Wywiad. 10.06.2018. Tekst i zdjęcia: Monika Kucel, Paulina Puchalska. Materiał dla Wysokich Obcasów

Alessia di Donato i Ewa Chacianowska

Bardzo dużo kobiet przez większą część życia kontroluje swoje ciało. A może ciało nie potrzebuje kontroli? Tylko obserwacji i miłości

O przeprowadzce z włoskiej stolicy mody na podlaską prowincję, mydłach w kostce oraz polskich i włoskich staruszkach rozmawiamy z Ewą Chacianowską, artystką wizualną, i Alessią di Donato — kucharką piszącą o jedzeniu.

Jak to się stało, że z Mediolanu, stolicy mody, wylądowałyście w Supraślu, stolicy śniegu?

Ewa: Chciałyśmy w końcu pojeździć na sankach. Uczę Alessię, bo nigdy wcześniej tego nie robiła.

Alessia: A poza jeżdżeniem na sankach — żeby nam się lepiej żyło.

Lepiej niż we Włoszech?! Dla większości Polaków Włochy to najfajniejsze miejsce do życia w Europie. Pizza, słońce i dolce far niente!

Ewa: Bo tam nie mieszkali. Spędziłam we Włoszech ponad 20 lat, Alessia całe życie, więc wiemy, od czego uciekłyśmy. Oczywiście, wiemy też, czego nam teraz brakuje tutaj.

Od czego uciekłyście?

Ewa: Od systemu, który 5 lat temu, gdy opuszczałyśmy Włochy, był zdecydowanie gorszy niż w Polsce. Dwa lata po naszej przeprowadzce, popsuł się on niestety i tu.

Alessia: Myślę, że uciekłyśmy też od systemu, który sobie same wytworzyłyśmy. W pewnym momencie, szczególnie po przeprowadzce z Rzymu do Mediolanu, zorientowałyśmy się, że nasze życie przestało nam się podobać. Mediolan wysysa z człowieka energię. Odczułyśmy to mocno na własnej skórze. Pracowałam przez 20 lat w banku, zajmowałam się szacowaniem ryzyka kredytowego, co wychodziło mi dobrze, ale nie było moją pasją. Taka praca wiąże się z ogromnym stresem, który odbijał się znacząco na moim zdrowiu.

A dlaczego w takim razie Supraśl, a nie spokojna mieścina w Piemoncie czy Toskanii?

Alessia: Ewa pochodzi z Białegostoku, chodziła w Supraślu do liceum. Często tu razem przyjeżdżałyśmy na wakacje i z miejsca odnajdowałyśmy spokój, jak w żadnym innym miejscu, do którego wyjeżdżałyśmy odpocząć. Żartowałyśmy, że jeśli już nie będziemy miały więcej siły na Mediolan, to kupimy tu domek i się przeprowadzimy. Im więcej o tym myślałyśmy, tym bardziej marzenie stawało się planem.

Ewa: Jeśli o mnie chodzi, to marzyłam o wyprowadzce gdziekolwiek, byle daleko od Mediolanu. To Alessia wybrała Supraśl. Chociaż po 20 latach mieszkania zagranicą, powrót do korzeni też mnie kusił. To już nie była Polska, z której wyjechałam w latach 90-tych.

Czym się tu teraz zajmujecie?

Ewa: Jestem graficzką i malarką. Współpracuję z lokalnymi instytucjami, biorę udział w wystawach, happeningach, organizuję warsztaty, jestem kostiumologiem. Kontynuuję też swoją współpracę z modową marką MARIOS, dla której pracowałam przez wiele lat w Mediolanie.

Alessia: Zamieniłam bank na branżę gastronomiczną. Jeszcze przed wyprowadzką z Włoch, dla odstresowania, uczęszczałam na kursy gotowania. To był zalążek pasji, która rozbuchała się po przeprowadzce. Przez pół roku wracałam do sił witalnych, leżąc na kanapie i stojąc przy garnkach i stolnicy. Dzięki gotowaniu na nowo powstałam do życia.

Już nie szykowny Mediolan, a koniec świata w Supraślu. Jak to wpływa na Waszą pielęgnację, skoro bywa, że oprócz siebie i kota nikt Was nie ogląda? Czy staracie się mniej?

Ewa: Ja być może staram się nawet bardziej. We Włoszech pracowałam m.in. w modzie, co zdecydowanie wpłynęło na zawartość mojej szafy. Nie składają się na nią co prawda bardzo ekscentryczne rzeczy, ale o ile w Mediolanie ginęłam w tłumie, bo tam wszyscy są „ubrani”, tak w Supraślu czy Białymstoku zdecydowanie się wyróżniam. Ludzie doceniają mój indywidualny styl, a to z kolei motywuje mnie, żeby dobrze wyglądać.
Choć faktycznie dużo pracuję z domu, każdego dnia rano szykuję się na tyle, żeby poczuć się zadbana. Nieważne, czy mnie ktoś ogląda, czy nie — ja muszę się podobać przede wszystkim sobie, od tego między innymi zależy moje poczucie komfortu. Tak samo zresztą ze sprzątaniem — zanim zamknę się pracowni, ogarniam swoją przestrzeń.

A opowiesz, Ewa, o swojej pielęgnacji? Czy są w niej jakieś stałe punkty?

Dawno temu starsza o 10 lat koleżanka poradziła mi, żeby zwracać uwagę na pielęgnację dekoltu. Smarować go tym samym kremem, co twarz, bo jak się zrobi na nim siateczka zmarszczek, to już ich potem żaden krem nie ruszy. To mi się wbiło w głowę i trzymam się tej rady do dzisiaj.
Drugą moją fiksacją są dłonie. Ich stan zależy trochę od tego, w jakim materiale pracuję. Jeśli w glinie lub cemencie, ścinam paznokcie na krótko i ich nie maluję. Jeśli z tkaninami, maszyną do szycia lub papieremlubię mieć zrobiony manicure. Kolejna sprawa — nigdy nie zapominam o kremie. Mam go zawsze pod ręką, przy łóżku, w kuchni, w torebce.

Jakieś sprawdzone produkty?

Niekoniecznie. Testuję głównie kremy drogeryjne. Za to uwielbiam olej kokosowy z Olejowego Raju, który jest tłoczony niedaleko nas, w Wasilkowie. Stosowany codziennie, jak każdy olej, może przesuszyć skórę. Ale raz na jakiś czas uwielbiam się nim wysmarować od stóp do głów.
Do tego koniecznie jakiś zapach. Na co dzień kilka kropel lawendowego olejku eterycznego dodanego do kremu do ciała. Gdy wychodzę z domu, pryskam się wodą kolońską Eva Officina Profumo Farmaceutica di Santa Maria Novella.

Monika: Ale wyczułam dzisiaj na Tobie piękne piżmo! To nie była woda kolońska.

Ach tak, udało mi się kupić w hurtowni włoskiej w Białymstoku krem do ciała Tesori d’Oriente Muschio Bianco, którego używałam dawno temu w Rzymie. Mój nos się od niego odzwyczaił, dzięki czemu znów czuję go tak intensywnie jak kiedyś. Kosztuje kilkanaście złotych, a jest bardzo przyjemny.

Co z włosami?

Jestem w okresie przekwitania, co bardzo je osłabia. Od jakiegoś czasu zażywam zioła tybetańskie firmy Himalaya, po których na szczęście znowu się wzmocniły i odzyskały blask.

Jesteście parą. Czy każda z Was ma swoje kosmetyki, czy któreś współdzielicie?

Alessia: Mamy osobne łazienki ze własnymi kosmetykami, ale ja lubię zaglądać do szafek Ewy. To samo robiłam, gdy mieszkałam z Mamą. Mimo, że już pracowałam i mogłam sobie pozwolić na drogie kremy, to i tak najbardziej lubiłam kręcić się po maminej łazience. Krzyczała na mnie, że nie mogę w wieku 20 lat używać kremu „50+”. Chyba bardziej niż o efekty chodziło o zapach, który mi się z nią kojarzył. Nie wiem, ciężko to wytłumaczyć…

Ewa: Alessia uważa, że wszystko co innych, jest lepsze niż jej. Podkrada mi kosmetyki, wyjada w restauracji z mojego talerza (śmiech).

Alessia: To prawda. Nawet w tej chwili mamy kremy tej samej marki, z tej samej linii, tylko o innej konsystencji i ja wolę ten jej.

Ewa: Swoją drogą dostałyśmy fajny krem na gwiazdkę, również marki Himalaya Herbs. Podobny do klasycznego Nivea. Bardzo dobry.

Alessia: Żarty na bok. Prawda jest też taka, że mamy zupełnie inne cery i nie wszystkie kremy Ewy działają na mnie dobrze. Przyznam szczerze, że zdarza mi się z roztargnienia nie posmarować twarzy. Kiedyś nie zauważałam różnicy. Po 40-stce muszę się jednak bardziej pilnować, bo skóra od razu szarzeje, staje się matowa i traci blask. Zresztą Ewa pierwsza się orientuje i mnie za to gani.

Ewa: Przecież gołym okiem widać.

Alessia: Ale ja też mam swoje rytuały. Raz w tygodniu lubię zrobić porządny peeling całego ciała, aktualnie używam lawendowego gotowca od polskiej marki Dworzysk. Raz w tygodniu sięgam również po maseczkę do twarzy Purifying Neem Mask Himalaya.
Powtarzalność tych czynności sprawia, że czuję się uporządkowana. I podobnie jak u Ewy, podstawowe zadbanie o siebie stawia mnie do pionu i zupełnie inaczej ustawia dzień.

Ewa: Zapomniałyśmy wspomnieć o mydłach, a obie bardzo lubimy te w kostce. Myjemy nimi twarz i ciało. Wspieramy lokalne marki, głównie wspominany DworzyskOlejowy Raj.

Alessia: Dworzysk uprawia lawendę, także u nich zaopatrujemy się w olejek eteryczny, mus do ciała i kule do kąpieli, po których wychodzisz z wanny z elastyczną skórą. Nie wiem, czego oni do nich dodają (śmiech).

No właśnie, kąpiele! Macie najfajniejszą wannę świata. Często jej używacie czy jesteście raczej „prysznicowe”?

Alessia: Od samego początku miał to być pokój łazienkowy, zgodnie z włoskim określeniem sala da bagno. Nie korzystamy z niego jednak tak często, jak sobie wyobrażałyśmy. Na co dzień wygrywa szybki prysznic.

Alessia, czy są jakieś kuchenne produkty, których używasz do pielęgnacji?

Wiem, że używa się awokado i cytryny do pielęgnacji rąk, a olej z czarnuszki działa przeciwzapalnie, ale szczerze mówiąc, nie mam w sobie ciekawości do takich eksperymentów. Nie licząc oliwy z oliwek. Chociaż poczekajcie! Znam dwa włoskie sposoby, które zakładają użycie produktów do jedzenia do pielęgnacji — ogórek i sól. Mam bardzo ciemną karnację, latem błyskawicznie się opalam. Muszę używać wysokich filtrów. Gdy byłam młodsza zdarzało mi się po dniu na plaży przetrzeć twarz świeżym ogórkiem, który wspaniale nawilża, a przy okazji delikatnie rozjaśnia skórę. Robiłam też maseczkę podobną do tzatziki — startego ogórka łączyłam z łyżeczką jogurtu i kładłam na twarz na 20 minut.
Drugi sposób  to kąpiel dla zmęczonych nóg. Potrzebujesz miski, soli kuchennej (sale grosso) i ciepłej wody. Moczysz stopy przez 20 minut. Następnie intensywny masaż żelem z arniką, w Polsce prędzej żelem z wyciągiem z kasztanowca, i kilkanaście minut z nogami w górze. Przypomniałam sobie o tych zaleceniach po pierwszych warsztatach, które prowadziłam, i teraz regularnie stosuję po całym dniu na nogach. Taki „zabieg” przynosi natychmiastową ulgę.

Co jeszcze lubisz przy sobie robić?

Masować się. Zaczynam od stóp, kończę na twarzy. Gdy myję głowę, na szczęście tylko dwa razy w tygodniu, zajmuje mi to z pół godziny. Najpierw intensywny masaż, potem szampon, a na koniec balsam do włosów, którego za radą mojego niegdysiejszego fryzjera z Mediolanu nie zmywam do końca. Dzięki temu łatwiej mi okiełznać moje suche, roztrzepane włosy.

Ewa: W dzień mycia głowy Alessia znika pod prysznicem na godzinę.

Alessia: Uwielbiam, jak woda spływa mi na ramiona. Gdy wybierałyśmy baterię pod prysznice, przypilnowałam, żeby mój miał cztery rodzaje natrysków. W takim małym przedmiocie koncentruje się cały mój pielęgnacyjny błogostan.
Kolejna rzecz — masaż twarzy mleczkiem do demakijażu. Nie maluję się, ale jest to idealna baza do automasażu. Robię to zarówno rano jak i wieczorem. Najpierw nakładam mleczko watą, potem masuję palcami wykonując koliste ruchy, następnie wilgotnym wacikiem myję twarz, i jeszcze na koniec obficie spłukuję wodą.
Także, jak widzicie, nie robię przy sobie dużo, ale mam swoje stałe rytuały, które są dla mnie bardzo ważne.

Nigdy się nie malowałaś?

Gdy pracowałam w banku, używałam maskary i szminki, ale nigdy się w to mocno nie wkręciłam. To był element bankowego decorum — koszula, gajer i ten prosty makijaż. Dużo większą frajdę sprawiało mi kupowanie ubrań. Do dzisiaj mam obsesję na punkcie sznurowanych skórzanych pantofli.

Monika: Ewa, Ciebie kojarzę z rozświetlonym okiem. Eksperymentujesz z makijażem czy masz swój ustalony look, którego się trzymasz?

Ewa: Lubię, gdy moja twarz wygląda promiennie. Chcąc delikatnie ją rozświetlić, najczęściej sięgam po złoty cień INGLOT Eye Shadow 08 i 155, i nakładam go na powieki i kości policzkowe. Mam bardzo jasną cerę — jeśli pominę ten krok, wyglądam zbyt blado, jakbym się wykąpała w ACE. Tak przynajmniej twierdzi Alessia…
Staram się nie trzymać się jednego looku. Mam różne fazy. Zapadło mi w pamięć zdanie z serialu The L World: „Lesbijki się malują, ale robią to tak, żeby nie było widać.”

To teraz całkiem modny makijaż, tzw. „make-up no make-up”.

Ewa: I właśnie taki makijaż mi się podoba. Gdy miałam 20 lat, malowałam się jak Siouxsie Sioux czy Robert Smith — z naciskiem na ciemne oczy. Przez pierwszych 8 lat po przeprowadzce do Rzymu, żeby utrzymać się i studiować w IED (Istituto Europeo di Design), sprzątałam domy. Nikt by mnie nie przyjął do pracy, gdybym przyszła tak zrobiona. Życie naturalnie utemperowało we mnie inklinację do przesady. Teraz robi to wiek — im jestem starsza, tym gorzej wyglądam w mocnym makijażu. Dodaje mi lat, obciąża twarz.

Czujesz się już „panią”?

Ewa: W grudniu skończyłam 50 lat, co wciąż nieco mnie dziwi. Żartuję czasem, dlaczego właśnie mnie to spotkało i czy może się jednak nie odstanie (śmiech). Mam wrażenie, i ponoć jest to naukowo potwierdzone, że głowa starzeje się wolniej niż ciało. Także pod tym względem symboliczna 50-tka mnie nie dotyczy. A ciało? Na szczęście wolno się starzeje — skóra w dobrej kondycji, bez głębokich zmarszczek i cellulitu. Nie mogę narzekać.
Także nie ma co tego wieku demonizować, wraz z nim przychodzi słynna dojrzałość. Pod tym względem jestem „panią”. Raczej nie robię już większych głupstw. Może okazjonalnie…

Alessia: Na przykład przeprowadzka do Polski (śmiech).

Ewa: Wszystko jest bardziej przemyślane. Ale wizualnie? Zależy jaki ma się w głowie zakodowany stereotyp. W moich oczach jestem jeszcze całkiem młoda, ale młodsi metryką ludzie mówią do mnie per „pani”, nawet jeśli proponuję im przejście na ty. To chyba sporo tłumaczy. No i jest jeszcze menopauza.

Opowiesz o tym? Kiedy się rozpoczęła?

Ewa: Po raz pierwszy postawiono mnie w kontekście menopauzy 10 lat temu, gdy konsultowałam u ginekologa wydłużenie się cyklu menstruacyjnego. Lekarka bez zawahania powiedziała: „To normalne, wkracza Pani w wiek przekwitania.” Bardzo mnie wówczas zaskoczyła.
Mało się o tym mówi, a to taka naturalna kolej rzeczy, która czeka każdą z nas. Rodzimy się dzięki cyklowi, rozmnażamy. I około pięćdziesiątki okres właściwie zanika. Z jednej strony to duża wygoda i ulga, z drugiej pojawia się niepokój — czy teraz urośnie mi broda i zaniknie talia? Wydaje mi się, że wiele kobiet w tym wieku albo decyduje się na operacje plastyczne, albo się zapuszcza. Bo rzeczywiście stajemy się brzydsze. Dlatego tym bardziej lubię poświęcić sobie więcej czasu, zadbać o siebie.

Miewasz przypływy ciepła i zimna?

Ewa: O tak. Bardzo mnie to bawi. Nawet w zimne lato było mi gorąco — wszyscy w bluzach, ja w cienkiej bluzeczce i z wachlarzem.

Alessia: I stały tekst: „Czy Wam też jest tak gorąco?”.

Ewa: Symbolicznie menopauza stanowi koniec kobiecej formy. Chociaż skoro to naturalny etap życia, który w dodatku tak szybko się kończy, może nadajemy „urodzie” zbyt duże znaczenie? W każdym razie wydaje mi się, że w miarę lekko przechodzę ten proces. Moja mama też jakoś bardzo nie narzekała. Ale mam świadomość, że może być naprawdę uciążliwa.

A czy dla Ciebie, Alessia, menopauza Ewy bywa uciążliwa?

Alessia: O dziwo nie. Żyłam z przeświadczeniem, że czeka mnie delirka, tymczasem obserwując Ewcię, która podeszła do tego z poczuciem humoru, już się tak nie obawiam swojej. Upadł pewien mit.
Zresztą bardzo dużo kobiet przez większą część życia kontroluje swoje ciało. A może ciało nie potrzebuje kontroli? Tylko obserwacji i miłości. I tak żyjemy w czasach, w których jesteśmy taksowane nawet przez polityków. Skoro buntujemy się przeciwko systemowi, analogicznie powinnyśmy odpuścić tym biednym ciałom kontrolę chociaż z własnej perspektywy. Waga, cellulit, zmarszczki, menopauza — przechodzimy różne fazy w ciągu życia. Menopauza jest jednym z nich i tym samym znakiem, że organizm funkcjonuje prawidłowo.

Ewa twierdzi, że stajemy się po menopauzie mniej atrakcyjne. Na pewno wiąże się to z lękiem, że przestaniemy podobać się sobie i otoczeniu.

Ewa: Hormony nie działają już na naszą korzyść, to fakt. Jednak nawet gdyby ten cykl nadal trwał, to i tak nie możesz się porównywać z 20-letnią kobietą w rozkwicie. Z mojego punktu widzenia wszyscy młodzi są piękni, nawet Ci obiektywnie brzydcy (śmiech).

Alessia: Pewnie, że są ludzie, którzy w pewnym wieku oglądają się za młodszymi. Ale mimo to wierzę, że nasz osobisty stosunek do własnego ciała ma wpływ na to, jak postrzegają je inni. Jeśli masz z nim dobrą relację, to taką wizję siebie przekazujesz otoczeniu. I odwrotnie — gdy odklejasz się od niego, zaniedbujesz, nie okazujesz mu wystarczającej troski, to trudno, żeby inni zrobili to za Ciebie.

Trzeba uważać, żeby za bardzo nie narzekać.

Alessia: Uważność na zachodzące zmiany i wobec tego adekwatna pielęgnacja ciała przedłużają naszą atrakcyjność. Znam kobiety, które były affascinante nawet w okolicach dziewięćdziesiątki, choćby Wisława Szymborska albo w bliższym otoczeniu nasza przyjaciółka Antonella, która przez większość życia uczyła literatury włoskiej w rzymskim liceum, a ostatnio wykładała filozofię naUniwersytecie Trzeciego Wieku w Rzymie. W wieku 87 lat czyta cztery gazety dziennie i jest wcieleniem elegancji. Przyjeżdża do nas na wakacje i przy lampce wina rozprawia o tym, jak ważną rolę w życiu odgrywa seks i nasz stosunek do niego. Dojrzała, elegancka, piękna, aktywna społecznie. Wszystko, co pada z jej ust, to cenna rada. A przekaz jest klarowny — ciało i głowa to równoległe, zależne od siebie tory.

Ewa: Ja jeszcze w kwestii przedłużania młodości — ważna jest prewencja. Badajmy się. Morfologia, USG piersi i narządów rodnych, regularnie wizyty u stomatologa i ginekologa.

Wracając na chwilę do kosmetyków — czy jest jakiś włoski produkt, którego Wam tutaj brakuje i przywozicie go sobie przy okazji wizyty?

Ewa: Wręcz odwrotnie. To do Mediolanu przywoziłyśmy sobie z Polskie hurtowe ilości kremów AA — i dla siebie, i koleżanek.

Alessia: Teraz zresztą też kupujemy polskie specyfiki i zawozimy je mojej mamie i siostrze.

Ewa: To chyba nasz flagowy prezent.

Zwracacie uwagę na kobiety na ulicy?

Alessia: Wyłącznie na kobiety (śmiech). Ale nie są to zalotne spojrzenia. Wciąż jednak pamiętam swój pierwszy przyjazd do Polski i szok w związku z urodą Polek. Zrozumiałam tych wszystkich Włochów, którzy przyjeżdżają tu na poszukiwanie żony. Polki są piękne i mają dużo klasy. Do dzisiaj imponuje mi też Wasza umiejętność chodzenia na obcasie po śniegu i lodzie. Ja się przewracam w płaskich butach.

Ewa: Ja patrzę na staruszki. Smuci mnie, że tak rzadko na naszych ulicach widać zadbane starsze panie. To zupełnie odwrotny proces niż we Włoszech. Włoszki za młodu mają tendencję do przesady, kiczu, zbyt ostentacyjnej „kobiecości”. Na starość łagodnieją, wkładają eleganckie płaszcze, mokasyny i kosztowną biżuterię.

Alessia, skomentujesz to?

Alessia: Mówicie o reprezentantkach dwóch różnych epok. Te eleganckie włoskie staruszki miały dostatnie życie. Załapały się na wyż ekonomiczny lat 50-tych i 60-tych, gdzie nawet przeciętny Włoch miał jeden dom w mieście, a drugi nad morzem. Są zadbane, bo niestyrane życiem. Nie stały w kolejce po chleb. Mają oszczędności, które pozwalają na spokojną starość. Stać je na lekarzy, leki i opiekunki.

Ewa: Faktycznie, polskie staruszki to córki wojny. Ich matki walczyły o przetrwanie, z kolei młodość przypadła na komunizm i związany z nim deficyt… wszystkiego. Na domiar złego klimat — jak napada śniegu we wiosce, to schorowany staruszek nie wyjdzie z domu nawet przez trzy miesiące.

Ciekawe jakimi Wy będziecie staruszkami. Jak myślicie, co wyniknie z tego włosko-polskiego pomieszania?

Alessia: Chciałabym z lekkością osiągnąć podeszły wiek i już wiem, że aby dotrzeć do celu, z jednej strony będę musiała dokonać nowych podbojów, z drugiej zachować niektóre z moich osobliwości — chcę codziennie polepszać moją kuchnię i umiejętności manualne, ale jednocześnie zachować entuzjazm i ciekawość, które dziś są we mnie. Tak, również w stosunku do tego kraju i jego kultury, i piękna Ewy, które mnie codziennie zaskakuje. Co do reszty, wyobrażam sobie, że będę nadal nosić bardzo nowoczesne modele sneakersów i mokasynów, oraz nadal uparcie walczyć z językiem polskim.

Ewa: Mam nadzieję, że bagaż najlepszych doświadczeń, które ofiarowało mi życie we Włoszech i Polsce pomoże mi poradzić sobie ze starością. Pozostawić ten kraj nowemu pokoleniu, wolnemu od obciążeń społecznych i politycznych, jest chyba moim największym pragnieniem.
Nie mamy dzieci, ale mamy wielu młodszych przyjaciół, którzy na to zasługują. Staram się, aby moja kreatywność i moja twórczość szły w tym kierunku. Nie ma chyba nic lepszego, co mogę robić każdego dnia dla siebie i dla innych. W tym sensie wyrażenie siebie jako artysty staje się dziś fundamentem mojej przyszłości. Jestem naprawdę bardzo ciekawa, jak zmieni się moja praca, moja głowa i moje ciało na przestrzeni lat.

Kiedy czujecie się najbardziej atrakcyjne?

Alessia: Ja raczej nigdy nie czułam się piękna. Na moje poczucie atrakcyjności nie wpływa odbicie w lustrze, a rodzaj energii, który wyzwala się we mnie, gdy przebywam wśród pozytywnych ludzi. Przepływ dobrej energii sprawia, że czuję się wspaniale. Na przykład kiedy karmię ludzi lub prowadzę kursy kulinarne.
I dobre buty oczywiście! Klasyczne wiązane pantofle lub odjechane obuwie sportowe dodają mi pewności siebie. Pamiętam taką sytuację — weszłam do obuwniczego przymierzyć przepiękne mokasyny, które zobaczyłam na wystawie. Oczywiście nie było mojego numeru, bo zaczynały się od 40. Na co sprzedawczyni, widząc moją zawiedzioną minę: „A może jednak przymierzy pani buty dla kobiet?”. Nigdy już tam nie wrócę. Nie znoszę takich podziałów. Bo co to tak naprawdę znaczy kobiece buty? Nie wszystkie kobiety chcą chodzić na obcasach i wcale nie odejmuje im to kobiecości. To nie to, co mamy na sobie, ale jak to nosimy, robi największą różnicę. Kobieta z klasą może mieć na sobie garnitur i krawat, i w niczym jej to nie umniejsza. Pamiętacie Annie Lennox w latach 80-tych? Zachwycająca. Kobiecość to energia, a nie ubranie.

Ewa: Ja z kolei lubię, gdy moje odbicie w lustrze jest na zadawalającym mnie poziomie. Gdy mam gorszy dzień i mniej się sobie podobam, mój humor automatycznie siada.

Ale jakie przyjmujesz kryterium? Co musi być w porządku, żebyś była zadowolona ze swojego wyglądu?

Ewa: Bladość i źle ułożone włosy skutecznie psują mi humor.

Wasz kosmetyczny produkt mocy?

Ewa: Woda! Dla skóry, włosów, jelit. Kosmetyki działają miejscowo. Woda reguluje cały organizm.

Alessia: Trudno mi się z Ewą nie zgodzić. Chociaż to głównie ona podstawia mi ją pod nos, sama z siebie zapominam. Dla mnie hitem jest mleczko kosmetyczne. Nie wiem, co bym zrobiła bez moich masaży.


Na tej stronie korzystamy z cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody, zmień ustawienia przeglądarki.OK