Nie oszalałyśmy na punkcie wałeczków jadeitowych. Dużo bardziej sprawdza się u nas masażer ze stalowymi kulkami, które delikatnie „wciągają” skórę między siebie.
Ani my, ani producenci, od The Body Shop (swoje kupiłyśmy właśnie tam) po Joannę Czech (przydatny instruktaż), nie obiecują gruszek na wierzbie. I słusznie. Od masażu jakimkolwiek gadżetem nie odmłodniejemy, nie pozbędziemy się większych problemów z cerą, nie zniwelujeny całkowicie oznak chronicznego zmęczenia. Ale czy wygórowane oczekiwania wobec pojedynczych produktów, czy to kremów, czy akcesoriów, są w ogóle zasadne?
Zabieg masażerem typu Twin-Ball poprzedzony delikatnym rozluźnieniem węzłów chłonnych (okrężno-posuwiste ruchy wokół węzłów nadobojczykowych; po 8 powtórzeń na każdą stronę) przynosi ukojenie po długim dniu, rozluźnia mięśnie i chłodzi, dzięki czemu zmniejsza obrzęki i pozostawia uczucie przyjemnego napięcia (nie mylić ze sciągnięciem). Z czasem może poprawić koloryt skóry — to żadna magia, jeśli regularnie stymulowany jest przepływ krwi. Wspomagamy się nim przy bólach głowy i podczas menstruacji. Trzymamy w hermetycznym woreczku strunowym w lodówce (żeby nie przesiąkł zapachem żywności).