Elizabeth Arden, Eight Hour Cream Skin Protectant
Krem orkiestra. Chroni przed wiatrem i zimnem, uspokaja poparzoną słońcem skórę, natłuszcza nawilża, pielęgnuje skórki i chropowate łokcie. Ale nie tym prozaicznym zastosowaniom zawdzięcza swoją sławę. Na piedestał wynieśli go make up artists, którzy używają go do ułożenia brwi, do rozświetlenia kości policzkowych i uzyskania efektu lśniącej powieki. Przetestowałam go we wszystkich zalecanych wariantach i potwierdzam jego wyjątkowość. Dostępny w wersji zapachowej (pachnie intensywnie apteką) i nieperfumowanej.
Warto zapolować na niego w TK MAXie (pojawia się dosyć regularnie) lub sprowadzić sobie z zagranicy.
50ml – ok 120zł (w TKMaxie – ok 50zł)
Moja kosmetyczna wishlist jest dość długa. Nie wszystkie produkty udaje mi się kupić w Polsce. Dlatego wykorzystuję do zakupów podróżujących więcej i dalej niż ja znajomych. Ten mały kremik przywiozła mi ze Stanów Joanna. Analiza składu (niezmienionego od 1892 roku) krótka: gliceryna z dodatkiem oleju lnianego. To, co wyróżnia ten produkt od innych podobnych, to niezwykle przyjemny i subtelny zapach róży. Formuła na tyle wyjątkowa, że jej twórca G.F Smith, postanowił ją opatentować. Używam w ciągu dnia jako błyszczyka i czasami na policzki zamiast różu.
22g – ok 43zł
stary poczciwy Dermosan. Jest na rynku co najmniej od 20 lat. A przynajmniej od tak dawna używa go moja przyjaciółka Ewa. Poznałyśmy się na studiach, zawsze zimą nosiła przy sobie tubkę i smarowała nim swoje piękne, pełne usta. Używa go do dziś i ten widok (i gest) bardzo mnie za każdym razem cieszy. Taka sekundowa teleportacja do czasów, kiedy byłyśmy super młode i szalone.
Ja Dermosan kupuję, gdy mi się o nim przypomni. Uwielbiam jego klasyczny zapach. Ma szczelną tubkę, idealny nie tylko do twarzy, ale również na dłonie.
40ml – ok 12 zł
Znacie markę Glossier? Mają doskonały PR i marketing, połknęłam haczyk nawet ja i sprowadziłam ze Stanów ich 4 nowości z nadzieją, że zrobią ze mnie naturalną piękność. Entuzjastyczną recenzję wystawiam tylko Balm Dotcom. Ewidentnie inspirowany wspominanym wcześniej 24 hour Cream Elisabeth Arden. Podobny w składzie choć zawiera więcej naturalnych składników (oprócz wazeliny – m.in olejek rycynowy, witaminę E, wyciąg z rozmarynu). Też jest tłuściochem, który świetnie radzi sobie ze wszystkim, co przesuszone. Jak zresztą pisze producent: stosować na wszystko, co potrzebuje twojej miłości.
Ode mnie dodatkowy plus za małe zgrabne opakowanie, które mieści się w kieszeni kurtki.
15ml – ok 7ozł
Mieszanka propolisu i oliwy z oliwek przywieziona z gorącej Krety przez Paulinkę prosto na nasze zimne polskie policzki. Ponoć to lokalny hit. Wytwarzają go własnoręcznie dwie siostry, które prowadzą aptekę w okolicach miasteczka Plakias. Mają swoje laboratorium i oprócz tego kremu/maści produkują tez olejki! Pachnie zdrowiem, łatwo się wchłania, pozbawiony chemicznych domieszek. Myślę, że można go nawet zjeść.
40ml – ok 40 zł
Maść na podrażnienia skóry Homeoplasmine
Ta homeopatyczna maść stworzona oryginalnie, by chronić sutki karmiących francuskich matek, szybko wymknęła się z pokoju dziecięcego na backstage pokazów mody, a stamtąd do kosmetyczek modelek i fruuuu w wielki świat.
Ja kupiłam za poradą starszej siostry, z myślą o wszystkich zadrapaniach i skaleczeniach mojego synka Józka. Jedna tubka leży w lodówce, druga w moim kosmetycznej szufladce przy łóżku. Nic nie pielęgnuje lepiej zmęczonych zimą ust.
18g – ok 17zł