Wywiad. 18.07.2016. Tekst: Berenika Steinberg, zdjęcia: Aga Bilska

Mania Rubinroth

Czasem zdarza się, że jestem niewyspana, albo w złym humorze. Wtedy czuję się „nieatrakcyjna z twarzy”. W takie dni staram się zrobić coś fajnego z włosami, zakładam ładną sukienkę. I tyle

Mania wychowała się w Berlinie, ale od dziesięciu lat mieszka w Warszawie. Jest moją cioteczną siostrą i po naszych wspólnych dziadkach dostała w spadku geny, o których zawsze marzyłam (tak, domyślacie się, niestety nie jesteśmy do siebie ani trochę podobne). W deszczowy letni wieczór siadamy przy stole w dużym pokoju. Za oknem dzwonią tramwaje i – niczym ogromny statek kosmiczny – miga Stadion Narodowy. Mania otwiera swoją kosmetyczkę…

Powąchaj. Pachnie pudrem i szminką. Dziwne, przecież nie trzymam tu ani tego, ani tego… Kojarzy mi się z Joaśką [starszą siostrą Mani]. Zapach divy! Joaśka używała kiedyś dużo pudru, szminki, różu, pamiętasz?

Jasne. Najbardziej podobało mi się, kiedy nosiła dwudziestocentymetrowy, natapirowany kok i grube, precyzyjnie namalowane czarne kreski na powiekach. Do tego szminka z widoczną konturówką i porcelanowo biała cera – jak z filmów Johna Watersa. Lubiła bawić się konwencjami. Nigdy cię nie korciło, żeby też tak poeksperymentować?

Nigdy. Po prostu mamy inne osobowości. Joaśka wyrażała siebie poprzez makijaż, ja postawiłam na włosy. Pamiętasz? To ty pierwszy raz ogoliłaś mnie na łyso! Miałam wtedy 13 lat. Potem, przez kilka lat farbowałam włosy. Były pomarańczowe, czerwone, prawie czarne… Jedynie różowe nie – ten kolor był zarezerwowany dla Joaśki. Przecież nie mogłyśmy obydwie chodzić z różowymi włosami! Jeśli chodzi o makijaż, zawsze czułam, że korektor, fluid i maskara mi wystarczą. Ale to właśnie Joaśka nauczyła mnie jak ich używać. Wiesz, jak to starsza siostra – podpowiadała, pożyczała, pokazywała.

A twoja mama? Jest chyba najbardziej elegancką kobietą w naszej rodzinie. Burgundowa sukienka, kapelusz z szerokim rondem, czerwona szminka Guerlaina i zapach Dune Diora. Z tym mi się kojarzy.

Ale to teraz! Przecież kiedyś się w ogóle nie malowała, nosiła szerokie spodnie na szelkach, luźne koszule i płaskie buty. Dziś rzeczywiście czasem mi doradza. Ale wiesz, ona używa luksusowych organicznych kosmetyków…

Skorzystałaś z jakiejś jej rady?

Zabroniła mi używać dezodorantu z aluminium. Dostałam nawet od niej jakiś naturalny, ale śmierdziałam po nim. Wtedy myślałam, że jest po prostu kiepski. Teraz podejrzewam, że to była kwestia hormonów – karmiłam w tym czasie Klarę. Potem używałam naturalnych Alterry z Rossmanna i działały. Ale kiedy zaczęłam karmić Berę – przestały. Więc przerzuciłam się na zwykły dezodorant Nivea i używam go do tej pory. Ma śliczną buteleczkę.

Też go używałam, dopóki nie przeczytałam o aluminium, które zawiera. Teraz mam świra na punkcie naturalnych dezodorantów i używam właśnie Alterry. Mówię ci, Mańka, spróbuj znowu, przecież już nie karmisz Klary.

Myślisz? Jeśli chodzi o jedzenie – czytam etykiety. Kupuję nieprzetworzone produkty i tak dalej. Ale ze składów kosmetyków i tak nic nie rozumiem! Wiem, że powinnam tym się zająć. Tylko, że ja w ogóle nie lubię zajmować się kosmetykami. Nie lubię szukać, kupować, zastanawiać się. Jak już raz coś wybiorę, to się cieszę i trzymam się tego. Na przykład fluid – od dziesięciu lat używam tego samego, „True Match” L’oreala . Przez ten czas kilka razy zmieniał nazwę, ale w środku jest ciągle to samo. I jestem z niego w miarę zadowolona. Czy nie myślałam nigdy o fluidzie z wyższej półki? Nie, nie mam takiej potrzeby. Musiałabym iść do Sephory, czy Douglasa – a mnie to nie kręci, za dużo tam wszystkiego. Jedyny kosmetyk z wyższej półki, którego używam to maskara Estee Lauder. I zawsze staram się kupować ją na lotnisku. Mocno czerni rzęsy.

Właśnie, twoje rzęsy są niesamowite!

To przez magiczne serum! Mój mąż przyniósł mi je po spotkaniu biznesowym w Oceanicu – sama nigdy bym sobie czegoś takiego nie kupiła! Na początku trochę się wahałam – bałam się, że rzęsy mogą mi wypaść. Ale po dwóch miesiącach zrobiły się tak długie, że prawie dotykały brwi. Musiałam odstawić serum, bo wyglądałam komicznie! Teraz smaruję się nim tylko profilaktycznie i ostatnio zauważyłam, że rzęsy zaczęły też gęstnieć.

A przywozisz sobie jakieś kosmetyki z Berlina?

Szampon i odżywkę do włosów „Sheer Blonde”. Tutaj w Rossmanie są droższe – chyba, że akurat trafi się promocja. Ale zazwyczaj proszę mamę, żeby kupiła mi zapas w DM** i brat przywozi mi to do Warszawy. Mój mąż mówi, że kiedy myję tym szamponem włosy, to łazienka pachnie później chemicznie, industrialnie. A ja lubię ten zapach.

A co ile dni myjesz włosy?

Co drugi dzień. Pierwszego dnia noszę rozpuszczone, drugiego spięte, bo już nie układają się tak ładnie. Ale i tak najładniejsze są, kiedy umyję je dopiero po trzech, czterech dniach. Oczywiście to się zdarza rzadko, na przykład kiedy przeziębiona siedzę w domu. Kilka dni z tłustymi włosami – to moja kuracja regenerująca!

Dobra, powiedz coś jeszcze o kosmetykach z Berlina.

Wiem! Raz kupiłam sobie w Bioladen (*sklepy z ekologiczną żywnością i kosmetykami) olejek Weledy. I kiedy mi się nie chciało po kąpieli smarować balsamem – dolewałam kilka kropel do wody i skóra była super nawilżona. Pięknie pachnie! O, tu jest – powąchaj.

Fuuuu!

Pokaż! Ha, ha, przeterminowany! Właśnie, à propos kąpieli: to chyba jedyny rytuał pielęgnacyjny, który przejęłam po mamie. Uwielbiam długie kąpiele. Tylko bez żadnych zapachowych świeczek, musujących kul, czy innych tego typu świństw. Po prostu leżę, czytam książkę i się relaksuję.

Coś jeszcze z Niemiec?

Dawniej używałam niemieckich produktów Bebe. Pamiętasz? Przywoziłam ci ich dezodoranty!

Tak! Ale to był piękny zapach!

Tylko, że z aluminium! Tutaj są tylko pomadki Bebe, a w Niemczech wszystko. To firma dla dorastających dziewczyn: miałam ich fluid, korektor, krem. Zresztą tego kremu używałam aż do narodzin Klary. Potem zaczęłam mieć problemy z trądzikiem i okazał się za tłusty.

Znowu masz świetną cerę. Jak to zrobiłaś?

Właśnie wróciłam z jogi! Po jodze cera zawsze jest ładna. A wiesz, kiedy jest najładniejsza, wręcz świetlista? Po bieganiu – ale tylko, kiedy na dworze jest lekka mżawka i 11-15 stopni ciepła. Bo kiedy jest cieplej, skóra jest potem sucha i zaczerwieniona i potrzebuje około dwóch godzin, żeby do siebie dojść.

Czyli pomógł ci sport?

Nie. Biegam dla pupy, nie oszukujmy się. A jeśli chodzi o cerę, to myślę, że tak naprawdę wpływ miało odstawienie nabiału.

Kurczę, może też spróbuję… Masz taką cerę, że właściwie nie rozumiem, po co używasz fluidu…

No wiesz, żeby wygładzić nierówności, przebarwienia. Bo rano nie zawsze moja skóra dobrze wygląda. Więc przed pracą nakładam fluid, odrobinę różu, maluję rzęsy i już mogę iść. Raz na miesiąc pomaluję kreski eyelinerem – kiedy gdzieś wychodzę wieczorem, albo kiedy rano uznam, że pasują mi do ubrania, a akurat mam parę dodatkowych minut. Czasem jeszcze rozświetlę oko jasnym cieniem. I tyle. Ja naprawdę nie mam jakiejś specjalnej zajawki na kosmetyki… Lubię tylko dobrą mascarę. A serum do rzęs to był przypadek. O, moje podejście możesz zaobserwować na podstawie mojego ślubu. Sama sobie pomalowałam paznokcie, sama zrobiłam fryzurę i sama się umalowałam.

Jak myślisz – po co w ogóle się malujesz?

Sama nie wiem… Możę trochę z przyzwyczajenia, a trochę z próżności. Bo jednak oczy są ładniejsze, kiedy rzęsy są czarne.

Umalowana, czy nie – mi się podobasz tak samo.

Ale ważne, żeby podobać się sobie. I chyba właśnie dlatego się maluję…

Kiedy się czujesz najbardziej atrakcyjna?

To ma ścisły związek z moim samopoczuciem. A więc kiedy jestem wypoczęta i w dobrym nastroju. Albo kiedy akurat nie mam okresu i nie czuję się grubo. Wtedy nie muszę się jakoś specjalnie starać. I od razu jestem bardziej atrakcyjna – właśnie wtedy, gdy nie zwracam uwagi na wygląd.

A kiedy zwracasz uwagę na wygląd?

Kiedy się czuję brzydka – czyli napuchnięta przed okresem. Oczywiście tylko ja to widzę. Ciuchy, które zazwyczaj noszę nagle na mnie nie leżą. Wyciągam wszystko z szafy, przebieram się pół godziny i w koncu wychodzę w bluzie i w dresach. Czyli w spodniach, które najbardziej mnie zakryją. Na szczęście u mnie w pracy nie obowiązuje żaden dress code i ubieramy się, jak chcemy.

Inne twoje patenty na takie dni?

Czasem zdarza się, że jestem niewyspana, albo w złym humorze. Wtedy czuję się „nieatrakcyjna z twarzy”. W takie dni staram się zrobić coś fajnego z włosami, zakładam ładną sukienkę. I tyle.

Na jakie dziewczyny zwracasz uwagę na ulicy?

Na te naturalne, świeże. Z drugiej strony moją uwagę przykuwają też eleganckie kobiety, ale tylko te, które mają klasę, gust. W ogóle lubię patrzeć na dziewczyny. Na mężczyzn nie – wszyscy wydają mi się tacy sami.

Czy widzisz różnicę między kobietami w Berlinie a w Warszawie? Mam na myśli sposób, w jaki traktują swój wygląd.

Mam generalizować? Przecież takie rzeczy zależą od osobowości i od tego w jakim środowisku przebywasz. Chociaż w Berlinie na pewno luźniejsza jest kwestia ubioru. Kiedy pisałam maturę miałam na sobie luźny dres, bo w dresie wygodnie mi się siedzi i myśli. I nie było w tym nic dziwnego. Tylko jeden chłopak z naszej klasy przyszedł w garniturze, ale on zawsze tak się nosił. Cała reszta była ubrana, jak w zwykły szkolny dzień. Podobnie na rozpoczęcie i zakończenie roku – żadnych białych koszul czy granatowych spódniczek. Dla nas to była abstrakcja. W Niemczech jest większe przyzwolenie na różnego typu dziwactwa, również cielesne. I myślę, że z tego wynika też większy luz dla kobiety. Nie musisz koniecznie być „laską” w obcisłych dżinsach i podążać za każdą modą.

W Berlinie zwróciłam uwagę na kobiety z nieogolonymi pachami – bynajmniej nie było to zaniedbanie.

Właśnie! Wyzwolone, pewne siebie kobiety, które robią to świadomie! W Polsce na ulicach częściej spotkasz dziewczyny, które dbają o siebie aż do przesady, noszą hybrydy, obcisłe dżinsy i wyglądają tak samo. Panuje przekonanie, że kobieta powinna być „kobieca”.

Co starasz się przekazać swoim córkom?

Chciałabym, żeby traktowały swoje ciało naturalnie i żeby ideałem piękna nie była dla nich lalka Barbie. Dziewczynki na przykład nie usłyszą ode mnie: „jestem na diecie”, albo: „muszę schudnąć”. Wiedzą, że mój sposób odżywiania polega na tym, że się nie objadam i unikam świństw. Poza tym w naszym codziennym życiu jest obecny sport: ja biegam, mój mąż trenuje ping-pong. Więc mam nadzieję, że dla nich sport też będzie czymś naturalnym. Czy mają Barbie? No jasne, sama zabawa lalkami nie jest niczym złym. Za to nie puszczam im tych okropnych filmów o Barbie. Poza tym nie oglądamy telewizji ani reklam. Ale nie myśl sobie: uwielbiają kiedy maluję im paznokcie i usta! Mamy swoje ulubione lakiery – dziewczyny niebieskie i zielone, ja pomarańczowe, różowe i czerwone. Wypracowałyśmy patent na suszenie: maluję im jedną cieniutką warstwę, puszczam bajkę i suszę suszarką. Usta malują pomadkami dla dzieci, Bera je wprost kocha. Chodzi cały dzień z taką pomadką, a potem jeszcze chowa ją pod poduszkę. Często wymyślają sobie róże fantazyjne fryzury. Na przykład ostanio kucyk, z którego odchodzą dwa warkoczyki. Niestety, nie umiem zrobic tego tak ładnie, jak panie w przedszkolu!

Myślisz czasami o tym, jak się zestarzejesz?

Myślę, że moje jasne włosy posiwieją i będzie to całkiem spoko. A poza tym zestarzeję się pewnie jak moja matka. Czyli bardzo ładnie.


Produkty

Make up:
podkład True Match Super Blendable Foundation, L’oreal
tusz do rzęs Bold Volume Lifting Mascara, Estee Lauder

Ciało:
krem dla wrażliwej skóry Zartcreme, Bebe
dezodorant Deo-balsam, Bio-zitronenmelisse and bio-salbei, Alterra
olejek Citrus Erfrischungsol, Weleda

Włosy:
szamponodżywka Sheer Blonde Go Blonder, John Frieda
serum przyspieszające wzrost rzęs 4 Long Lashes, Oceanic

 

Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK