Wywiad. 12.08.2018. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Anna Rudnicka-Sipayłło, Maria i Zuzanna Ciszewskie

Różnimy się, ale wszystkie twardo stąpamy po ziemi. Czasem musi zaiskrzyć. Zwłaszcza że każda uważa się za najmądrzejszą…

Rozmawiacie ze sobą o kosmetykach?

Anna: Wspominamy sobie o nich. Polecamy wzajemnie, gdy wypróbujemy coś ciekawego.

Mania: Z tego powodu wszystkie mamy niemalże takie same kosmetyki…

Anna: Kiedyś to było głównie moje zadanie. To ja rekomendowałam, a wręcz kupowałam córkom kosmetyki. Teraz role się odwróciły. Dziewczyny częściej testują nowości i odkrywają nowe, ciekawe marki.

Zuzia: No właśnie, powiedzmy sobie szczerze, byłaś i jesteś naszym głównym kosmetycznym sponsorem (śmiech).

Ich najciekawsze rekomendacje?

Anna: Wszystko zaczęło się od Mani, która jako nastolatka często chodziła na wszelkie targi organizowane w Warszawie, skąd przynosiła polskie nowości kosmetyczne. Dzięki niej odkryłyśmy na przykład markę Phenomé, którą bardzo polubiłyśmy.

Zuzia: Ja mogę właściwie powiedzieć, że dopiero od Phenomérozpoczęło się moje zainteresowanie pielęgnacją. Zanim zaszłam w ciążę, nie było to absolutnie w obrębie moich zainteresowań. Jednak świadomość, że ciało zaczyna się zmieniać, że rośnie brzuch, a w nim nowy człowiek, mocno skierowało moją uwagę na skórę i to, czym ją smaruję. Zaczęłam z większą ciekawością odkrywać i testować kosmetyki.

Czy po ciąży to zainteresowanie się utrzymało?

Zuzia: Urodziłam trzy tygodnie temu, więc jest to wciąż świeży temat. Myślę jednak, że złapałam bakcyla. W moim przypadku pielęgnacja to nie jest wyłącznie troska o ciało, ale przede wszystkim o głowę. Poranny prysznic i rytuały pielęgnacyjne wokół niego pomagają mi się zrelaksować, wyciszyć po nieprzespanej nocy. Czuję, że wracam do siebie sprzed ciąży. Jest to proces, którego nie chcę na siłę przyspieszać, ale, było nie było, kosmetyki go wspomagają.

Opowiesz o swoich porannych rytuałach?

Zuzia: W ciąży najważniejszy był dla mnie brzuch i to o niego głównie dbałam. Dostałam w prezencie od koleżanki olejek dla ciężarnych (MOMMY-TO-BE Stretch mark oil od Phenomé),od którego się absolutnie uzależniłam. Do tego stopnia, że gdy na dwa tygodnie przed rozwiązaniem skończyła mi się butelka, a w sklepie wyprzedany był cały asortyment, ekspedientka, widząc moją zdesperowaną minę, dała mi w prezencie pół butelki testera, z którym dociągnęłam do porodu.
To była część mojego porannego rytuału – masaż brzucha twardą szczotką do twarzy i dokładny masaż olejkiem. Teraz brzuch zostawiłam w spokoju, bo jest oklejony wspomagającymi taśmami – po porodzie rozjechały mi się mięśnie, wobec czego zwróciłam się po pomoc do rehabilitantki.
Podsumowując, biorę prysznic, a potem smaruję ciało balsamem, i już. Dbam bardziej o piersi, do których pielęgnacji używam Tołpy z serii dla Mam. Smaruję dzielnie, żeby uniknąć rozstępów. Póki co ich nie widzę, ani na brzuchu, ani właśnie na piersiach.

Mania, a jak wyglądają Twoje poranki?

Są ekspresowe. Uwielbiam spać i rano pozostaje mi mało czasu na pielęgnację. Zaczynam dzień od wypicia proszku ze sfermentowanej papai, który wzmacnia odporność. Słodki i zdrowy. Odświeżam się tonikiem i wklepuję w twarz krem Phenomé 24-hour Moisturizing System. Potrzebuję też kilku sekund na przeczesanie brwi, które po nocy sterczą we wszystkie strony. Swoją drogą przetestowałam naprawdę wiele specyfików do ich układania – i tych bezbarwnych, i z kolorem. Gimme Brow z Benefitu bije resztę na głowę. Bez tego nie wychodzę z domu. Mogę nałożyć tylko krem, ale brwi muszą być zrobione zawsze.

Zuzia: Brwi to rzeczywiście ogromny wyróżnik Marysi. Są niesamowite.

Anna: I naturalne, warto to podkreślić. Zawsze były piękne i gęste, i zawsze próbowała nad nimi jakoś zapanować.

Mania: Co niekoniecznie mi się udawało…

Anna: Chyba je nawet kiedyś przycięłaś, prawda?

Mania: To nie ja, to moja przyjaciółka. I tak mi je przycięła, że został goły placek.

Czyli nie zawsze je akceptowałaś?

To nawet nie chodzi o akceptację, po prostu nie potrafiłam o nie odpowiednio zadbać. Teraz już potrafię, uważam brwi za swój ogromny atut.

Zuzia: Mimo, że jestem 10 lat starsza od Marysi, mam wrażenie, że ona zawsze była bardziej świadoma w kwestii pielęgnacji i dbania o siebie. To ona podsuwała mi kosmetyczne rozwiązania, choć teoretycznie powinno być dokładnie na odwrót.

Jak myślicie, z czego to wynika? Czy to kwestia charakteru?

Anna: Charakteru, zainteresowań, osobowości. O co ja dbałam w szczególności, to żeby chronić dziewczyny przed słońcem. Marysia zawsze się irytowała, że przeze mnie nigdy nie wraca z wakacji opalona (śmiech). Zuzia ma inną karnację, szybciej łapie słońce, tym bardziej, że uprawia sporty wodne.

Zuzia: To fakt, teraz czuję się bardzo blado.

Anna: Także ochrona słoneczna dla dziewczyn. Dla mnie ogromne znaczenie ma poranny rytuał. Staram się, żeby początek dnia był spokojny. Jestem gotowa godzinę, pół godziny wcześniej, żeby mieć chwilę dla siebie, gdy dom pochłonięty jest we śnie. Żebym mogła napić się kawy, zrobić maseczkę, wziąć prysznic, wykonać przy sobie kilka pielęgnacyjnych gestów. Zresztą przyniosłam ze sobą wszystko!

To poprosimy o komentarz odnośnie zawartości Pani kosmetyczki.

Najważniejsze jest dla mnie dobre mydło. Musi być w kostce i ładnie pachnieć. Od lat używam tego o zapachu werbeny z L’Occitane.

Zuzia: Mydło w kostce to znak rozpoznawczy mamy.

Mania: Jego zapach kojarzy mi się z domem. Mama zawsze pakuje mi chociaż jedno do walizki, gdy wracam do Holandii, gdzie studiuję. Nagromadziłam tu ich niezły zapas.

Anna: Kluczową marką jest dla mnie Clarins, której jestem oddana od wielu wielu lat. Gdyby nie to, że dziewczyny zaczęły eksperymentować i namawiać mnie do próbowania polskich kosmetyków, sama z siebie trzymałabym się sprawdzonych produktów. Eau Dynamisante rozpylam w łazience jeszcze przed wejściem pod prysznic.

Zuzia: Też je mam i bardzo sobie chwalę!

Anna: Cały mój dzień jest bardzo aktywny, i zawodowo i prywatnie. Muszę zapewnić sobie mocny, energetyczny start, odpowiednio się nastroić. Cytrusowe zapachy budują mi aromaterapeutyczne zaplecze, stanowią solidną bazę do dalszych działań. W każdym razie rano najważniejszy jest dla mnie ten moment zatrzymania, tak samo zresztą wieczorem.

Zuzia: Mój poranek wygląda dokładnie odwrotnie!

Mania: Mój też (śmiech).

Anna: No tak, ale ja mam przecież 50 lat…

Zuzia: Zanim sama zostałam mamą, świętą trójcą były dla mnie sen, dieta i sport. Każdy dzień zaczynałam od krótkiego rozruchu i żwawego spaceru z psem. Takiego, który pobudza skuteczniej i zdrowiej niż kawa, nieodzowny zresztą element mojego poranka. Tęsknię za tym, nie ukrywam.
Aktualnie moim rytuałem jest nakarmienie Aliny i jak najszybsza jej pacyfikacja, żeby choć na moment wśliznąć się do łazienki. Ten kwadrans w pojedynkę jest dla mnie ogromnie ważny i bardzo go doceniam, zwłaszcza że wiele młodych matek po prostu nie ma jak wygospodarować chwili dla siebie. Poranny prysznic ustawia mi cały dzień. Jak wspominałam, świat kosmetyków odkrywam dopiero teraz. I muszę przyznać, że jest on ciekawy, choćby ze względu na rodzimy rynek, na którym w ostatnich latach pojawiło się tyle fantastycznych marek.

No właśnie, skąd się wzięło wasze upodobanie do polskich produktów? Bo i Ty, i Marysia, Mama zresztą też, już niejednokrotnie o nich wspominałyście.

Zuzia: Mnie przekonuje stosunek jakości do rozsądnej ceny. Zawsze miło przygarnąć od Mamy Clarinsa, ale sama nie lubię wydawać na kosmetyki zawrotnych kwot. Akurat olejek Phenomé, którego używałam w ciąży,też nie należy do najtańszych, ale jego skuteczność sprawiła, że chętnie zapoznałam się z całym portfolio marki. Poza tym lubię drogerię Hebe, bo półki uginają się tam od naturalnych polskich kosmetyków. Właśnie tam zaopatruję się w moje ulubione tłuste masło shea z drobinkami peelingującymi z Orientany. Kupiłam też ich szampon – pierwszy wybrany świadomie, nie po omacku, jak zdarzało mi się dotychczas.

Czym jeszcze kierujecie się, kupując kosmetyki?

Anna: Dla mnie istotna jest znajomość marki i z czasem wobec tego lojalność. Gdy byłam młoda, nie było w czym wybierać, dopiero z czasem pojawiły się Kwiaty Polskie. Jako nastolatka używałam więc kremu Nivea, który służył mi właściwie do wszystkiego. Chcąc porządnie odżywić skórę, nakładałam grubą warstwę na twarz, na wierzch kładłam chusteczkę higieniczną, i udawałam, że to maseczka.
W domu nie przywiązywało się nadmiernej wagi do pielęgnacji. Mama stawiała na komfort i elementarną higienę. Zresztą zgadzam się z nią, że absolutnie nie strój zdobi człowieka, tylko dobre samopoczucie i „zadbane” wnętrze. Ale moja ciekawość, młodzieńczość i chęć podkręcenia walorów, miała potrzebę poszukiwań. Upust tej ciekawości dały dopiero lata 90-te, kiedy na trzy cztery pojawiła się masa kosmetyków. Żyjąc wówczas skromnie i mając ograniczony budżet, kierowałam się głównie ceną.

Pamięta Pani marki, które wtedy wypłynęły?

Pierwszy lepszy przykład – Ziaja. Ich produktom jestem zresztą wierna po dziś dzień. Emulsja do ciała z mocznikiem nie ma sobie równych. Na większy rozmach mogę sobie pozwolić dopiero od 10 lat. Wtedy właśnie zainteresowałam się Clarinsem.

(Pani Ania wyciąga kolejne produkty z kosmetyczki, aż trafia na flakon perfum)

Ale i tak najważniejszy dla mnie jest zapach! Pokażę Wam moje ukochane perfumy, Santal 33 z Le Labo.

Zuzia: Które odkryłam ja, nie zapominaj!

Jak na nie trafiłaś, Zuzia?

Zuzia: Marta Dyks, modelka, z którą pracowałam przy sesji zdjęciowej, pachniała tak obłędnie, że nie mogłam się powstrzymać i zapytałam wprost, jakich perfum używa. Poszłam po nie jeszcze tego samego dnia, to było silniejsze ode mnie. Niestety kosztowały krocie, ale przynajmniej, co wyszło z czasem, są bardzo wydajne.

Marysia, Tobie też udało się znaleźć „swój” zapach?

Mania: Obecnie używam Byredo Rose of No Man’s Land, ale dlatego, że skończyły mi się moje ukochane Portrait of a LadyFrederica Malle’a. To są dopiero mocarne perfumy! Wystarczą dwie pompki, żeby te utrzymały się na skórze dłużej niż dzień.
Moi znajomi śmieją się, że Portretem pachnie nawet kubek, z którego chwilę wcześniej piłam.

Zuzia: Ja też bardzo lubię ten zapach, ale jednak na tyle kojarzy mi się z Marysią, że nie mogłabym go używać. Jest bardzo charakterystyczny.

Jak Wam się żyje na odległość? Wydajecie się bardzo zżyte.

Zuzia: Tęsknimy za sobą, nie da się ukryć. Nic nie jest w stanie przerwać więzi między nami. Opowiem Wam zresztą anegdotę, która to zobrazuje! Termin porodu wyznaczono mi na piątek, tego dnia miała przylecieć Marysia. Tymczasem coś ją tknęło i przebukowała bilet na wtorek, trzy dni wcześniej, a ja jadąc po nią na lotnisko, dostałam skurczy. Jak się pewnie domyślacie, była ze mną pierwszy tydzień życia Aliny – najpiękniejszy, ale też najtrudniejszy w życiu.

Prawicie sobie komplementy?

Zuzia: Tak, ale jesteśmy też wobec siebie szczerze.

Anna: Potrafimy powiedzieć, że coś nam się nie podoba lub jest zbyt ekstrawaganckie.

Mania: Głównie pod moim adresem (śmiech). Dziewczyny dają mi przestrzeń, żebym mogła eksperymentować. I nie tyle mnie krytykują, co mówią, że coś nie jest w ich stylu. Zawsze z humorem, na wesoło. Różnimy się, ale wszystkie twardo stąpamy po ziemi. Czasem musi zaiskrzyć. Zwłaszcza że każda uważa się za najmądrzejszą…

Anna: Ja Was bardzo przepraszam!

Zuzia: Marysia! To się liczy według starszeństwa. Mama jest najmądrzejsza, potem ja, a potem Ty. Sorry! Ale za Tobą jest teraz jeszcze Alina.

(Dziewczyny wybuchają śmiechem)

Zdarza Wam się zasłyszeć komplement na ulicy lub go komuś powiedzieć?

Anna: Mnie się zdarza. Zresztą uważam, że uśmiech i serdeczność wobec ludzi to bardzo ważny element codzienności – niestety mało popularny w Polsce.

Zuzia: Nie jesteśmy społeczeństwem, które komplementuje.

Anna: Chociaż muszę przyznać, że coraz częściej komplementy prawione nieznajomym, czy to młodym dziewczynom, czy dzieciom, czy starszym paniom, spotykają się z ciepłym przyjęciem. To się wcześniej nie zdarzało, a teraz dowiaduję się, że sprawiłam im radość, że dzień dzięki temu będzie milszy.

Wiele osób czuje się komplementami skrępowana.

Zuzia: W Londynie, gdy szłam rano biegać, nie raz, nie dwa rzucono za mną życzliwe „Go girl!”. Wydaje mi się, że na Zachodzie ludzie są bardziej otwarci na komplementowanie.

Mania: Podobnie jest w Holandii. Bywam tu często zaczepiana, dziewczyny pytają, skąd mam taki fajny płaszcz albo czym tak ładnie pachnę. Na początku nie wiedziałam, jak reagować, peszyłam się onieśmielona sytuacją. Teraz sprawia mi to dużą radość.

Dostrzegasz różnice między dziewczynami w Polsce i w Holandii? Czy inaczej się noszą, malują?

Mają dużo więcej luzu. Mniejszą wagę przykładają do wyglądu. Owszem, jest to luz w dużej mierze kontrolowany, ale trzeba przyznać, że bije od nich pewność siebie, której nam, Polkom, wciąż często brakuje. Niezależnie od tego, jaki noszą rozmiar, nakładają obcisłe legginsy i się nie przejmują. Po prostu akceptują siebie, co widać gołym okiem. Są dumne z tego, jak wyglądają, być może ze względu na to, że zdecydowanie rzadziej się do siebie porównują.

Udziela Ci się to?

Zależy. Moja szkoła (przyp. red. Maria studiuje fotografię na The Royal Academy of Arts the Hague) jest miejscem, które sprzyja samoakceptacji. Czuję, że mogę być tym, kim jestem, i nikt z zewnątrz w to nie ingeruje. Na pewno udało mi się odpuścić z kontrolą i „odpowiednim” wyglądem, gdy wychodzę do ludzi. Kiedyś bardziej się tym spinałam. Teraz, gdy nie chce mi się malować, to tego nie robię, oczywiście oprócz brwi (śmiech). Albo gdy nie chce mi się kombinować z ubraniem, to po prostu wychodzę w dresie. I nie odczuwam z tego powodu dyskomfortu. Dla mnie to duży krok do przodu. Finalnie chciałabym uwolnić się od oceniania i porównywania się – i względem siebie, i otoczenia…

Anna: …co już jest trudniejsze.

Zuzia: Zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych. W Kopenhadze, gdzie mieszkałam przez rok, dziewczyny również stawiają na luz i naturalność, często brak makijażu. I choć nie raz wydawało mi się to nagiętą pozą, faktycznie było w nich mniej parcia na nienaganny wygląd. To z kolei sprawiało, że na wierzch wypływał indywidualny rys.

Co z Waszym makijażem? Jak się malujecie na co dzień?

Anna: Zaczynam od bazy – wyrównujący koloryt lekki fluid Estee Lauder i korektor pod oczy. Moim odkryciem jest marka Charlotte Tilbury, niestety niedostępna w Polsce. Kupuję ją przez Net-a-Porter lub gdy odwiedzam Manię w Hadze. Następnie delikatny jak mgiełka puder do wykończenia makijażu. Na policzki bronzer Charlotte Tilbury Filmstar Bronze & Glow, na rzęsy maskara Définicils Lancôme. Używam jej od lat.
I tyle, to jest taki mój idealny zestaw. Rezygnuję z niego jedynie w wakacje, pozwalając odpocząć i głowie, i skórze.

Zuzia: Mama zawsze wygląda perfekcyjnie, w przeciwieństwie do mnie… Dziewczyny się śmieją, że zawsze mam niedomalowane oko, bo faktycznie zdarza mi się z pośpiechu zapomnieć o drugim. Poza tym jak już zdecyduję się na maskarę, to na 100% mi się ukruszy. Cała ja! Ostatnio, ze względu na wizję wielu nieprzespanych nocy, zainwestowałam w korektor pod oczy Instant Full Cover Concealer od Bobbi Brown. Ale może wypróbuję Mamo twój, skoro tak zachwalasz.
Przez lata przetestowałam dziesiątki podkładów, ale jest jeden, który szczerze mogę polecić za efekt „make-up no make-up” – Giorgio Armani Maestro. Nie tworzy maski, nie kawali się. Na to puder transparentny Givenchy i róż do policzków z & Other Stories z naturalnej linii Paris Atelier. Szminka to jedyna wyrazisty element makijażu, który lubię. Cała reszta musi być neutralna.

Marysia: Ja mam cały pakiet z Clarinsa, który dostałam w prezencie od Mamy.

To Ci niespodzianka!

(śmiech) Na start pięknie pachnący podkład Skin Illusion.

Paulina: Świeżym ogórkiem, totalnie!

Dokładnie. Do tego korektor Clarins Instant Concealer (Smoothing, Long-Lasting Revives Tired Eyes) 01 i puder w kamieniu, którego używam właściwie tylko, gdy idę na imprezę i chcę, żeby makijaż dłużej się trzymał. Na co dzień preferuję raczej zdrowy „glow”. Używam też różu do policzków Nectar no. 11od  Bobbi Brown i szminek w ciemnych odcieniach.

Masz swoje ulubione?

Bobbi BrownCrushed Lip Color Babe, Alverde z niemieckiej drogerii DM, i koreańska farbka do ust Peri’s INK Velvet, którą przywiozła mi w prezencie koleżanka ze studiów. Jest tak mocna, że nie mogłam jej ostatnio zmyć z ust przez dwa dni.

Kiedy czujecie się najbardziej atrakcyjne?

Anna: Kiedy jestem kochana. Przez najbliższych, przez partnera.

Zuzia: Ja też. Uważam, że wsparcie rodziny i przyjaciół jest bardzo ważne w procesie samoakceptacji. Ale nie pogardzę też opalenizną (śmiech). Słońce na skórze – nie ma dla mnie wspanialszego „upiększacza”.

Mania: Ja z kolei czuję się ze sobą najlepiej w tańcu, kiedy twarz aż rumieni od wysiłku. Niedawno zaczęłam uczęszczać na lekcje Vouging’u. Podczas zajęć uwalnia się moje alter ego, koncentruję się tylko i wyłącznie na danej chwili. Wszystko inne nie ma wtedy znaczenia.
Bardzo dobrze robią mi też powroty do Warszawy – zmiana otoczenia, dłuższy pobyt w domu, zamknięcie się w łazience mamy i użycie przed wyjściem jej wspaniale pachnących kosmetyków. Nawet zwykłe siedzenie na kanapie wpływa korzystnie na moje samopoczucie.

Anna: O ile zdążysz w ogóle na niej usiąść, zanim wyfruniesz na bulwary lub do Planu (śmiech).

Mania: Nie zawsze, bez przesady! I jeszcze teraz jest Alina. Będę ją zabierać na spacery…

Zuzia: Już się nie wywiniesz, mamy to na piśmie!

Grzebałyście Mamie w kosmetyczce, gdy byłyście młodsze?

Zuzia: Ja nie. Ale pamiętam, że Mania podkradała.

Mania: Pewnie tak. Pamiętam też, że zawsze mocno eksperymentowałam z fryzurami. Jako dziewczynka lubiłam wymyślne fryzury, jako nastolatka farbowałam je na różne kolory.

A Pani eksperymentowała z wyglądem?

Zuzia: Pamiętasz trwałą ondulację, Mamo?

Anna: Oczywiście, że pamiętam. Dawno, dawno temu, po obejrzeniu filmu „Grease”, zamarzyłam, żeby wyglądać jak Olivia Newton-John po przemianie – zmysłowa burza loków, te sprawy. Moje włosy są naturalnie kręcone, pewnie wystarczyłoby je odpowiednio wymodelować. Tymczasem u pani Marii w Hotelu Europejskim zrobiłam sobie trwałą, która spaliła mi włosy. Wyglądałam jak pudel, w którego strzelił piorun (śmiech). Mało tego! Po samej wizycie było jeszcze znośnie. Do pierwszego mycia…

Czy to wtedy obcięła Pani włosy na krótko?

Nie, jeszcze chwilę użerałam się z włosami. Natomiast dosyć szybko osiwiałam i zmieniła mi się struktura włosa. Suche, trudne do pielęgnacji. Moja fryzjerka, do której chodzę od 26 lat, zaproponowała ścięcie włosów na krótko.

I to był, przynajmniej naszym zdaniem, strzał w dziesiątkę.

Odsłonięta twarz, maksymalna wygoda i komfort – znakomicie czuję się w takim uczesaniu. Siwe włosy wciąż są, ale już w ogóle mi nie przeszkadzają. Co jakiś czas lekko odświeżam kolor, rozjaśniając je o kilka tonów.

A Ty, Zuzia? Wracamy do pytania o wpadki urodowe.

Zuzia: Lubię mieć lekko przyciemnione brwi. Raz przetrzymałam hennę za długo i wyszły zdecydowanie za ciemne. Wyglądałam wtedy przekomicznie, ale, całe szczęście, pigment szybko się wypłukał.
Nic więcej mi się nie przypomina, naprawdę jestem zachowawcza i nie ciągnie mnie do eksperymentów. Od lat chodzę do tego samego fryzjera, który funduje mi podstawowe strzyżenie.

Wiemy już, że Mania lubi w sobie brwi, Mama fryzurę, a Ty? Może w ramach wzmacniania siebie po holendersku masz ochotę powiedzieć to na głos?

Lubię swoją naturalność. A jeśli miałabym wskazać część ciała, to będą to ramiona, ręce i dekolt.

Kosmetyczny produkt mocy – coś, co w mig poprawia Wam samopoczucie.

Mania: Perfumy.

Anna: Dla mnie też, zdecydowanie Santal 33. Nawet jeśli słabo zacznę dzień, strzał zapachowy pomaga mi się w sobie zebrać.

Zuzia: Na mnie kojąco wpływa maseczka pietruszkowa Aesopa, o której przeczytałam na waszej stronie. Poprosiłam Marysię, żeby przywiozła mi ją z Hagi. Po powrocie ze szpitala nałożyłam grubą warstwę na twarz i od razu poczułam się lepiej – że w domu, że bezpiecznie, że mogę o siebie zadbać.

Anna: Mania, mi też możesz taką kupić!

(śmiech)

Cieszycie się, że przybyła Wam jeszcze jedna dziewczyna?

Zuzia: Totalnie! Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży z dziewczynką, popłakałam się ze szczęścia.

Mania: Mama też oszalała.

Anna: Momentalnie zalała mnie fala miłości.

Jak Pani wspomina swoje macierzyństwo?

Okoliczności były zupełnie inne, czasy też. Po raz pierwszy zostałam mamą, gdy miałam zaledwie 21 lat. Mieszkaliśmy daleko od swoich rodzin, wobec czego musiałam przystosować się do nowej roli w trybie przyspieszonym. Zdarzały się naprawdę ciężkie momenty, ale, chcąc nie chcąc, musiałam obudzić w sobie instynkt samozachowawczy. Na pierwszych kilka dni zaangażowałam do pomocy położną. Potem pojawiła się w naszym życiu wspaniała dr Ewa Gawrychowska.
Zuzia była częścią mnie, ja Zuzi, zabierałam ją ze sobą wszędzie. Nie wyobrażałam sobie, żeby funkcjonować inaczej.

Ale musiało minąć 10 lat, zanim zdecydowała się Pani na kolejne dziecko.

Z różnych przyczyn tak.

Zuzia: U nas duża różnica wieku nie stanowiła i nie stanowi problemu, chociaż spora w tym zasługa Mamy. Wciskała mi Marysię na wakacyjne wyjazdy, gdy byłam już samodzielną dziewczyną, a ona jeszcze brzdącem. I chociaż wówczas nie było mi do śmiechu, efektem jest głęboka relacja, którą mamy dziś.

Anna: Sporo podróżowałyśmy też w komplecie, we trójkę. Każdy grosz odkładałam na wspólne wyjazdy. Zawsze byłyśmy za siebie współodpowiedzialne.

Mania: I pewnie między innymi dlatego jesteśmy teraz tak zgranym team’em.

Wspólnie: To prawda!


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK