem?

Nie umiem sama dobrze się pomalować. Albo po prostu mam zawyżony standard „dobrego makijażu”, bo przez lata byłam malowana przez najlepszych wizażystów. Starałam się spamiętać wszystkie podejrzane triki, ale gdy tylko dochodziło do próby odtworzenia ich samodzielnie przed lustrem, efekt był mizerny. Dlatego na codzień nie maluję się właściwie wcale. Z kolei przy okazji tak zwanych wielkich wyjść trzymam się kilku rad, które otrzymałam od Magdy Szulc — prywanie mojej przyjaciółki, zawodowo właśnie makijażystki.

I jak się wtedy malujesz?

Skóra sauté, rzęsy lekko wytuszowane, a na ustach dobrze dobrana pomadka. Ważne, żeby wyglądała tak, jakbym się przed chwilą całowała. Nie jest to trudne, wystarczy wklepać szminkę opuszkiem palca i po sprawie.

Masz swój ulubiony odcień, wykończenie, lub może po prostu ulubioną szminkę?

Estée Lauder Envious, która jest trochę podgryziona przez Wierkę… Ciekawe, czy tak właśnie wyglądają szminki wszystkich matek.

Monika: Moje nie. Ale ja mam syna, którego na szczęście szminki nie ruszają, nawet jeśli mają odcień strażackiej czerwieni.

Ciekawe, że mówisz akurat o „strażackiej” czerwieni. NARS Fire Down Below to mój kolejny must-have, nie oddałabym jej nikomu.

A coś, co z marszu dodaje Ci animuszu?

Z kolorówki właśnie szminka. Jest mała, prosta, a tak wiele w twarzy zmienia… Z produktów do pielęgnacji — olej sezamowy. Nada się i do ciała, i do włosów, i do kuchni (śmiech).

Mówiłaś dużo o kompleksach i o tym, kiedy czujesz się nieatrakcyjna. Może już na koniec – kiedy Ci ze sobą najlepiej?

Po masażu i gdy wychodzę z morza. Ciało jest naprężone po pływaniu, skóra opalona, na głowie beach bum. Lubię siebie w tej słonecznej, piegowatej wersji. Ale też wtedy, gdy wychodzę z moimi koleżankami i wszystkie mamy pomalowane usta, i zęby ubarwione fioletem od wina, i czujemy się królowymi życia.
Na tym etapie już  nie muszę przeglądać się w czyichś oczach, nie buduje to we mnie poczucia atrakcyjności. Wisi mi, czy kolesie się za mną oglądają. Wystarczy kojąca myśl w głowie — dajesz radę, dobrze wyglądasz. Jest git.


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK