Mówi się, że zadbane dłonie to wizytówka człowieka. Ciężko się z tym nie zgodzić. W górę ręka, kto na pierwszej randce nie zerkał ukradkiem, czy u kandydata w tym temacie wszystko w porządku.
Mnie zdarzało się chować ręce pod stół, w rękaw, czy do kieszeni. A wszystko z powodu upiornych suchych skórek, przez które moje dłonie wydają się być zawsze zaniedbane. Ileż to książek i poduszek poplamiłam olejkiem do skórek, próbując sobie poradzić z tą, ponoć genetyczną, przypadłością. Pewnie gdybym chodziła co tydzień na manicure, to problem byłby skutecznie tuszowany. Nie mam jednak na to czasu i kasy, dlatego moje paznokcie są od lat krótko przycięte, maźnięte bezbarwnym lakierem, a skórki, na ile się da, spiłowane pilniczkiem.
Wszystko diametralnie zmieniło się, gdy podczas buszowania z siostrą po DMie, nie z przekonania, ale dla konsumpcyjnego towarzystwa, zakupiłam Alverde Nagelpflege Creme.
Ta gęsta różowa mazia ma w składzie olej z pestek moreli i winogron, masło shea oraz ekstrakt z pysznogłówki (o której dowiedziałam się z google’a wyłącznie tyle, że przyspiesza gojenie ran). Tam, gdzie niepotrzebna (opuszki palców) szybko się wchłania. Za to sprawnie wchodzi w zagłębienia paznokci, pozostawiając skórki miękkie jak po profesjonalnym manicurze. Z opinii w internecie wynika, że równie dobrze pielęgnuje płytkę, ale nie mam jak tego zweryfikować, bo z płytką u mnie na szczęście w porządku.
Używam kilka razy dziennie od ponad tygodnia. Jedną tubkę trzymam przy łóżku, drugą w torebce (jest malutka). Moje paznokcie nigdy nie wyglądały lepiej. Zniknęło również nieprzyjemne odczucie suchości.
Patrzcie mi śmiało na ręce. Nie mam już niczego do ukrycia!
Cena: 2,10 euro