Słońce, leżenie na wodzie, długie ciepłe wieczory. Latem lżej pod każdym względem. Również w kwestii pielęgnacji. Ograniczam wszystko do minimum — stawiam na lekkie formuły i przyjemność stosowania. Oto moi ulubieńcy wakacji 2019.
Uniwersalny krem myjący Lavaerde, Logona, 6,95 euro (200 ml)
Chodziłam przy nim w Alnaturze od dwóch miesięcy, czekając aż wykończę wreszcie zapas mydeł pod prysznic (taką mam od jakiegoś czasu zasadę). W końcu moment nadszedł i Lavaerde, czyli myjąca ziemia, bez wyrzutów sumienia stanęła pod moim prysznicem. Obłędnie pachnie — paczulą, ziołami i zdrowiem. Przeznaczona do skóry wrażliwej oraz włosów przetłuszczających się, bezpieczna w związku z tym również dla skóry mojego 6-letniego synka. Mogę zabrać na wakacje jedną tubkę dla całej rodziny. Ostrzegam tylko, że w ogóle się nie pieni, co może przeszkadzać przy myciu długich włosów. Glinka Ghassoul jest bogata w naturalny silikon, więc mimo że piany brak, brud zostaje doskonale rozpuszczony. Sprawdziłam na bielącym kremie z filtrem!
Oprócz glinki i paczuli zawiera wyciąg z kory miodii indyjskiej. Wszystkie składniki pochodzą z kontrolowanych upraw organicznych.
Serum Daily Vitamin C, Omorovicza, 470 zł (30 ml)
Wygląda na to, że moja skóra nie może już się obejść bez witaminy C. Gdy wykończyłam ukochany krem Obagi, po niespełna dwóch miesiącach wszelkie troski i zmęczenie widać było na twarzy jak malowane, a wolne rodniki robiły sobie już na niej imprezki. Myślałam, że to normalne, w końcu czas nie biegnie wstecz. Tymczasem powrót do kwasu askorbinowego podkręcił na nowo syntezę kolagenu, po dwóch tygodniach na moją twarz wrócił blask, cera się rozjaśniła i nawilżyła. Oprócz witaimy C (Sodium Ascorbyl Phosphate) serum zawiera wyciąg z rukwi wodnej (bogata w witaminy, minerały, kwasy i białka), cynk (przyspiesza proces regeneracji skóry) i niacynamidy (czyli witamina B3 — rozjaśnia, łagodzi, reguluje wydzielanie sebum).
Ma wspaniałą, lekką konsystencję, obłędny zapach i szklane opakowanie. Zamienia nudną, powtarzalną, poranną pielęgnację w przyjemny rytuał. Słono trzeba za to zapłacić, ale przy stosowaniu dwóch kropel dziennie opakowanie starcza na pół roku.
Łagodny tonik kojący Tonic Soothing, Susanne Kaufmann, 148 zł (100 ml)
Ten obłędny tonik dostałyśmy do testów z Warsztatu Piękna. Przyznam szczerze, że ciężko byłoby mi zdecydować się na zakup tak niewielkiej pojemności w tak wysokiej cenie — 100 ml to mało, a tonik schodzi przecież jak woda. ALE! Po pierwszym użyciu okazało się, że tonik właściwie tonikiem nie jest, a raczej kojącą esencją o gęstawej konsystencji. Nazwa jest do tego stopnia myląca, że byłam święcie przekonana, że to nie tonik, a źle spłukany żel do mycia twarzy Glossier zrobił mi na skórze kojącą, śliską warstwę. Powtórzyłam płukanie, nałożyłam ponownie tonik. To samo! Skóra nawilżona jak po serum! Odradzam wylewanie na wacik, byłoby to straszne marnotrastwo. Lepiej wklepać w skórę jak esencję. Wówczas starczy Wam spokojnie na kilka miesięcy używania. Ja nakładam na noc zamiast kremu.
Zawiera ziołową mieszankę wyciągów z rumianku, szałwii oraz kwiatów dziurawca. Koi, łagodzi, doskonale nawilża. W końcu rumianek dobry na wszystko. Wspaniały kosmetyk, warty „szastnięcia” kasą.
Naturalny dezodorant Schmidt’s, 38,99 zł (58 ml)
Szczerze? Nie wyobrażam już sobie bez niego życia. To jedyny naturalny dezodorant, który daje mi 100% pewności. W odstawkę poszedł ałun i wszystkie rozpoczęte dezodoranty, do których próbowałam się nieskutecznie przekonać (co najmniej cztery!). Dezodoranty Schmidt’s bazują na marancie trzcinowej (rodzaj skrobi) połączonej z masłem shea, olejem kokosowym, sodą oczyszczoną lub magnezem. Dostępny w kilku wariantach zapachowych. Moje ulubione to drzewo cedrowe z jałowcem oraz wersja bezzapachowa dla skóry wrażliwej. Łączę go wówczas z psikiem ulubionych perfum. Obszerniej o dezodorantach napisałam TUTAJ.
Instant Beauty Mask, Resibo, 119 zł (75 ml)
Gdybym miała wymienić dobre maseczki oczyszczające, sypałabym nazwami jak z rękawa (Alba 1913, D’Alchemy, Elemental Herbology, Omorovicza). Jeśli chodzi o te kojące, odżywcze, nawilżające, do głowy przychodzi mi wyłącznie galeniczna maseczka rozświetlająca Alba 1913 (świetna!).
Gdy przyszła do nas paczka od Resibo, aż podskoczyłam z radości. Instant Beauty Mask?! 10 punktów już za samą nazwę. Wypróbowałam natychmiast, zwłaszcza że ich Energetyzująca Esencja Odmładzająca był hitem mojej zimy (LINK). Instant Beauty Mask również nie zawodzi. Odżywia, napina, odmładza. A to za sprawą ceramidów, witamin C i E oraz maseł shea i kokum. Nakładam raz w tygodniu po maseczce oczyszczającej i trzymam tak długo, jak mogę. Przynajmniej pół godziny, czasami nawet kilka godzin. Jedyne „ale” mam jak zwykle do zapachu. Większość kosmetyków Resibo pachnie dla mnie za słodko i jakoś tak sztucznie. Ale efekt na tyle zadawalający, że jestem w stanie się przemęczyć.
Ochrona przeciwsłoneczna SPF 35 Invisible Shield, Glossier, 25$ (30 ml)
Kremy z filtrem… Już naprawdę sama nie wiem, co o nich myśleć. Te najmniej szkodliwe zostawiają na skórze białą maskę. Te, które mają dobrą konsystencję, zawierają często kontrowersyjne składniki, jak np. Oxybenzone (trzymajmy się od niego z daleko, szczególnie przy problemach z tarczycą; LINK). Glossier ma w składzie trzy chemiczne filtry — według powyższej listy są one w miarę bezpieczne dla skóry. Choć natrafiłam w necie na komentarze, że ich stężenie jest tak niskie, że Invisible Shield chroni mnie przez góra pół godziny. Na wszelki wypadek mieszam go z kilkoma kroplami kremu BB z filtrami mineralnymi (Omorovicza lub Missha).
Nie zatyka za to porów, nie bieli, a wręcz pielęgnuje i pięknie rozświetla skórę. Niestety szybko się kończy, a od ręki można go kupić wyłącznie w Nowym Jorku i Kalifornii. Mimo 100% zadowolenia, szukam godnego zastępcy i chętnie przyjmę Wasze rekomendacje!
Lakier do paznokci Confection Affection, Essie, około 8 euro (13,5 ml)
W jego poszukiwaniu zeszłam pół Berlina. Wszędzie wyprzedany! Udało się, gdy już całkowicie straciłam nadzieję. Jeden, jedyny, i to żółty, czekał na mnie w DM przy Schönhauser Allee. Jest nasycony, ale transparentny, przez co wygląda na palcach jak cytrynowa landrynka. Zmotywował mnie do zadbania o paznokcie, co jest chyba najnudniejszą czynnością na świecie. Na szczęście obdrapany też wygląda dobrze.
Pachnąca mgiełka do włosów Eau des Sens, Diptyque, 179 zł (30 ml)
Gorzka pomarańcza, neroli, jałowiec, paczula, dzięgiel. Świeżo, soczyście, ale też gorzko i ziemiście. Trochę czysty bobasek, trochę upojne wakacje na francuskiej riwierze. Zapach jest dostępny również w formie wody toaletowej, jednak przy prawie 40 stopniowych upałach lepiej sprawdza się w formie mgiełki do włosów.
Wzbogacona odżywiającym olejkiem z kamelii nie tylko nadaje włosom zapach, ale też delikatnie je pielęgnuje. To przy okazji dobry sposób, żeby zapoznać się z zapachem, zanim zdecydujemy się na pełnowymiarowy zakup.