Do ciała, do włosów, do twarzy i… od środka – produkty, o których zaraz przeczytacie, sprawdziły się u mnie wiosną spędzoną w domu. Do każdego chętnie wrócę niezależnie od pory roku.
Niektóre z nich kupiłam sama, niektóre dostałam bezpośrednio od marek w ramach niezobowiązujących testów. Pod recenzjami znajdziecie konkretną informację o „pochodzeniu”.
DEDE Shampoo Davines, 68 zł, 250 ml
„Delikatny szampon do częstego mycia włosów” – czytamy na stronie producenta. „To coś dla mnie”, myślę. W końcu myję włosy codziennie. Zanim ruszycie z naganą, uprzedzę, że wie o tym zaprzyjaźniona fryzjerka. Wie też, że nie zmienię swoich nawyków. Mało co wprawia mnie w taki dyskomfort fizyczny, jak brudna skóra głowy. Nawet nie tłusta, a brudna. Komu przeszkadza to uczucie, ten wie, o czym mówię.
Po raz kolejny nie zawiodłam się na marce. Zresztą chyba tylko jedna linia mi nie podeszła – LOVE CURL do włosów (faktycznie) kręconych. I to tylko dlatego, że wówczas źle oceniłam zapotrzebowanie i typ swoich, w efekcie czego były obciążone. Za to nawadniającej odżywki MOMO z ekstraktem z żółtego melona trzymam się kurczowo (pisałam o niej tu). Wracając do DEDE, jest to naprawdę fajny szampon. Może nie rewolucyjny, ale przyzwoity. Robi, co ma robić – oczyszcza, nie podrażnia, sprawia, że włosy są sprężyste i sypkie. I nie klapią.
Jako główny składnik występuje tu bogaty w sole mineralne ekstrakt z czerwonego selera. Specjalnie dla marki hodują go panowie Giancarlo i Doriano Pozzatello z Orbassano pod Turynem. Swoją drogą, jeśli oczywiście jesteście zainteresowane/-i, poczytajcie o współpracy Davines z małymi, zrównoważonymi środowiskowo włoskimi gospodarstwami, o sposobie na przetwarzanie plastiku, o programie Zero Impact i wykorzystywaniu czystej energii odnawialnej. Na mnie zrobiło to ogromne wrażenie.
Produkt otrzymałam do niezobowiązujących testów po osobistym zgłoszeniu się do marki.
All-One Mandel Pure Natural Soap Dr. Bronner’s, 29 zł, 140 g
Kocham mydła w kostce. Staram się przywieźć chociaż jedno z każdej podróży. A że o podróżowaniu nie było w ostatnim czasie mowy, postanowiłam przyjrzeć się swoim zapasom. Padło na migdałową kostkę Dr. Bronner’s.
Natłuszcza, jest wydajne, spakowane w papier i ma dobry skład (baza ze zmydlonych BIO olejów: kokosowego i jojoba, i oliwy z oliwek). Do tego pachnie jak Pasta di Mandorla – moje ulubione sycylijskie ciasteczka z miazgi migdałowej.
Spieniam je na wspomnianej w HITACH 2019 gąbce z Rossmanna (7,99 zł).
Produkt kupiłam sama.
Masło Shea Organic Ministerstwo Dobrego Mydła, 18 zł, 50 g
Zawsze staram się podkreślać, że nie ma produktów uniwersalnych. Takich, które sprawdzą się u każdego. I nie zmieniam zdania, ale robię wyjątek, bo zestaw ratunkowy (robocze określenie; w ofercie marki nie figuruje jako zestaw) z Ministerstwa Dobrego Mydła ukoi najbardziej spierzchnięte i podrażnione częstym myciem dłonie. Wszystkie.
Jeśli żadne inne specyfiki do rąk nie dają rady, zaufajcie temu duetowi: mydło ryżowe (oczyszcza i nawilża) + masło shea (odżywia i tworzy warstwę ochronną). Nie pożałujecie, obiecuję. Już samo mydło działa jak treściwy krem. A jeśli jeszcze Was nie przekonałam, wesprzecie tym gestem nie tylko swoją skórę, ale też polską markę (oraz środowisko za sprawą zrównoważonej produkcji i bezpiecznych surowców).
Produkt kupiłam sama.
Latte per Il Corpo Officina di Profumo Santa Maria Novella 1612, ok. 200 zł, 250 ml
To chyba najdroższy kosmetyk do ciała, jaki kupiłam w całym swoim życiu. Na kosmetyki do twarzy potrafię wydać na kosmetyki sporo, przyznaję. Ale do ciała? Odkładałam decyzję o jego kupnie przez długie miesiące – bo szybko zużyję, bo szkoda po prostu. Aż się złamałam. Nie mogłam dłużej opierać się temu zapachowi. I konsystencji. I butelce, i historii marki. Mleczko sprezentowałam sama sobie na zeszłoroczne Święta. Nie zużyłam do dziś, takie jest wydajne. Choć lekkie, konkretnie nawilża, a z czasem zmiękcza skórę, która robi się coraz przyjemniejsza w dotyku.
Pachnie jak nagrodzona w ostatnich HITACH maska do włosów (Crema per capelli al miele) – różą i gardenią w nienachalny, zupełnie nie słodki sposób. Dla mnie jest to zapach czystości, ale też bogatej Włoszki. Dzięki niemu, jak trafnie skomentowała jedna z naszych czytelniczek, „po prostu zostajesz na cito Madonną Fra Angelico”.
W Polsce dostępne w GaliLu stacjonarnie i/lub, ze względu na politykę marki, telefonicznie i mailowo.
Produkt kupiłam sama.
Olejek z 10% CBD Hemp Juice (ceny olejków od 75 zł do 320 zł)
Niestety nie wiem, ile kosztował, bo w międzyczasie marka zmieniła ofertę, a ja przed napisaniem tego tekstu nie zdążyłam skonsultować z założycielami, które z nowych olejków odpowiadają tym, które testowałyśmy my (wtedy zawartość CBD była przedstawiana w %, teraz w mg). Dowiem się i wrócę do Was z informacją, chociaż nie wiem, czy to konieczne – nowa strona jest przejrzysta (i piękna) i znajdziecie na niej wyczerpujące informacje, w tym: Jak działa i czym w ogóle jest CBD? Od jakiego olejku najlepiej zacząć? Który będzie dla Was najlepszy i dlaczego? Czy można przyjmować CBD z innymi lekami? itd.
Hemp Juice to niewielka lokalna marka prowadzona przez parę z Mokotowa (także nie tylko lokalna, ale w moim przypadku również sąsiedzka). Ich produkty są najładniejszymi produktami tego typu na rynku. Spójna estetycznie identyfikacja wizualna i komunikacja, nieprzekombinowane, wpadające w ucho nazwy (np. VIBE UP, COOL IT, ZEN YOU). Aż miło się je trzyma na wierzchu. Tak, na mnie to od razu działa.
Co najważniejsze, olejki są naprawdę skuteczne. 10% stężenie poprawiło jakość snu, uspokoiło oddech i, mam wrażenie, pozytywnie wpłynęło na odporność. Ataki paniki, które leczę farmakologicznie, zdarzały się rzadziej. Jedyne co, jak w przypadku każdej suplementacji, trzeba dbać o regularność przyjmowania. Tylko wtedy to ma sens.
Produkt otrzymałam do niezobowiązujących testów bezpośrednio od marki.
Australian Blue Cypress Face Nectar Ere Perez, 139 zł, 30 ml
Markę Ere Perez znalazłam przypadkiem na Instagramie. Niedługo po tym odkryciu okazało się, że jest dostępna w Polsce za pośrednictwem Zalando Beauty (które swoją drogą ma w swojej ofercie wiele wspaniałym marek; to nie reklama, ale nie miałybyśmy nic przeciwko współpracy). Z marszu zamówiłam jeszcze korektor i róż w kremie.
Słowo „nektar” w nazwie świetnie opisuje, czym to serum jest dla skóry. Nawadnia, wygładza, rozświetla i odżywia. Sprawia, że twarz nabiera zdrowszego kolorytu. Konsystencja, mimo że olejowa, jest lekka, a wykończenie satynowe. Efekt? Dużo blasku – nie mylić ze świeceniem się.
Jako kluczowe składniki marka wyróżnia olej z australijskiego niebieskiego cyprysa, olej z cedru atlaskiego, olej kadzidlany, winogronowy, jaśminowy i jojoba, olej z otrębów ryżowych i witaminę E. Moim zdaniem mieszanka jest starannie przemyślana, choć chemiczką nie jestem. Oceniam na podstawie działania i wiedzy o poszczególnych składnikach. Szczerze się z nim polubiłam.
Produkt kupiłam sama.
Energizing Seasonal Superactive Davines, 229 zł, 100 ml
Serum wodne przeciwdziałające utracie włosów w wyniku stresu i działania czynników sezonowych. Zastosowałam je jako intensywną miesięczną kurację, ale… przez dwa miesiące. Aplikowałam co drugi dzień bezpośrednio na skórę głowy zaraz po myciu i osuszeniu włosów ręcznikiem. Zużyłam pół butelki, po czym przekazałam do dalszych testów Monice. Czekam na jej opinię.
Doceniam ziołowy zapach i precyzyjną pipetę, która znacząco ułatwia aplikację – zwłaszcza, jeśli włosów jest dużo. Pewnie teraz zastanawiacie się, po co mi taki produkt, skoro nie mogę narzekać na gęstość czupryny. A no po to, żeby uporać się z przejściowym (po zimie, przed wiosną) wypadaniem, na które narzekać już mogę. Czy się uporałam? Tak. Czy tylko dzięki temu serum? Pewnie nie.
Co jest jednak pewne, zbierałam mniej włosów ze szczotki. Rzadko kiedy znajdywałam kosmyki na ubraniach, a jeśli już, to pojedyncze. Włosy dłużej zachowywały świeżość, odbijały się od nasady i wyraźnie wzmocniły. Wrażenie ogólne na plus. Ze swojego doświadczenia polecam jako wspomagający domowy „zabieg”, do którego wraca się właśnie sezonowo.
Produkt otrzymałam do niezobowiązujących testów po osobistym zgłoszeniu się do marki.