Wywiad. 06.03.2017. Tekst: Monika Kucel, zdjęcia: Paulina Puchalska

Agata Ziemnicka

Czuję się atrakcyjna, gdy jestem razem z moimi przyjaciółkami i generujemy energię girl gangu. Pełna akceptacja ze strony innych kobiet, przyjaciółek potrafi niesamowicie wzmocnić

Z Agatą, dietetyczką i psycholożką, spotykamy się niedługo przed organizowanymi wspólnie warsztatami. Zanim ona podpowie Wam, co jeść i pić, żeby wspomóc skórę pozbawioną blasku, my zaglądamy do jej kosmetyczki i na łazienkowe półki. A jest na co patrzeć i o co pytać!

Dlaczego bałaś się spotkania ze mną?

Przestraszyłam się, że w przeciwieństwie do bohaterek waszych dotychczasowych wywiadów, nie będę miała aż tylu ciekawych rzeczy do powiedzenia. Że wywiad okaże się dla czytelniczek za nudny, a ja zbyt zwyczajna.

Ale nasze czytelniczki bardzo lubią zwyczajne dziewczyny!

No wiem, wiem. Ta myśl mnie koniec końców uspokoiła. Poza tym, gdy na spokojnie przyjrzałam się moim kosmetykom i pielęgnacji, zdziwiłam się, że to taka ważna sfera w moim życiu. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Nie powiem może zbyt wiele o kosmetykach kolorowych. Za to pielęgnacyjnych przetestowałam sporo i mam swoich ulubieńców.

To zaczynijmy od początku jak wygląda twój poranek? Wiem, że masz dwie małe córki i jesteś aktywna zawodowo. Wstajesz przed nimi, żeby się na spokojnie ogarnąć?

Nie, no coś ty, one wstają o 7 rano! Przed nimi nie mam najmniejszych szans. Gdy się obudzą, dajemy sobie jeszcze chwilę na wspólne przewalanki w łóżku, po czym ja wymykam się na kwadrans do łazienki. Poranny prysznic trwa dosłownie kilka chwil, ale bez niego nie jestem w stanie zacząć dnia. Z nieumytą głową nie ruszę się z domu! To moja żelazna zasada bez względu na porę roku czy dzień tygodnia. Zresztą najwięcej czasu poświęcam właśnie temu, co uważam w sobie za najsłabsze — włosom i paznokciom.

To jakich produktów do nich używasz?

Szamponu Babuszki Agafii do włosów cienkich, jest wspaniały. Ostatnio zmanieniłam go na sybersyjski z rokitnikiem, ale zapach na tyle mnie denerwował, że musiałam go odstawić. Drugi nieodłączny punkt programu to odżywka do włosów farbowanych Davines. Przy moich cienkich włosach opakowanie 250 ml starcza na kilka lat! Pięknie pachnie, choć pudełko uważam za szalenie niepraktyczne, wolałabym tradycyjną butelkę.

A do ciała?

Od bardzo dawna jestem przywiązana do tego samego żelu pod prysznic — Moringa z Body Shopu. Kocham jego zapach. Pod prysznicem używam też balsamu do ciała. Przetestowałam już wszystkie, jakie są w ofercie na rynku, bo polecam je moim pacjentkom jako formę podjęcia kontaktu ze swoim ciałem. Najbardziej pasują mi produkty marki Eveline — olej arganowymasło kakaowe. Nakładam je na wilgotną skórę. Producent zaleca tę warstwę zmyć, ale ja zostawiam i nie używam już później kremu do ciała. Raz na kilka dni robię sobie peeling.

Masz swój ulubiony czy może robisz sama?

Straciłam głowę dla żurawinowego peelingu polskiej marki Mokosh. Zawsze trochę żurawiny zostaje się na skórze, co akurat w ogóle mi nie przeszkadza, wręcz lubię świadomość, że jest na mnie przez cały dzień żywa roślina.
Po prysznicu przechodzę do pielęgnacji twarzy, zwalniam tempo, bo to mój ulubiony moment w łazience.

Fajnie, że tak to celebrujesz.

Dopiero od niedawna. Gdy córki były małe, a ja pielęgnowałam w sobie nadwrażliwą mamę, wydawało mi się, że one umrą przez kwadrans, gdy zamknę się w łazience. Wszystko robiłam w pośpiechu, na lekkim nerwie. Udało mi się wreszcie wyluzować i teraz specjalnie wydłużam czas w łazience, dodając jakieś małe rytuały — na przykład kilkuminutowy peeling z masażem twarzy.
Te czynności — nawet jeśli trwają zaledwie moment — sprawiają, że wychodzę na chwilę z roli mamy, że zajmuję się sobą, Agatą, kobietą. Bardzo dobrze to na mnie wpływa.
Z mokrymi włosami i nakremowaną buzią wracam do moich bliskich, jemy śniadanie, spędzamy trochę czasu razem. Po wspólnym posiłku, gdy dziewczynki ubierają się i bawią, wracam jeszcze na chwilę do łazienki — suszę włosy i robię makijaż. Lub nie, bo akurat z tym malowaniem się różnie u mnie bywa. Nie zawsze czuję taką potrzebę.

Ale nie powiedziałaś jeszcze, co robisz przy twarzy…

Tutaj wszystko kręci się wokół mojej suchej skóry i produktów, które ją natłuszczą, odżywią i przyniosą ukojenie. Zaczynam od mycia buzi balsamem z olejkiem z Tołpy, kończę wklepaniem kremu. Moja mama nauczyła mnie, że używanie tego drugiego to świętość. Mam wręcz obsesję na tym punkcie, wydaje mi się, że moja skóra pozbawiona warstewki kremu cierpi, wobec czego muszę się czymś maznąć, choćby miał to być w kryzysowej sytuacji krem do rąk (śmiech).
Za to kremu pod oczy używam dopiero od 2 miesięcy. Jakoś nie rozumiem, dlaczego nie może to być ten sam krem co do twarzy, tym bardziej, jeśli używam delikatnych… A Ty używasz?

Używam. Co więcej, nie mogę się bez niego obejść. Też mam suchą skórę i bywa, że kremem pod oczy smaruję się kilka razy dziennie.

No widzisz, a u mnie to krem do twarzy jest najważniejszy.

Masz swoich ulubieńców? Wiele dziewczyn nieustannie poszukuje tego jedynego.

Dzięki mojej kosmetyczce, odkryłam krem idealny — Ericson (Hydra Clinic) — nadaje się i na dzień, i na noc, i pod oczy. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie zaporowa cena. Słoiczek kosztuje kilka stów… Mógłby być moim jedynym wyborem, ale zużywam kremy w wyjątkowo szybkim tempie, wobec czego nie mogę sobie pozwolić na kupno tak drogiego produktu co dwa miesiące. Szarpnę się na niego raz na jakiś czas.

Poza tym lubię kupować, testować, wklepywać. Dużo zużywam i często je zmieniam. Lubię mieć inny krem na dzień i inny na noc. Aktualnie mój zestaw to krem Korres z dziką różą na dzień — pięknie pachnie, nie jest ani za tłusty, ani za wodnisty, na noc gruba warstwa Avene Rich Compensating. Jak widzisz, mam też do kompletu wspomniany krem pod oczy, ale szczerze? Kupiłam go, bo pani w aptece mnie namówiła. Już zużyję do końca, chociaż nie wiem… gdy go używam, dopada mnie poczucie śmieszności. W ogóle często podczas pielęgnacji czuję się trochę tak, jakbym bawiła się w dorosłą. Jakbym się dorwała do kosmetyków mojej mamy i powtarzała podpatrzone u niej gesty.

Dobrze, poranna rutyna za nami. Powiedz, proszę, co robisz przy sobie wieczorem?

Nie lubię zmywać maskary — mam wrażliwe oczy, które większość produktów podrażnia. Przez lata jedynym, który sprawdzał się bez zarzutu, był dwufazowy płyn Loreal. Niestety w pewnym momencie, nie wiedzieć czemu, zaczął mnie szczypać. Może zmienili coś w składzie? Długo nie mogłam go niczym zastąpić, aż trafiłam na płyn oliwkowy Ziaja. Jest w porządku, jednak często faktycznie decyduję się nie malować oczu, byle tylko uniknąć tego dyskomfortu.
Resztę zanieczyszczeń usuwam olejkiem do demakijażu Resibo. Pięknie pachnie, pozostawia skórę nawilżoną i jest niezwykle wydajny.
I niecodziennie, a raz na kilka dni, sięgam po szczoteczkę do mycia twarzy Visa Pure Advanced, którą dostałam w prezencie Phillipsa, z którym współpracuję. Jest hitem, choć sama prawdopodobnie nie pomyślałabym, żeby ją kupić. Masuje, łaskocze, czyści, ale nie podrażnia. Gdy jeszcze połączę ją z wspominanym wcześniej kremowym olejkiem Tołpy — odlot.
Ostatni krok to krem i jestem gotowa do snu. Dużo, prawda?

Dużo w słowach, w gestach zajmuje Ci to pewnie góra kwadrans.

Dokładnie tak. Jest jeszcze jeden bardzo ważny ostatni etap przed pójsciem spać — muszę obficie wysmarować kremem stopy. Wypróbowałam chyba wszystkich możliwych mazideł do przesuszonych pięt, łącznie z aptecznymi: Ghewoll, Scholl, i tak dalej, i tak dalej. I znów w rankingu najlepiej wypada krem z mocznikiem naszej polskiej Ziaji. Smaruję nim również ręce.

Wolisz kąpiele w wannie czy prysznic?

Jeszcze do niedawna byłam zdecydowanie prysznicowym typem, ale odkąd dostałam pod choinkę kule z Ministerstwa Dobrego Mydła, polubiłam się z wanną. Zresztą nic tak nie działa na wewnętrzne niedogadanie, jak kąpiel. Ciepło, ciemno, ładnie pachnie. Moja złość i zmęczenie rozpływają się prędzej, niż te musujące kule.

Masz swój power beauty item? Produkt, który w mig dodaje Ci animuszu?

Puder w pędzelku Davines do podnoszenia włosów u nasady. Właściwie mam go zawsze przy sobie. Nie potrafię nazwać fachowo, co robi z włosami, “tępi” jest chyba najbardziej adekwatnym określeniem. Robią się sztywniejsze, wydaje się, że jest ich więcej.

A perfumy?

Do zapachów bardzo się przywiązuję i zmieniam rzadko, aż do kolejnego crusha. Przez lata używałam Chanel Chance Fresh. A jeszcze wcześniej Champs Elysee Guerlaina. Wyrosłam jednak ze słodkich zapachów i teraz najlepiej czuję się w tych wytrawnych, można powiedzieć, że wręcz męskich.
Zużywam kolejną z rzędu butelkę unisekswoego “Oh oooh oh” Miller et Bartaux. Prawda, że wspaniała nazwa? W składzie m.in. konopia indyjska, sekwoja, absynt. Podkradam też czasem perfumy mojego męża — Ombre Fumee Evody. Ten zapach działa nawet na naszą panią w warzywniaku (śmiech).

Moja mama ich używa! Obce kobiety ścigają ją na ulicy, żeby zdradziła, czym pachnie.

Są wspaniałe. Bardzo lubię, gdy mój mąż się nimi perfumuje, ale jeszcze bardziej lubię sama ich używać.

Tak się stresowałaś, a teraz sypiesz nazwami produktów jak z rękawa! A nawet jeszcze nie wspomniałaś o swojej pracy. Jesteś psycholożką i dietetyczką. Rozmawiasz codziennie z wieloma kobietami. Opowiesz nam o nich?

Nie będzie to łatwa opowieść. Przychodzi do mnie dużo kobiet z problemami wagi, głównie z zaburzeniami żywienia — z niedowagą i otyłością, z prośbą o ustawienie diety. Zanim przejdziemy do jadłospisu, zadaję im kilka pytań, po których zawsze okazuje się, że to nie jedzenie jest problemem, a wstręt czy wręcz nienawiść do własnego ciała. Na 30 dziewczyn średnio tylko jedna jest z nim dogadana. Nie mogę podjąć tematu jedzenia, dopóki nie dojdziemy do tego, skąd ta niechęć i od jak dawna z nią żyją. I co na to ich najbliższe osoby — mąż, partner, rodzice — bo ma to ogromne znaczenie.
Także rozmowa zaczyna się od potrzeby diety, a kończy się na “nie lubię siebie.” “Czuję się nieatrakcyjna, stara, niepotrzebna, więc cały czas jem, bo jest mi źle”.
Zanim znajdziemy wspólnie motywację do zmiany, musimy zacząć od kontaktu z ciałem. Bo na pytanie: “Co Pani najbardziej lubi w swoim ciele?” najczęściej słyszę odpowiedź: “Nic”. Drążę — może chociaż dłonie, stopy, oczy? Nie, nic. Totalne odcięcie od siebie, od swojej kobiecości, do tego bezkształtne ubrania i ogólna niechęć do dbania o siebie. Bywa, że przestają chodzić do fryzjera i pielęgnować się, bo mają na stałe wgrany krytyczny głos, że nie zasługuję nawet na to, żeby sobie posmarować nogę kremem.

Chciałabym je przytulić.

Trudno się żyje w konflikcie z samym sobą. Musiałybyśmy przytulić prawie wszystkie kobiety na świecie, bo problem dezawuowania swojego ciała dotyczy nie tylko osób z realną nadwagą. Szczupłe dziewczyny, które do mnie trafiają, też bardzo źle o sobie mówią: “Wiem, że mam fajne nogi, ale ten tyłek z cellulitem jest straszny”.
Dziewczyny! Zacznijmy od przytulenia samych siebie! Nikt na świecie nie zadba o nas lepiej, niż my same. Ani mąż, ani rodzina, ani najbliższa przyjaciółka. Niech to będzie na poziomie małych, przyjemnych gestów jak nałożenie maseczki czy przygotowanie sobie zielonego zdrowego soku. Możesz obudzić się rano i dobić słowami: “Jestem beznadziejna”, ale możesz też wstać i zrobić dla siebie coś miłego. Wesprzeć się słowami: “Okej, ważę 89 kilogramów. To 20 kilogramów więcej, niż kiedyś, ale jestem wciąż tą samą osobą. Jestem otyła, ale nadal zasługuję na te wszystkie fajne rzeczy”. To dbanie o siebie paradoskalnie robi dużo miejsca na nowe rzeczy. Głód akceptacji czy potrzeby bliskości przestaje być zajadany.

To od czego zacząć w praktyce?

Zachęcam pacjentki, żeby kupiły sobie fajnie pachnący żel lub balsam pod prysznic, o którym zresztą mówiłam już wcześniej. Niech dotkną swojego ciała i przy okazji sprawdzą, których fragmentów dotykają z przyjemnością, a które pomijają lub dotykają z niechęcią. W drugiej lidze są zazwyczaj piersi, brzuch, uda, pupa. Osoby z otyłością często odcinają się od swojego ciała, nie patrzą na nie, co może powodować, że sygnały głodu i sytości nie są przez nie w pełni kontrolowane. Dotyk sprawia, że czujesz swoje ciało. Trochę tak, jak zakwasy po ćwiczeniach — boli, ale przynajmniej jest z nim jakiś kontakt. Więc, wracając do początku, może ta wykremowana i pachnąca skóra wyda się ciut fajniejsza? Może lepiej się ułoży pod palcami, może potraktujemy ją z większą czułością?
Już taka mała zmiana rozszczelnia ścianę z betonu, którym się od siebie odgrodziłyśmy. I wtedy powstaje przestrzeń na mówinie o tym, co można wstawić w zamian. Dopiero na tym etapie zaczynam rozmawiać z pacjentkami o jedzeniu.

A co Ty lubisz w swoim ciele najbardziej?

Skórę i piersi.

Jestem też ciekawa, jak te wszystkie rozmowy przekładają się na postrzeganie przez Ciebie dziewczyn na ulicy. Na jakie zwracasz uwagę?

Na pewno nie zwracam uwagi na figurę. Bardziej na styl, na fajne zestawienie ubrań. Imponuje mi też odwaga, na przykład gdy dziewczyna ma odstające uszy, tak jak ja, a mimo to robi sobie kucyka i się tym nie przejmuje. Dodaje mi to zawsze otuchy.
Lubię, gdy widać akceptację swoich niedoskonałości, swojej naturalnej urody. I gdy ta naturalność przełamana jest jakimś super kobiecym elementem — czerwona szminka na ustach, a reszta sauté. O, i jak kobiety podkreślają bezwstydnie swoje atuty! Bardzo to na mnie działa.

To powiedz jeszcze o warsztatach, które organizujemy wspólnie z WArte!

Chciałabym skupić się na tym, co sobie dać, a nie na tym, co odbierać. Zamiast mówić, żeby absolutnie nie jeść kanapki z żółtym serem, powiem: dodaj do niej zielony liść lub wypij napar ziołowy.
Chodzi mi bardziej o uświadomienie dziewczyn, że to, co jemy, ma ogromny wpływ na naszą skórę. Warto oczyścić się od środka odpowiednim jedzeniem, tak jak robimy to od zewnątrz choćby peelingiem. A potem nakremować, wymasować. Bo tam jest szaro, brudno i wszystko się klei.

I robaki.

I robaki. A przecież wystarczy powstawiać do środka miseczki z różnymi rzeczami — tu krzem, tu magnez, a tam antyoksydanty. Ciało samo z czasem odwdzięczy się i pięknie rozkwitnie. Dla przykładu — gdy wyregulujesz białkiem hormony, cera stanie się świetlista i odpowiednio nawilżona. Możemy też reagować jedzeniem na warunki, w których żyjemy. Palisz, żyjesz w dużym mieście — dorzucaj antyoksydanty! Dużo ćwiczysz, biegasz — też antyoksydanty. Bo co te antyoksydanty robią? Między innymi spowolniają proces starzenia.

Nie wszystkie czytelniczki przyjdą na warsztaty. Poradź im, co mogą zrobić, żeby zrównoważyć jedzeniem np. smog. To ogromny problem, z którym przyszło nam się mierzyć.

Znów antyoksydanty. To największy must eat —  na choroby skóry, na starzenie, na raka, na lepsze dotlenienie. Są w orzechach, borówkach, jagodach, zielonej herbacie, zielonych liściach i w kakao — ale w tym bez cukru i mleka krowiego. Wystarczy dodać do tego, po trosze tych składników.
Pamiętajcie tylko, że skóra potrzebuje czasu. Poczujecie się lepiej dosyć szybko, ale na widoczne od zewnątrz efekty trzeba poczekać dwa, trzy miesiące.

Agata, kiedy czujesz się atrakcyjna?

Ostatnio co raz się częściej, pewnie wynika to z dojrzałości. Chociaż najbardziej atrakcyjna czułam się w pierszej ciąży, czułam, że rozkwitłam. To był piękny stan.
Na poziomie codzienności — na pewno podczas seksu, bo czuję się wtedy zjednoczona ze sobą. Już po prysznicu z tym kremem na twarzy i z wysuszonymi włosami. Fajne ubranie też ten stan atrakcyjności we mnie potęgują.
Czuję się też atrakcyjna, gdy jestem razem z moimi przyjaciółkami i generujemy energię girl gangu. Pełna akceptacja ze strony innych kobiet, przyjaciółek potrafi niesamowicie wzmocnić. Dobrze się czuję z pomalowanymi ustami. I gdy mi merdają kolczyki, jak ruszam głową.
No i oczywiście na wakacjach. Po trzech dniach mam już inną buzię — zrelaksowaną, radosną, z dużymi zadowolonymi oczami. Nawet mój mąż to zauważa i mówi: “O, masz już tę nową buzię!”. Tak ją lubię, że absolutnie nie przykrywam makijażem.
To było najtrudniejsze pytanie. Co za ulga!

Ale znałaś odpowiedź. Powiedz jeszcze na koniec, co robisz, gdy masz gorszy dzień? Każdej z nas się przecież zdarza.

Taki bad hair day czy bad mood day czuję od razu, jak tylko się obudzę i, rzecz jasna, nie wróży to nic dobrego. Im więcej włożę wysiłku, żeby coś zmienić, tym gorsze efekty i gorszy nastrój. Wbiłam sobie już do głowy, że niestety trzeba swoje przeboleć i jakoś przebrnąć, byle do końca. Zaciskam więc zęby, tylko jestem wtedy taka biedniutka i skulona.
Wynika to najczęściej z niewyspania — twarz się zapada, oczy są podkrążone, włosy klapnięte. Obiektywnie wyglądam gorzej. Nakładam najwyżej fajny pierścionek, żeby moje oczy cieszyły się jego widokiem i decyduję na monochromatyczny strój, który trzyma mnie w pionie jak rusztowanie.
Ale absolutne najgorsza jest opryszczka… Kosi mnie z życia nie na dzień, a na dwa tygodnie. Smutne i bez sensu, muszę znaleźć na nią w końcu sposób!

Piosenka, która Cię dobrze nastraja?

„Posłuchaj mnie spokojnie” Zbigniewa Wodeckiego. Nie raz ratuje mi krzywo rozpoczęty poranek.


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK