Wywiad. 02.09.2020. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Katarzyna Zawadzka

Atrakcyjność to dla mnie rodzaj osadzenia, spokoju, zgody na to, co się dzieje w naszym życiu – nawet na to, co bywa nieprzyjemne

Pierwsze, co uderza po wejściu do Twojego mieszkania, to intensywny aromat kadzideł. Jakie znaczenie odgrywa aromaterapia w Twoim życiu i pielęgnacji?

Właściwie większość mojego życia odbieram – a raczej odczuwam – poprzez zapachy. Dotyczy to również kosmetyków, bo są nieodzownym element każdego dnia. Stawiam nie tylko na wartość pielęgnacyjną, ale też poprawiającą samopoczucie. Nie kupuję i nie stosuję ich za dużo – te, po które sięgam, powinny koić umysł i wpływać dobroczynnie na cały organizm.

Wąchasz kosmetyki, zanim je kupisz?

Lubię mieć taką możliwość, chociaż po latach poszukiwań trzymam się produktów, które mi służą, i których zapach już dobrze znam. W ciemno przez Internet kupuję wyłącznie olejki eteryczne.

Sprawdzasz jakie przypisuje się im działanie czy kierujesz się intuicją i nosem?

Interesuję się aromaterapią kompleksowo i już całkiem nieźle się w tym temacie orientuję. Swego czasu, żeby zgłębić wiedzę poprzez praktykę, część kosmetyków robiłam sobie sama: aromatyczne peelingi na bazie soli himalajskiej, uniwersalne oleje do ciała, oraz kompozycje aromaterapeutyczne – zarówno energetyzujące, np. mieszanka grejpfruta, gorzkiej pomarańczy, geranium i cytryny, jak i uspokajające – tu zdecydowanie prym wiedzie lawenda. Dużo eksperymentowałam. Co prawda miałam już wówczas zaplecze teoretyczne, wiedziałam, co z czym łączyć i co jak działa, ale same receptury były mocno intuicyjne. Ważne, że służyły i mi, i obdarowywanym koleżankom (śmiech).
Obecnie wyhamowałam nieco z produkcją i ograniczyłam kolekcję olejków, niegdyś liczącą kilkadziesiąt fiolek, do kilku ulubionych.

Jakich?

Moim absolutnym faworytem jest olejek z drzewa sandałowego. Uspokaja myśli, działa wyciszająco. Łagodzi trądzik, wygładza i ujednolica koloryt skóry. Sprawdza się również przy infekcjach górnych dróg oddechowych. Jego aromat zmienia się w zależności od pochodzenia – korzeń, który rósł w Indiach, pachnie inaczej niż ten z Hawajów.
Jedna ze znajomych mówi na mnie „Santal” i twierdzi, że do końca życia będę się jej kojarzyć z tym zapachem. Nie mam nic przeciwko! Szukam go w każdym kosmetyku, który kupuję, chociaż trzeba przyznać, że ze względu na wysoką cenę samego surowca, rzadko można znaleźć produkty z jego dodatkiem.

To skąd je w takim razie bierzesz?

Mamy na szczęście w Polsce coraz więcej sklepów, które wychodzą naprzeciw niszowym gustom. Chociażby perfumeria GaliLu, która posiada w ofercie moje ukochane marki: Aromatherapy AssociatesMauli. Ta druga swoją drogą bazuje na ajurwedzie – jej założyciele, małżeństwo Hindusów osiedlonych w Wielkiej Brytanii, głęboko wierzą w ten system leczniczy i sprawczą moc wiekowych formuł.

Olejki eteryczne przywożę również często z podróży. Gdziekolwiek jestem, szukam sklepów z naturalnymi miejscowymi produktami – moje ulubione, trudno dostępne sandałowce udało mi się kupić w Marrakeszu i w Tajlandii. Za to z Namibii przywiozłam piękną mirrę.

Gdybym miała zatem wyznaczyć olfaktoryczną świętą trójcę, byłby to sandałowiec, mirra i kadzidłowiec. Fascynuje mnie, że są w użyciu od praczasów. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że korzystając z nich dzisiaj, w pewien sposób kontynuuję tę tradycję. Wpuszczam do swojego świata trochę odwiecznego mistycyzmu; staję się częścią ciągu historycznego, który przekazywany jest poprzez zapach.

Masz swoje ulubione perfumy czy zmieniasz?

Mam kilka ulubionych kompozycji, których używam naprzemiennie w zależności od samopoczucia i okazji. Wszystkie jednak konsekwentnie są wariacją na temat drzewa sandałowego (śmiech). Mój ulubiony to 24 rue de l’Université YSL – produkowany głównie z myślą o krajach arabskich, niestety w Polsce raczej niedostępny. Kupuję go w Londynie w Harrodsie. Dzisiaj pachnę akurat Wonderwood Comme des Garçons, w którym drzewo sandałowe zostało doprawione m.in. drzewem gwajakowym, agarem, pieprzem, wetywerią i paczulą.

Czy utkwiło Ci w głowie jakieś silne wspomnienie olfaktoryczne? 

Moje najodleglejsze wspomnienie wiąże się z zapachem podgrzewanego mleka. Mogłam mieć dwa, góra trzy latka. Pamiętam, że leżę w swoim pokoju w łóżeczku, a mama szykuje butelkę. Są lata 80-te, podgrzewacz jest niebieski, pali się czerwona lampka. Wiem już, co to oznacza – zaraz dostanę mleko.

Jego słodkawy zapach czuję do dziś. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że moje upodobanie może być z tym powiązane, ale drzewo sandałowe faktycznie ma specyficzny, lekko mleczny aromat.

Jak dbasz o skórę twarzy?

Z racji wykonywanego zawodu przywiązuję sporą wagę do pielęgnacji, a w szczególności do dokładnego demakijażu. Na co dzień właściwie się nie maluję, dlatego dni spędzone na planie filmowym, pod grubą warstwą podkładu, są dla mojej skóry koszmarem – jeszcze do niedawna reagowała wypryskami i przesuszeniem. Odkąd zaczęłam stosować zasadę dwuetapowego oczyszczania, jej kondycja znacznie się poprawiła. Najpierw rozpuszczam makijaż oleistym preparatem Soothing Cleansing Balm Aromatherapy Associates. Zmywam go ręczniczkiem zwilżonym ciepłą wodą. Druga runda to mycie żelem lub delikatną pianką, np. Cleansing Foam Omorovicza. Tak przygotowaną twarz spryskuję tonikiem Divine Elixir polskiej marki Samarite, a następnie, i rano, i wieczorem, wmasowuję w nią serum olejowe Supreme Skin Face Serum Mauli, pachnące czym? Oczywiście drzewem sandałowym (śmiech). Testowałam wiele olejków do twarzy, ale ten bije na głowę wszystkie razem wzięte. Z powodzeniem zastępuje mi również krem pod oczy. Mam nadzieję, że nigdy nie przestaną go produkować.

A co z włosami?

Akurat w tym momencie stosuję kosmetyki opracowane przez Łukasza Mazolewskiego z salonu TEN. Łukasz, podobnie zresztą do mnie, wyznaje filozofię „im mniej, tym lepiej”. Wymyślił więc krem do mycia włosów, który jest zarówno szamponem i odżywką, jak i mydłem do ciała. Nie pieni się, nie zawiera detergentów, a mimo to wspaniale oczyszcza skórę z sebum i nazbieranych w ciągu dnia zanieczyszczeń. Stworzony na bazie olejów i olejków eterycznych, całkowicie naturalny i obłędnie pachnący.

Brzmi interesująco. Nie obciąża fryzury?

Włosy potrzebują kilku myć na przestawienie się – z początku rzeczywiście wydają się być obciążone, ale już za czwartym razem mają się świetnie. Oprócz wspomnianego specyfiku Łukasz przygotował również produkty do stylizacji – jeden wygładza suche i spuszone czupryny, drugi dodaje objętości tym cienkim i przyklapniętym. Na chwilę obecną można je kupić wyłącznie w salonie TEN, z czasem jednak mają wejść do szerszego obiegu.

Oprócz tego regularnie wcieram we włosy Overnight Repair Serum Balmain, które odżywia je lepiej niż niejedna maska. Ma w składzie proteiny jedwabne i cenne olejki. Śpisz, a ono robi, co trzeba.

Zawsze nosiłaś długie włosy?

Właściwie tak. Taka długość daje w mojej pracy więcej możliwości – można je zakręcić, wyprostować, związać, ufryzować, rozpuścić. Ale gdybym dostała ciekawą rolę do zagrania, obcięłabym je nawet na zero.

Pielęgnację zewnętrzną mamy omówioną. Jak dbasz na co dzień o to, co w środku?

Pracuję nad sobą poprzez bycie w ciągłym procesie, a przyjmuje on różne formy. Zwracam uwagę na to, co jem – pilnuję, żeby spożywane posiłki były przemyślane, pożywne, a przy tym bazowały na składnikach pochodzących ze sprawdzonych, najlepiej lokalnych źródeł. Odpowiada mi dieta roślinna, choć nie jestem weganką. Ostatnio, kiedy tylko mam chwilę wytchnienia od grania, sporo medytuję. Dbam też o regularny wysiłek fizyczny, pozwalający mi pozostać w dobrym kontakcie ze swoim ciałem. Najbardziej upodobałam sobie jogę, ale nie zamykam się na inne formy ruchu.

Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą. Czy kojarzysz moment, że Ci to przeszkadzało? Że zostałaś niesprawiedliwie oceniona po wyglądzie? 

Uroda, przynajmniej w moim odczuciu, to kwestia niezwykle subiektywna. Poza tym chyba większość z nas przegląda się w nieco krzywym zwierciadle, częściej punktując niedoskonałości, niż doceniając to, co dała mu natura.

Nigdy nie uważałam się za szczególnie piękną, ani nie czułam, że muszę coś więcej udowadniać czy kogokolwiek do siebie przekonywać. Być może dlatego, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś mógłby mnie filtrować wyłącznie przez pryzmat aparycji, bo jest ona dla mnie sprawą drugorzędną. Zwłaszcza w stosunku do tego, jak traktuję innych, jakie mam podejście do życia i jaką jestem osobą – choćby na poziomie duchowym.

Kiedy czujesz się ze sobą najlepiej?

Gdy jestem w miarę poukładana wewnętrznie. Ten aspekt jest dla mnie szalenie ważny, stanowi źródło, z którego wypływają pozostałe rzeczy – jeśli pozostajemy ze sobą w zgodzie i w przyjaźni, to to wszystko emanuje na zewnątrz. Wówczas promieniejemy i świat ten blask dostrzega. Kiedy targają nami negatywne emocje, a takie sytuacje zdarzają się przecież każdemu, to też się to w jakiś sposób przenosi. Także dla mnie atrakcyjność to rodzaj osadzenia, spokoju, zgody na to, co się dzieje w naszym życiu – nawet na to, co bywa nieprzyjemne.


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK